wtorek, 12 stycznia 2016

Chwile grozy


Niedziela, pora obiadowa. Z piwnicy wydobywa się gęsty, czarny dym.



Zbiegłam po stromych schodkach, natychmiast zaczęłam kaszleć, dusić się, ale zauważyłam, że dym wylatuje nie z pieca, a z wyczystki na kominie. Piec był czyszczony kilka dni wcześniej. Komin też nie tak dawno. Pan Właściciel Domu wpadł za mną do piwnicy. Otworzył wyczystkę i...
Pełno popiołu, żaru, buchający ogień. Natychmiast zabraliśmy się za czyszczenie wyczystki i za wygaszanie pieca, dym jednak wydobywał się nadal. Postanowiłam zadzwonić na straż pożarną, żeby zapytać co robić. Pan dyspozytor powiedział, żeby mąż dalej wygaszał piec, a oni na wszelki wypadek przyjadą. Poprosił też żebym wyszła na drogę, żeby wskazać strażakom drogę. Wyleciałam jak stałam w kaloszach i bluzie. Po chwili podjechał sąsiad, który jak się okazało należy do OSP w Radostowie i dostał telefon, że coś się u nas dzieje. Sąsiad zatrzymał się przy mnie i powiedział, że jedzie zobaczyć co się dzieje i żebym czekała, bo jedzie jednostka z Radostowa i jeszcze jednostka z Jezioran. Zapytał też, czy nie zajął się strop od komina. Jak to zajął się strop? A skąd mam wiedzieć? Poczułam ukłucie strachu, tym bardziej że rok w Studziance nie zaczął się najlepiej, bo sąsiadom spalił się komin i zajął się dach. Nie miałam wyjścia. Stałam dalej na posterunku. Straż dotarła dość szybko. Przyjechała jednostka z Radostowa, chwilę za nią duży wóz strażacki z Jezioran, a ja wciąż powtarzałam sobie, że na pewno nie będą potrzebni. Na górę oprócz pierwszego na miejscu zdarzenia sąsiada, wjechał jeszcze jeden osobowy samochód, a może i dwa. Szłam już z powrotem do domu pod górę, kiedy znów usłyszałam sygnał wozów strażackich. Mimo, że miałam wrażenie, że stopy w kaloszach przymarzają mi już do ziemi, to nagle zrobiło mi się gorąco. Po co ich aż tyle? Wezwali posiłki? Pali mi się dom, a ja tu sterczę z latarką! Strażacy wjechali, ale sytuacja znów się niestety powtórzyła. Kiedy wracałam zauważyłam z daleka migające światła kolejnego dużego wozu z Jezioran. Tym razem spanikowałam poważnie. Postanowiłam niemal biec do domu i kiedy tak biegłam to nagle zobaczyłam kolejny samochód osobowy i idących pod górę z latarkami strażaków. Mimo nerwów poczekałam na nich, żeby ich pokierować. Weszliśmy na podwórko. Wszystko zastawione samochodami, wozami strażackimi. Pełno ludzi, chyba ze 40 osób. Ileś osób na dachu, spora grupa z drabinami. Ufff nie widać już dymu, ani iskier z komina. Podeszłam do stojących najbliżej strażaków i zapytałam co się dzieje, nie mogli udzielić informacji – tylko dowódca może. Nie widać też było Pana Właściciela Domu. Nie bałam się przecież, że coś mu się stało, ale mimo to znów poczułam nieracjonalny strach. Wbiegłam do domu do wszystkich pomieszczeń, chociaż kto by siedział w pokoju, gdy strażacy gaszą dom? Znów wybiegłam na podwórko. Jest. Stoi i rozmawia ze strażakami. Strop się nie zajął. Uf. Komin czysty (z całego komina strażacy wyjęli 1/3 wiaderka sadzy), piec czysty. Więc co się zapaliło? Nie wiemy. Strażacy też nie wiedzą. Prawdopodobnie coś do komina wpadło. W każdym razie zostaliśmy uspokojeni, że komin jest w bardzo dobrym stanie, cały wyłożony szamotem i można w nim rozpalić ognisko, a dom się nie spali. Strażacy byli bardzo profesjonalni (i Ci z OSP i Ci z jednostki z Jezioran), a przy tym kulturalni i sympatyczni. Było mi głupio, że aż tylu ich przyjechało, do małego ogniska w kominie, ale przecież mówiłam dyspozytorowi, że raczej damy sobie radę sami. W każdym razie więcej było paniki niż to było warte. Dostaliśmy zalecenie ekspertyzy komina (którą wykonaliśmy od razu następnego dnia), bo takie są procedury i panowie pojechali, a my zostaliśmy z bałaganem, ale i z uśmiechem na twarzy, bo przecież nic się nie stało. "Złośliwość rzeczy martwych" – skomentowali strażacy. Rozpaliliśmy w kominku (drugi komin), żeby trochę rozgrzać wyziębiony, przewietrzony dom i wypiliśmy coś mocniejszego dla kurażu i na rozładowanie emocji. Przygoda, ale nikomu nie życzę takich przygód, nawet z takim zakończeniem jak u nas.