czwartek, 11 lutego 2016

Spontaniczne spotkanie, przemądra Wiosna, żona ma zawsze racje i kierunek JELENIA GÓRA

Spontaniczne spotkanie
Zbliżały się ostatki. Nie żebyśmy po ostatkach już nie spotykali się z ludźmi, siedzieli w domu i zamykali się na cztery spusty. Nic z tych rzeczy. Jednak ostatki, to zawsze kolejny fajny powód, żeby zaprosić gości, poznać nowych ludzi, pobawić się w miłym towarzystwie. Najfajniejsze jednak spotkania wychodzą spontanicznie.
Ewa dała znać, że chciałaby obejrzeć dom w Studziance, który jest na sprzedaż i że przyjedzie z kimś ze swoich znajomych. Ponieważ chciałabym mieć Ewę za sąsiadkę, to przyklasnęłam ochoczo i zaproponowałam, że skoro już wpadną, to może przy okazji rozpalimy ognisko i posiedzimy troszkę. Odzew był, a to najważniejsze. Dojechali, ale wiedziałam, że przy obecnym błotku wjazd pod górkę nie wchodził w grę. Wzięłam Miejskiego Psa i ruszyłam naprzeciw gościom. Zobaczyłam silną grupę pod wezwaniem. Ewę oczywiście, a dalej Romanę, która kiedyś pomagała mi przy montażu mojej wystawy, Mariusza, którego też kiedyś już przez Ewę poznałam i zupełnie nowego Przemka vel Mikołaja. Wypiliśmy z gośćmi po herbatce i po kieliszeczku na rozgrzewkę, a potem oni ruszyli oglądać dom na sprzedaż, ja zabrałam się za pizzę (bo nie tylko kiełbaską z ogniska człowiek żyje), Pan Właściciel Domu natomiast poszedł rozpalać ogień. Na poważnie zaczęło się dopiero po powrocie gości ze spacerku. Przemek vel Mikołaj odwiózł Romanę do Olsztyna, a sam pojechał do Biskupca odegrać rolę Mikołaja przed grupą spragnionych wizerunku świętego dzieci. Zostaliśmy w mniejszym gronie. Miejski Pies poszedł do siebie, a ognisko zaczęły oblegać dwa duże, niewychowane kundle – Wiosna i Anioł, które dokazywały niemiłosiernie, ale też dostarczały wielu tematów do rozmów, okazało się bowiem, że Mariusz jest miłośnikiem psów i nawet trochę znawcom ich charakterów. Jest również fotografem, mieliśmy więc wiele wspólnych punktów zaczepienia. Zaczęło się ściemniać, na stole stanęły więc świeczki, ale i tak nieunikniony był powrót do ciepłego i jasnego domku, gdzie wiatr tak nie duł. W domu zaczęły się śpiewy, szkoda jeszcze, że nie tańce, ale na to liczę następnym razem :) Nawet nie wiedziałam kiedy minął czas i przyjechał Mikołaj odebrać ekipę. Na szczęście zgodził się jeszcze trochę z nami zostać. Uwielbiam kiedy dom na Wonnym Wzgórzu pełen jest śmiechu dobrych ludzi.

fot. Mariusz Hartel

Przemądra Wiosna
Czas w dobrym towarzystwie mija szybko, więc także zbyt szybko nadszedł szary poniedziałek, a potem bardzo szary wtorek. Całą noc śniło mi się, że zaspałam, a kiedy już (w tym śnie) dojechałam do pracy, to nie mogłam utrzymać głowy w pozycji pionowej. To nie był dobry znak. Kiedy wyszłam rano na spacer z psami, okazało się, że Wiosna znalazła przejście w naszym zrobionym niedawno płocie. Patrzę, a tu pannica biega za płotem tam i z powrotem, a biedny, ale odrobinę mniej inteligentny od Wiosny Anioł popiskuje do dziewczyny będąc wciąż na naszej działce. Nagle Wiosna znów przeszła pod siatką podbiegła do Anioła, pokazała mu gdzie ma wyjść i razem już ruszyły w las w szalonej gonitwie, w ogóle niezainteresowane moim wołaniem. Wściekła wróciłam do domu. Jak zwykle muszę się martwić, że coś się stanie moim pupilom. Na szczęście niewdzięczne istoty przybiegły zanim nadszedł czas wyjazdu do Olsztyna. Zjadły (Wiosna była tak zmachana, że jadła na leżąco) i poszły odpoczywać.

