wtorek, 22 lipca 2014

W Tłokowie

Wreszcie trafił się nam naprawdę upalny weekend. Niestety jak upał to nasz kajak był daleko, ale i tak było wyjątkowo.
W piątek odwiedziliśmy naszych ulubionych sąsiadów, jak zawsze przyjechaliśmy tylko na chwilę – po sałatę, która w moim ogródku zgorzkniała, a u Kasi wyrosła pięknie, a posiedzieliśmy cały wieczór, zostawiając w lodówce smakołyki na grilla, które dzień wcześniej przygotowywałam i zapomnieliśmy o bożym świecie, który przecież i tak jest daleko od naszego świata.
W sobotę postanowiliśmy zrobić sobie dzień lenia, chociaż słońce zmęczyło aż nadto, a na 16.30 jechaliśmy do Jezioran na oficjalne otwarcie portalu Revita Warmia i na wystawę Rafała Mikułowskiego – szanownego prezesa Fundacji Revita Warmia. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze po miód do Siedliska Pasieki i ruszyliśmy do Jezioran. Kiedy ostatnio tylko na chwilę byliśmy w jeszcze nieotwartej Galerii w Jezioranach, żeby zostawić moje prace na sprzedaż to wszystko było w remoncie. Tymczasem niespodzianka! Cudna kamieniczka, w której przez długi czas był sklep mięsny zamieniła się w prawdziwie artystyczne miejsce, a każdy jej fragment poczynając od mebli, poprzez oświetlenie i kończąc na niezliczonych pracach artystów, ale i dzieci i młodzieży na ścianach jest dopełnieniem naprawdę artystycznego, twórczego klimatu, aż dziw bierze że to wszystko udało się zrobić zaledwie w miesiąc! Strona Revita Warmia też jest piękna i naprawdę ciekawa – zapraszam wszystkich do czytania artykułów, które się na niej pojawiają. Dla mnie osobiście strona ta jest jeszcze kolejnym potwierdzeniem, że warto wciąż inwestować w swoje marzenia związane z Warmią i naszym siedliskiem.




Były takie tłumy, że nie dałam rady zrobić zdjęć, więc chociaż jedno, na którym widać trochę klimat tego miejsca.


Po części oficjalnej w Galerii wraz z tłumem gości przenieśliśmy się do starego jeziorańskiego spichlerza, gdzie w tych obdrapanych, zniszczonych wnętrzach fantastycznie prezentowały się prace Rafała Mikułowskiego. Każde pęknięcie na ścianie, każda odchodząca od niej wiekowa warstwa farby była jakby dopełnieniem obrazów Rafała. Sam spichlerz także zrobił na nas wielkie wrażenie i podobnie jak gospodarze wydarzenia mamy nadzieję i ochotę na więcej!


Po wernisażu jeszcze impreza w Tłokowie u Marceliny i Rafała, ale wcześniej korzystając z okazji ruszyliśmy bocznymi drogami z aparatem w poszukiwaniu tematów do moich prac i chociaż ostatnio odwiedzając kolejne wsie już trochę traciłam nadzieję, to tym razem można powiedzieć, że zebrałam fantastyczny łup w postaci wielu zdjęć starych drzwi, okien, ganków (może kiedyś pokarzę Wam gotowe prace).

Przy skręcie w drogę polną w stronę Marceliny i Rafała rośnie zachęcając wszystkich do skrętu serdeczne drzewo.

