Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień przywitania wiosny.
Wciąż przed oczami miałam nasze pierwsze witanie wiosny na Wonnym Wzgórzu z
przed roku, kiedy było tak ciepło, że spędziliśmy przy ognisku niemal całą noc
siedząc bez kurtek.
W tym roku ranek przywitał nas śniegowy, mroźny, ale
przynajmniej słoneczny.
Mimo śniegu pogoda była przyjemna i choć impreza była na
15.00 to spędziliśmy na podwórku cały dzień, pozytywnie nastawieni na nadejście
wiosny, która (jak nam się wtedy wydawało) czekała tuż za rogiem, siedziała na
gałęzi, albo spała zwinięta w którejś z dziupli w starym sadzie, czekając aż
wybudzą ją nasze śpiewy.
Skonstruowaliśmy ognisko, które mimo chwilowych narzekań na
wilgotne drewno pięknie buchnęło ogniem i przygotowaliśmy Marzannę, skazaną na brutalną śmierć, przez spalenie na stosie (na Warmii Marzannę się raczej paliło, a nie topiło, chociaż nawet gdybyśmy chcieli ją utopić to staw i wszystkie inne zbiorniki w okolicy są zamarznięte). Nasza Marzanna nie grzeszyła urodą, bo z taką
niechęcią traktowaliśmy odchodzącą porę roku, że nie byliśmy w stanie
przystroić jej we wstążki i piękne suknie. Nasza Marzanna była okropną drapaką,
chudą i brzydką. Krzyżak ubrany w starą koszulę, do tego głowa z kapusty, z
głupawym namalowanym, bezzębnym uśmiechem, zezem i sterczącymi kudłami z
suchych gałęzi. Istne cudo!
od lewej: Pan Właściciel Domu, Marzanna (żeby ktoś ze mną nie pomylił ;-) |
Goście oczywiście się spóźniali, piękny stos ogniska zdążył się
przewrócić i zacząć wypalać. Nie przeszkadzało nam to jednak świetnie się
bawić. Wreszcie zobaczyliśmy powoli posuwające się pod górkę pary z koszami w
rękach (droga jest nieprzejezdna, więc goście zaparkowali autka u szczytu góry,
pod naszym starym krzyżem). Choć spodziewałam się bardzo skromnego grona, to
jednak nie doceniłam moich drogich znajomych, bo pogoda ich nie wystraszyła.
Pod górkę podążali: Beatka z Pawłem (koleżanka z klasy z liceum, która niedawno
organizowała mój wernisaż), oraz sąsiedzi: Iza i Adam z Liliowego Domku z brzegu
wsi, Ala i Marek z Frączek, a także już samochodem (bo terenowy) Kasia i
Piotruś z Leśnej Doliny. Chwilę później dotarła moja Mała Sylwia od Starych
Mebli, wraz ze swoim szefem Rafałem od Zabytków. Mimo śniegu, wokół na chwilę
zapanowała wiosna, bo każdy przynosił jakiś zielony, wiosenny element. Goście
po raz kolejny źle odebrali posiadanie wiosennego gadżetu i przynieśli kwiatki
(no może z wyjątkiem naszych najbliższych sąsiadów z dolinki, którzy mieli
wesołe kapelusze) i choć kwiatki były cudne i uwielbiam wszystko co kwitnie,
to w zaproszeniach w przyszłym roku
napiszę, że gadżet należy mieć na sobie, żebyśmy znów z mężem nie byli jedynymi
dziwnie wyglądającymi z biedronkami, czy tulipanami we włosach i na ciuchach!
Część naszej grupy: Marek, Ala, Beata, Syliwa, niżej Szczęściarz i Kasia, potem ja w czerwonej kurtce Pana Właściciela Domu, za mną kawałek Adama, Pan Właściciel Domu, Piotruś i Iza ;-) |
Adam upiekł kiełbaski dla wszystkich za jednym zamachem ;-) |
Marek i Piotruś z kobitą ;-) |
Stół zaczął się uginać od pysznych przysmaków, wszyscy więc
zaczęli jeść i popijać. Potem już tylko kiełbaski, gorący bigos, i palimy
maszkarę! Zezowate, zimowe pyszczydło od razu poszło z dymem, a w powietrzu
uniósł się zapach gotowanej kapusty. Zimno się zrobiło, bo słońce chowało się
już za lasem, ognisko wedle oczekiwań przeniosło się więc do domu. Szybko
podłożyliśmy ogień w kominku, potrawy wylądowały na domowym stole, znalazły się
też talerzyki, kieliszki, szklanki i wszystko czego akurat potrzebowaliśmy. Ala
wpadła na pomysł żeby kanapę dosunąć do stołu, tak że cała wcale nie parszywa
trzynastka zmieściła się przy stole. Wtedy zaczęliśmy przywoływać wiosnę
głośnym śpiewem, przy akompaniamencie cudnej markowej gitary ;-) Marek grał
piosenki Okudżawy, Czerwonego Tulipana i wiele innych fantastycznych pieśni znanych
nam i nie znanych, a także trochę szlagierów do wspólnego śpiewania. Niestety
nasz śpiew nie dotarł poza grube ściany domu i nasza wyczekana, wytęskniona
Wiosenka nie obudziła się i nie wyszła z dziupli, żeby bawić się razem z nami i
śpi tam do dziś, chociaż ptaki krzyczą tak głośno, jak tylko potrafią żeby nie dać jej dłużej spać. Chyba trzeba jakiegoś ropucha księcia, żeby obudził królewnę
pocałunkiem, czy jak tam to było w tej bajce?