Żona ma zawsze rację
Wsiedliśmy do samochodu. Brum, brum i nic. Pan Właściciel Domu, dla którego szklanka zazwyczaj jest do połowy pusta jak zwykle zaczął snuć teorie co to się mogło popsuć. Na pewno rozrusznik, albo coś gorszego. No to może na pych. Zebrałam w sobie wszystkie siły (tak bardzo nie chciałam zawieść) i zaczęliśmy pchać. Coś tam zakręciło, ale niestety za słabo. Zepchnęliśmy samochód z małej górki, ale jak to na Warmii bywa jak jest za górki, to zaraz jest pod górkę. Samochód stanął. Pan Właściciel Domu, bardzo wierzył, że auto zapali, jeśli ktoś je popchnie, albo pociągnie. „Może to akumulator?” - Zapytałam nieśmiało, podczas drogi do wsi, żeby znaleźć kogoś kto wybawi nas z patowej sytuacji. Dowiedziałam się, że nie znam się na samochodach i że to na pewno nie akumulator. Szliśmy, a ja słuchałam, że mamy grata (to akurat prawda, ale właśnie taki grat jest potrzebny na nasze wertepy), że we wsi nikogo nie będzie, że trzeba lawetę z Olsztyna. Znów nieśmiało zagadnęłam o akumulatorze, przecież można chociaż spróbować go naładować. Wróciliśmy do domu, a Pan Właściciel Auta zadzwonił do mechanika, który kazał mu.... NAŁADOWAĆ AKUMULATOR! Może i na samochodach się nie znam, ale intuicję kobiecą to ja mam! Od razu zapowiedziałam, że jak się okaże, że miałam rację, to oczekuję kwiatów. Dwie godziny później autko zapaliło. Za późno już było, żeby jechać do pracy, ruszyliśmy więc prosto do kwiaciarni.
Jednym plusem naszego pozostania w domu tego dnia był fakt, że mogłam pogotować, a bardzo to lubię i to, że zobaczyliśmy pierwsze lecące żurawie. Choć od jakiegoś czasu Wiosna na Wonnym Wzgórzu jest cały rok, to żurawie są znakiem, że zbliża się i ta meteorologiczna.





Kierunek Jelenia Góra

Wreszcie spełnia się moje malutkie marzenie, chociaż będzie trwać krótko, ale i tak bardzo się cieszę. Tak dawno nie byłam w górach, a tu taka niespodzianka. Mój film „Świadectwa – tutaj jesień trwa cały rok”, dostał się do bardzo prestiżowego konkursu filmowego, do którego zgłoszono niemal trzy tysiące filmów z całego świata. Dostałam więc zaproszenie, wraz z członkiem ekipy filmowej (mężem czyli) na festiwal w Jeleniej Górze właśnie. Będzie to kilka dni oglądania filmów i uczestniczenia w imprezach festiwalowych, ale na pewno znajdziemy też choć chwilę czasu, żeby zobaczyć coś wokół, bo w Jeleniej Górze byłam ostatni raz jako mała dziewczynka.

Pozdrawiam ciepło!