Dojechaliśmy wreszcie do Tłokowa. Nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie jechać, ale postanowiliśmy kierować się za innymi i w tumanach kurzu zajechaliśmy na... parking! Parking i to zastawiony ogromem samochodów. Potem podwórko z nakrytym stołem i poczęstunkiem dla gości i przede wszystkim piękny, przepiękny warmiński dom, a w środku jak w muzeum. Mi jednak najbardziej spodobał się strych – pracownia i od razu zmusiłam męża do deklaracji – u nas też mi taki zrobisz, prawda? Nie miał wyboru. Zgodził się. Na imprezie oczywiście oprócz czegoś dla ciała – pysznego poczęstunku – serów, sałatek i potraw z grilla było także i coś dla duszy, ale o tym za chwilę. Ponieważ ludzie bardzo szybko zjedli pyszne, profesjonalnie wykonane przez miłośników zwierząt i życia na Warmii ludzi sery, to nieśmiało z torby wyjęliśmy swoje skromne produkty – serek i chlebek. Tadeusz – artysta ludowy z Derca (robi wraz z żoną piękne rzeźby, o których już kiedyś wspominałam) szybko zaczął zachęcać gości do próbowania i zasmakowało! Kilka osób podeszło do nas z pytaniem czy można od nas nasze produkty kupić. Aż przykro było mi odpowiadać, że na razie niestety robimy to tylko dla siebie i swoich przyjaciół.
No to teraz coś dla duszy – pokaz zdjęć Jacka Sztorca, pięknie nazwanego przez gospodarza "Cichym poetą warmińskiego krajobrazu", zdjęcia jednak prezentowały się znacznie lepiej, kiedy bardziej się ściemniło i koncert dał nasz kolega, niektórym znany z bloga Neowieśniak Codzienny - Apolinary Polek. Wielu piosenek Pawła słuchałam już wcześniej jednak na żywo i w takim cudnym wnętrzu – w oborze – galerii, gdzie stare cegły i spróchniałe deski kontrastują z kryształowymi żyrandolami, kutymi elementami i obrazami na ścianach jego muzyka brzmiała jeszcze piękniej. Paliły się świece, a publiczność siedziała na ławkach, krzesłach, ludwikowskiej kanapie i na miękkich kocach i kilimach. Oczywiście był bis i pewnie, gdyby nie szacunek do artysty byłyby i kolejne bisy. Paweł zakończył pięknie koncert słowami jednej ze swoich piosenek, mówiąc o tych, którzy nie szanują naszego warmińskiego krajobrazu "Niech jezioro odwróci od nich twarz i spadnie na nich cisza". Na pewno jeśli na koncercie była jedna taka osoba, która może pogubiła się trochę w tym po której naprawdę jest stronie, to wiedziała, że to słowa do niej.

Te zdjęcia nawet w najmniejszym stopniu nie oddają uroku tego miejsca i klimatu imprezy, ale ja jak zwykle nie robię zdjęć na imprezach, a potem żałuję. Może z resztą i lepiej, opis może tylko pobudzić wyobraźnię.

Bardzo żałowaliśmy, że musieliśmy już wracać, ale w domu zostały same psy i Wiedźma na podwórku. Trzeba więc było zacząć myśleć o wieczornych, a właściwie już nocnych spacerach.

Następnego dnia wreszcie zrobiliśmy utęsknionego grilla, a właściwie ułożyliśmy kilka cegieł i ruszt na ognisku. W tle puściliśmy sobie płytę Pawła wraz z zespołem Dobry Diabeł, którą dostaliśmy w prezencie i mojemu mężowi, słuchającemu ostrej muzyki nawet przestało przeszkadzać, że nie ma perkusji. Polecam wszystkim, którzy słuchają poezji śpiewanej i szeroko pojętej piosenki dla wrażliwych inaczej ;-)

A od wczoraj w całym domu unosi się zapach jabłek i mięty – to za sprawą kompotu i papierówek, które się suszą, żeby zachować trochę lata na zimę.


A to już mój ogródek :D

Pozdrawiam ciepło!