W każdym razie goście się rozeszli, a my wraz z Sylwią, Rafałem i Rafała kierowcą przywoływaliśmy na daremno tę Wiosnę w otoczeniu kwiatów, cukrowych baranków, lizaków w przeróżnych kształtach i leżących potem już wszędzie biletów do cyrku ( Szalony Rafał przywiózł takie różne dziwne rzeczy),
Pozdrawiam wszystkich cieplutko i wiosennie i mam nadzieję, że na przyszłe przywitanie wiosny może i ktoś z Was się do nas wybierze, mimo odległości!
Nasz przyjaciel Rogaś, który stołuje się u nas dwa razy dziennie i już prawie się nie boi. Szczęściarz chodzi obok niego, a Rogaś nic. Dokarmiajcie zwierzęta w tę okropną zimę. |
Fajne powitanie wiosny, ale i tak za wolno jakoś idzie... :-)
OdpowiedzUsuńZa daleko mam żeby dokarmiać :-(
Rogaś słodziak:)
OdpowiedzUsuńNo i my też nie mogliśmy dojechać na siedlisko w święta. Na szczęście nasz Żuber stał u sąsiadów, zatem zamieniliśmy auto na terenowego żuberka i daliśmy radę. Nasze auto miastowe ugrzęzło w drodze do sąsiadów, a jakże, ale chłopaki dali radę ściągnąć go. Dopiero dzisiaj rano, przy zmrożonym podłożu, mąż przyprowadził auto.
Zwały śniegu zalegają miejscami, gdzie droga odsłonięta i wiatr hula na polach. Masakra.
Ale krzyczą żurawie, żyją biedactwa i czują wiosnę na dobre, co obwieszczają:)
Buziaki mazurskie oczywiście
Siedzimy w miejskim bloku i tesknimy za takimi imprezami!:)
OdpowiedzUsuńFajna impreza. Szkoda, że wiosna mimo takiego przywitania coś się spóźnia. U nas co prawda śnieg się pomału rozpuszcza i ciepło w miarę na dworze, ale boję się myśleć, że to już koniec zimy, bo zapewne wróci. Tak przynajmniej prognozują. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper mieliście imprezę, szkoda że Panna Wiosna nie wykazała się wdzięcznością za takie przywitanie ;) U nas w tej chwili sypie gęsty śnieg... Dobrze, że zakupiliśmy nowe zapasy pokarmu dla ptaków, bo widzę, że jeszcze jakiś czas będą się u nas stołować. Rogaś słodziuchny;-)
OdpowiedzUsuńŚciskam czule ;)
Bardzo malownicze i miłe okoliczności przywitania wiosny zimowej, a Marzanka całkiem udana, no cóż! jaka wiosna, taka kukiełka; Szczęściarz, widzę, też nie opuszcza imprez; pozdrawiam serdecznie z deszczowego południowego wschodu, myślę, że ten deszcz obudzi wreszcie śpiącą ziemię.
OdpowiedzUsuńKochana, świetnie Wam się impreza wiosenna udała, choć sceneria zgoła Bożonarodzeniowa. My wczoraj mieliśmy "wycieczkę" do różnych fajnych miejsc, zaplanowana dość dawno, jako wiosenną, a sypało straszliwie śniegiem. Też się udało wszystko i było pięknie, choć całkiem inaczej.
OdpowiedzUsuńZima nie odpuszcza, sypie i sypie i już się do tego sypania chyba przyzwyczaiłam.
Rogaś piękny. Dokarmiam sarny sianem, śniegu u nas naprawdę sporo.
Pozdrawiam gorąco,aczkolwiek wciąż śnieżnie
Ale boska Marzanna! :) Przypomina nieco obcego z innej planety :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, że taki ładny rogaś kręci się Wam koło domu :)
Pozdrawiam :)
Ale imprezka! Super!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że my nie mamy takich sąsiadów.... ech
Kiedyś trafiłam na twój blog i bardzo mnie zaciekawił.Sami jesteśmy miastowymi którzy wyprowadzili się na wieś .Lubię czytać o tym jak się urządzaliście bo to tak jakbym czytała o nas i cieszę się że takich "wariatów " jak my jest więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie