Już w piątek Pan Właściciel Domu siedział w pracy jak na szpilkach, nawet zakupy udało się mu zrobić wcześniej, żeby zaraz po magicznej godzinie, pędem przyjechać do domu. Ja natomiast sprzątałam, gotowałam, spacerowałam z psami i znajdowałam sobie wciąż to nowe zajęcia, żeby zabić czas i wytrzymać jakoś do wieczora i naszej romantycznej kolacji we dwoje, a tak właściwie do zjedzenia pierwszej romantycznej kiełbaski z ogniska.
Wreszcie usłyszałam ciche brum i zobaczyłam wspinające się dzielnie pod naszą góreczkę autko. Wyleciałam jak na skrzydłach i od razu zabraliśmy się za przygotowanie ogniska. Wieczór był ciepły, pogoda jak zamówiona. Wybraliśmy zaciszne miejsce w dole starego sadu, bo nawet jak nie ma wiatru to na Wonnym Wzgórzu i tak wiatr jest. W ciągu dnia naniosłam cegieł, które teraz tylko poukładaliśmy w zgrabny okrąg. Tym razem i wiatr nam pomógł bo jego lekki podmuch sprawił, że ogień w mig buchnął spod poukładanych "precyzyjnie" gałęzi. Spalone kiełbaski były pyszne jak nigdy, a wypita do nich butelka wina sprawiła, że uśmiechy na naszych buziach poszerzyły się jeszcze bardziej.
Rano dopiero zaczęły się przygotowania. Ustawianie ławek stołów, szykowanie tac, gliniaków, kubeczków, kieliszeczków... i tu mały problem! Okazało się, że kieliszków mamy dwanaście (po imprezie zostało ich połowę mniej), a gości będzie pechowa trzynastka (u nas przecież musi być pechowo!). Od czego jednak ma się rodzeństwo. Wybawicielski telefon do brata i już jest pewność, że kieliszek przybędzie wraz z nim!
Pierwszy gość Pan Marek z Frączek przybył już o 15.00, posiedział jednak chwilkę i ruszył do Lidzbarka Warmińskiego, bo jest aktorem w teatrze amatorskim i tam właśnie tego dnia odbywało się przedstawienie.
Następnymi gościem był wspomniany wcześniej mój brat (bratowa, również pojechała do Lidzbarka, bo również należy do teatrzyku), który wybrał chyba największy kieliszek jaki miał w domu, dzięki czemu był przekonany, że nie zostanie pokrzywdzony. Brat przywiózł pyszne śledziki i kurczaka z rukolą (mniam!), oraz sos do kurczaka, który się wylał, ale bez sosu też było smakowicie ;-)
Zaraz potem nadjechali Państwo Kasińscy - nasza ekipa z Olsztyna, ze swoim czteroletnim, jasnowłosym, aniołkiem, bardzo rezolutnym chłopcem - Tymusiem. Tymuś niestety troszkę chory był, więc Kasiny nie mogły u nas przenocować, ale za to tata Kasin pograł nam na gitarze, a mały dzielnie mu towarzyszył śpiewając "Nie płacz Ewka".
Spod lasu przybyli goście z Leśnej Doliny Kasia, Piotruś i nasz sąsiad ze wsi - Krzysiu, wraz z załadowanym obficie koszem. Sałatkę, którą zrobiła Kasia, wspominam z rozrzewnieniem, a jeszcze ciepłe mielone z pieczarkami zniknęły co do jednego. Dostałam też akcent wiosenny - urocze przebiśniegi.
Chwilę później, gdy już śpiewaliśmy na dobre nadjechał dziwny, terenowy pojazd, kładem pospolicie zwany, na którym jechał młody rycerz, a za nim podążali jego rodzice Iza i Adam z "liliowego domku z brzegu wsi" - jak mi kiedyś Adam napisał, bo przeczytaniu mojego bloga, o którym podobno powiedział mu nasz ksiądz. Iza i Adam również przynieśli coś dobrego i ślicznego kwiatka, który stanął na parapecie. Zabawa zaczęła się na dobre, ale wciąż czekaliśmy jeszcze na kilku gości. Przyjechała Pani Ala z Frączek, którą przywiozła córka, Ala przywiozła zabójczą śliwowicę i pyszne smakołyki. Świetny miała pomysł na wstawienie wybitnej dziczyzny do ogniska, aby mogła się podgrzać, takie jedzenie z ogniska smakuje zupełnie inaczej. Mogłam to samo zrobić z moim bigosem, ale wszystko jeszcze przed nami!
Wreszcie przyjechała nasza teatralna ekipa - bratowa - Beatka (jak zawsze w szpilkach ;-) i Marek, mąż Ali. Gitarzysta nasz już uciekł, a tu się okazało, że Marek również gra na gitarze, albo przede wszystkim, bo grał i śpiewał nam pięknie. Zagościł więc przy ognisku Okudżawa, Kaczmarski, Czerwony Tulipan i wiele innych cudnych muzyków, zespołów i pieśni i zrobiło się najbardziej ogniskowo jak tylko mogło być, bo trzaskające drewno i sycząca żywica były świetnymi akompaniatorami. Niestety goście zaczęli się zbierać, ale podobało nam się niezwykle kiedy córka Ali i Marka, która przyjechała po nich, wraz z rodzicami zaśpiewała piosenkę na pożegnanie. Wraz z Szymonem - bratem i Beatką zgasiliśmy ognisko i przenieśliśmy się do domu, gdzie spędziliśmy jeszcze kilka miłych przed snem chwil i kieliszków ;-)
Ci, których nie było, mają czego żałować, ale
na pewno będą następne ogniska na Wonnym Wzgórzu!
Pan Właściciel Domu (Sebastian), Natalia (ja) Kasia i Piotruś z Leśnej Doliny |
Chociaż jedno zdjęcie z ogniskiem. W tle opuszczony dom. |
Zmiana nakryć głowy |
przyjechali ostatni goście - Marek i Beatka |
Nasz cudny gitarzysta. |