środa, 16 lipca 2014

W deszczowej aurze

Znów weekend wyjazdowy! Szybko podjęliśmy decyzję, żeby spędzić trochę czasu nad jeziorem, a nawet nad Jeziorakiem u moich rodziców, szczególnie że przecież cały tydzień był tak piękny i słoneczny. W piątek jednak zaczęło się chmurzyć, a nam podczas jazdy do rodziców miny trochę rzedły, mieliśmy bowiem pomysł, żeby wreszcie się trochę opalić i popływać naszą czarną strzałą (kajakiem, jaki dostałam kiedyś w prezencie od jeszcze narzeczonego na urodziny, a czarną, bo kajak jest cały czarny - także w środku, żeby pasowały mi do niego wszystkie kostiumy kąpielowe :-). Przywitał nas silny wiatr i wielkie fale na Jezioraku, ale i pieczona kaczka z jabłkami i krewetki w sosie z masła i białego wina - trochę nas tym jedzeniem przekupili. My jak zwykle dostarczyliśmy ser i chleb. Wiatr nie pozwolił jednak posiedzieć nad jeziorem, bo kolacja by wystygła, więc zasiedliśmy przy domowym stole. Wieczorem wiatr ustał i choć pochmurnie to zrobiło się ciepło. Rano jednak wszystko się wyjaśniło. Wiatr ustał, bo już nawiał wszystkie możliwe chmury, całą sobotę lał więc gęsty deszcz. Z naszych planów nici, mogliśmy tylko popijać piwko i patrzeć na wzburzone, prawie czarne wody Jezioraka. W niedzielę wreszcie nie padało, udało się w końcu pojechać nam do koni. W Siemianach niedawno powstało sanatorium dla starych i schorowanych koni, często uratowanych przed rzezią, czy z rąk okrutnych właścicieli - oprawców. W boksach stały dwa piękne konie i klacz kucyka z młodym. Dobytku pilnował pocieszny pies, chociaż chyba też po przejściach - młodzik jeszcze, mieszaniec huskyego. Łagodny i cieszący się do wszystkich. Na bramie wejściowej ośrodka dla koni wisi tabliczka "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" - zawahaliśmy się, ale zobaczyliśmy w środku ludzi z dziećmi, którzy wyjaśnili nam, że przychodzą karmić konie często i że jak się ma dobre zamiary to można wejść. Kiedy częstowaliśmy marchewkami i jabłkami wyścigowego konia po złamaniu nogi, to ślepa klacz po drugiej stronie z zazdrości rżała i przywoływała nas, aż mi serce pękało. Wyczuło nas też w końcu stadko, które było daleko na łąkach i nagle wyłoniło się z za górki i galopem przybiegło po darowiznę. Od teraz na pewno naszym stałym punktem wizyty w Siemianach będzie wizyta u koni, chociaż ich strasznych historii wypisanych przy boksach nie byłam w stanie czytać. Ludzie są okrutni.
Po wizycie u koni spacer z Aniołem po lesie i kąpiel w jednym z wielu leśnych jezior wokół Siemian, bardzo głębokich i czystych. Mogłabym w nim pływać godzinami, gdyby nie to, że Pana Właściciela Domu, który kąpał się pierwszy, a teraz pilnował Aniołka na brzegu zaczęły atakować muchy końskie. No cóż, wyszło słońce i muchy zaraz się pojawiły. Wyszło słońce, więc akurat mogliśmy szykować się do powrotu do domu. Zabraliśmy jednak ze sobą pamiątkę w postaci świeżych ryb, które tata rano kupił w gospodarstwie rybackim i które usmażyłam na obiad. W weekend w Siemianach jest Festiwal nad Jeziorakiem, na który zawsze jeździliśmy zagra m.in. Wolna Grupa Bukowina, czy Renata Przemyk, więc polecam tym którzy mają bliżej, my jednak tym razem wybraliśmy rodzime wydarzenia. W sobotę w nowo otwartej galerii w Jezioranach jest uroczyste otwarcie portalu Revita Warmia - który stworzyli nasi sąsiedzi z Tłokowa, a potem wernisaż Rafała Mikułowskiego w starym Spichlerzu w Jezioranach. Jak było na pewno napiszę w przyszłym tygodniu, a teraz już zmykam, bo czeka mnie kilka wolnych od pracy dni!





piątek, 11 lipca 2014

Wytrzepany kot

Śpię sobie smacznie, w tle Niemcy masakrują Brazylię, a mój mąż zapatrzony w panów biegających po trawie za piłką jak w święty obraz. Przez te upały Wiedźma prowadzi nocny tryb życia, a gorące dnie przesypia. Nagle rozlega się pukanie do okna (pisałam już kiedyś o tym, że nasza kotka puka łapą jak chce wejść i o perypetiach związanych z jej naturalnie wrednym charakterem, nie będę się więc powtarzać). Zapatrzony w ekran mąż nie odwracając oczu od kiedyś powiedziałoby się szklanego ekranu, a teraz to nie wiem z czego one są napiszę więc od pudełka wstaje i otwiera Wiedźmie okno. Słyszę te wszystkie dźwięki, mam czujny sen. Mimo to jednak śpię. Nagle wśród tych znanych mi domowych głosów szeleszczenia kołdry, chrupania chrupek przez kota i skakania po meblach, a także głośnym domaganiu się tego, czego akurat kot chce ze snu wyrywa mnie coś w tylu "pipi" - pisk. Potem tylko "buch buch" - Wiedźma goni coś po podłodze i znów "pipi" i Pan Właściciel Domu: "Natalia, ona przyniosła z podwórka mysz!". Zdarza jej się często przynosić myszy, nawet kilka myszy dziennie, ale zawsze nie wpuszczamy jej z ofiarą do domu, bo po prostu zauważamy ten fakt nie wpatrując się w mecz. Zazwyczaj są to też myszy martwe. No cóż. Musiałam wkroczyć do akcji, bo nie chciałam żeby ta brutalna istota zrobiła z myszą to co samo co Niemcy z Brazylią i to jeszcze na mojej podłodze, albo co gorsza np. w moim łóżku. Zerwałam się i chwyciłam kota z myszą w paszczy za grzbiet. Pan Właściciel Domu dzielnie otworzył mi okno, a ja z bijącym sercem zaczęłam wytrzepywać kota. Nie była zachwycona tym trzepaniem, ale ofiary nie puszczała. Nie żebym znęcała się nad biedną kicią, ale jeszcze kilka mocniejszych trzepnięć i mysz została wypuszczona z paszczy, a kot zamknięty w pokoju i przekupiony smakołykami, żeby nie jęczał za zabawką zza okna. Myszka uciekła, jednak Wiedźmę musieliśmy wypuścić na podwórko, bo z jej awanturami wytrzymaliśmy tylko pół godziny.
Taka tam historyjka ;-)