środa, 3 lutego 2016

Hobby na zimowy (i nie tylko) czas

Ostatnie dni upływają spokojnie, szczególnie te wolne od pracy. Wręcz leniwie. Odpukać - od ostatniego płonącego komina na Wonnym Wzgórzu nic złego się nie dzieje. Weekendy spędzamy na gotowaniu, rąbaniu drewna, zrobiłam też pierwsze zasiewy (por, seler), a poza tym odpoczywamy i zbieramy energię na wiosnę, kiedy pracy w obejściu będzie znacznie więcej. Już żyję myślą o ogrodzie, już nie mogę się doczekać jak wyrosną rośliny, które posadziłam w sadzie jesienią, chcąc stworzyć leśny ogród. Mamy jednak jeszcze jeden pomysł na weekendowe zajęcie sobie czasu. Jeździmy po okolicach, ale w ramach możliwości tylko polnymi drogami. Oczywiście zabieram ze sobą aparat i fotografuję, fotografuję i jeszcze raz fotografuję. Podczas naszych małych wycieczek czuję się trochę jak odkrywca. Tu nowa droga, tam kapliczka w pięknym miejscu, tu opuszczone gospodarstwo, czy dworek. Czasem jestem trochę rozczarowana, bo nie odkryłam nic wyjątkowego, wtedy mój kierowca, który słyszy przez całą drogę tylko: zatrzymaj się, cofnij, jeszcze kawałek, no jedziemy, a nie, znów się zatrzymaj, staje na głowie, żebym mogła poczuć się jak odkrywca i skręca w najbardziej nieprzystępne drogi, oczywiście trochę podśmiewając się z żony- odkrywcy.




Zdarza nam się wybrać również w bliższe okolice, zabieramy wtedy plecak z prowiantem, psy i wyznaczamy sobie trasę spacerową, najlepiej tam, gdzie drogi nie ma w ogóle. Nie jest to takie proste, bo psy na swoich linkach plączą się między drzewami, krzakami, to zobaczą sarnę, to zająca. Szczególnie Wiosna jest jest dzika. Wciąż nie nauczyła się chodzić dobrze na smyczy, więc prowadzić ją może tylko Pan Opiekun Psa, bo ja na wertepach nie daję sobie z nią rady. Wdrapaliśmy się ostatnio w naszą piękną śnieżną zimę na nasze ulubione wzgórze, na które idzie się przez las. Szliśmy pod górę w śniegu po kolana, między drzewami prześwitywało słońce. Tym razem Pan Opiekun Psa miał lepiej, bo Wiosna tak ciągnęła, że wejście pod górkę miał z pewnością ułatwione, wybierał więc najbardziej skomplikowane trasy. Ja z Aniołem po wejściu na szczyt, wolałam iść już prostą drogą, mąż natomiast z Wiosną wybrali zjazd na tyłku w dół i znów wspinaczkę przez bukowy las. Spotkaliśmy się obok ruin gospodarstwa na wzgórzu, w miejscu gdzie widok rozciąga się na kolonie Orzechowa, na Radostowo, daleko na Jezioro Blanki, no i oczywiście na już niezalesione wyjątkowo piękne łyse pagórki, całe ośnieżone, bez śladów opon, czy stóp. Cudownie było wspinać się po tej dziewiczej trasie. Wyjęłam aparat, żeby uwiecznić tę chwilę. Pstryk i nic. Pstryk i nic. No i się okazało. Zapomniałam zabrać karty do aparatu. Mąż oczywiście od razu obiecał, że wrócimy w to miejsce nazajutrz. Niestety kto by się spodziewał, że jednego dnia piękne słońce, śnieg, temperatura około -10 stopni, a na drugi dzień, szare niebo, chlapa, i na plusie. Poczekaliśmy więc aż się roztopi i za tydzień znów ruszyliśmy na piękną górę. Niestety widoki nie były już tak wyjątkowe, powietrze nie było tak przejrzyste, światło tak miękkie, mimo to przestrzeń, którą można wręcz wdychać w tym miejscu zawsze mnie uspokaja i daje energię. Już się umówiliśmy, że kiedy tylko zrobi się cieplej wybierzemy się na to wzgórze na piknik.





Miłego życia! Pozdrawiam ciepło!