czwartek, 3 lipca 2014

Trochę o tym jak ludzie ze wsi pojechali do wielkiego miasta i o Lekitach i lekitanach wspominka (kto czytał wcześniej ten wie).

Oczywiście najpierw musieliśmy zawieźć psa do rodziców, a na drugi dzień z rana podróż do Wrocławia w moją pierwszą delegacje. Plany miałam ambitne – chciałam zwiedzić tak dużo, że nie udałoby mi się chyba to wszystko przez tydzień, a mieliśmy tylko dwa dni, a wliczając podróż i spotkanie na które przecież jechałam tylko kilka godzin. Zacznę jednak od początku, czyli od tego z jaką prędkością jeździ nowoczesna polska kolej. Otóż z Olsztyna do Wrocławia jedzie się osiem godzin. My jechaliśmy z Iławy, więc tylko siedem. Średnia prędkość pociągu, jak wyliczył mój mąż to 55 km na godzinę. Oczywiście zapomniałam zabrać książki, książkę za to wziął Sebastian i byłam zła, że pomyślał tylko o sobie. "Będę go zagadywać inie będzie czytał!" pomyślałam kupując jakieś bzdetne magazyny o ogrodnictwie w kiosku dworcowym. Na szczęście książki się nie przydały, bo jechaliśmy obserwując widoki i czuliśmy się trochę jakbyśmy wjeżdżali do innego kraju. Im dalej na wschód, im dalej na południe tym jakby więcej Europy w Europie. Wyremontowane dworce w wielkich wyremontowanych miastach, ale i zadbane niewielkie dworce, które pędząc jak strzała nasz pośpieszny pociąg omijał. "Ach ta polska szybka kolej" – skomentowaliśmy głośno na co odezwał się jeden miły pan, który jak się okazało pracuje w kolei i bardzo kolei bronił "Proszę państwa w Polsce nie może być pociągów jeżdżących 500 kilometrów na godzinę bo Polska to za mały kraj i taki pociąg nie mógłby się rozpędzić" "Japonia to jeszcze mniejszy kraj, a tam jakoś mogą" – skomentował mój przemądry mąż. "Japonia to co innego" – podsumował Pan. No tak Japonia to co innego, ale pociąg mógłby jeździć chociaż 100 kilometrów na godzinę. To już byłoby coś! Dojechaliśmy, wsiedliśmy w taksówkę. Pan taksówkarz obwiózł nas po Wrocławiu zanim wreszcie trafiliśmy do hostelu oddalonego o 2,4 km od dworca głównego. Wiemy, że nas obwiózł, bo jak wracaliśmy w niedzielę o szóstej rano to zapłaciliśmy za taksówkę połowę mniej niż w piątek około 17.00, dziwne prawda? Zostawiliśmy rzeczy rozejrzeliśmy się po kilku metrowym pokoju i ruszyliśmy oglądać miasto, a spaliśmy na rynku, więc daleko nie mieliśmy. Trzeba było coś zjeść i wypić. Przeszliśmy po trzech knajpach, z których najbardziej spodobała nam się "Pijalnia wódki i piwa", potem poszliśmy zjeść coś włoskiego (tradycyjną polską kuchnie mamy na co dzień) i wróciliśmy spać.
Rano na 11.00 miałam być w Muzeum Współczesnym na spotkaniu koordynatorów Nieużytków Sztuki. Jednak zanim ludzie ze wsi dojechali, to nie obyło się bez przygód. Długo odkrywaliśmy tajemnicę tramwajów, jako że w Olsztynie tramwajów nie ma, a i tak od kilku lat samochód jest naszym środkiem transportu nie było to proste. O ile koleje, którymi też dawno nie jeździliśmy się nie zmieniły to komunikacja miejska (przynajmniej we Wrocławiu) okazała się rodem z XXI wieku. Gdzie mamy wysiąść i w jaki tramwaj mamy wsiąść pokazał nam miły pan, który jechał w tym samym kierunku i wysiadał na tym samym przystanku. Skąd jednak wziąć bilet? Zapytałam pana czy w tramwaju można kupić bilet. "Tak, tylko trzeba mieć kartę", po chwilowej konsternacji co to za specjalistyczna karta okazało się, ze po prostu karta płatnicza. Na szczęście mimo, że ze wsi, to takową kartę mieliśmy. Weszliśmy z przodu tramwaju, podeszliśmy do kierowcy, dwa normalne poprosiliśmy i... Pewnie już wiecie. W tramwaju był automat, kierowca nie sprzedawał biletów. Wreszcie wydrukowaliśmy dwa kwitki. Nasz pan przewodnik popatrzył na nas z politowaniem: "Teraz jeszcze się kasuje" – no tyle już wiedzieliśmy, to się nie zmieniło.
Wreszcie trafiliśmy do Muzeum Współczesnego, gdzie przywitał nas Pociąg do Nieba. Gmach muzeum wielki, skwer obok też wielki, wielkie piękne drzewa i sporo młodych i dużo grządek zarówno podniesionych, jak i takich bezpośrednio w ziemi. Spotkanie zaczęło się od wspólnego śniadania na które przynieśliśmy ser i chleb naszej produkcji, który na szczęście jakoś przeżył w podróży. Stół uginał się też od innych smakołyków, pod nogami biegały psy. Schodzili się ludzie. Mimo, że tuż obok jeździły samochody, to przez chwilę poczułam się jak w domu. Atmosfera sielska, rodzinna, gdyby nie DESZCZ. Od deszczu uchronił nas jednak wielki stary dąb. Wszyscy zaczęli chwytać za stół, za jedzenie, za ławki i euro palety na których siedzieliśmy i przenosić wszystko pod baldachim z gałęzi dębu. Udało się. Wielkie krople prawie do nas nie docierały i mogliśmy dalej w spokoju biesiadować. Koordynatorów Nieużytków Sztuki z całej Polski nie przyjechało zbyt wielu, ale byli też ogrodnicy, sympatycy projektu i oczywiście Ela Jabłońska – pomysłodawczyni projektu, a przede wszystkim bardzo ciepła i sympatyczna osoba. Nie było żadnych spięć, wszystko było na totalnym luzie, a takie klimaty lubię, a im mojemu mężowi o umyśle bardzo ścisłym się podobało. W końcu jednak, mimo że impreza trwała nadal pożegnaliśmy się z towarzystwem, bo przecież trzeba było chociaż coś oprócz niesamowitego, choć głośnego do granic możliwości rynku zobaczyć. Dzień wcześniej jakiś przechodzień powiedział nam, że ogród botaniczny jest bardzo daleko, chyba pomyliło się mu z ogrodem zoologicznym. Ruszyliśmy zobaczyć Ostrów Tumski – tak inny niż rynek, mniej dziki i cichy i właśnie ogród botaniczny. CUDO! Latałam jak oniemiała robiąc zdjęcia układom roślin. Bardzo zainteresował mnie ogród warzywny, dywany bluszczu i roślinka, którą od dawna bardzo chcę u siebie, ale pierwszy raz miałam okazję widzieć ją na żywo – karmnik. Potem szukaliśmy sklepu z pamiątkami, ale okazało się, że nie ma w nim sadzonek roślin, tylko jakieś dziwne, brzydkie rzeczy. Tu się zawiodłam, bo chciałam sobie przywieźć żywą pamiątkę do mojego ogródka. Noga już mnie bolała, byliśmy głodni i spragnieni, poczłapaliśmy więc z powrotem na rynek w poszukiwaniu miejsca gdzie można zjeść hamburgery, ale takie prawdziwe, porządne. Znaleźliśmy. Sebastian zamówił podwójnego hamburgera, w którym było dwa kotlety razem pół kiklo mięsa. Oczywiście pozazdrościłam mu, że on będzie miał tak dużo, a jak tak mało i szybko zmieniła swoje zamówienie. Głupia to była decyzja. Kto normalny zje na raz pół kilo mięsa jeszcze z dodatkami, (nie mówiąc już o frytkach, których i tak nie lubię)? Nie zjadłam nawet pół... Objedzeni i zmęczeni wróciliśmy spać, pociąg do Iławy mieliśmy po 6.00, a w pociągu okazało się, że Pan sprzedający nam bilety z miejscówkami, który obiecywał, że będziemy siedzieć obok siebie posadził nas na przeciwko siebie i to po skosie. Miejsce przy oknie i po drugiej stronie przy drzwiach. Nikogo nie było więc usiadłam na przeciwko niego, jednak za jakiś czas wsiadła Pani z wnuczką, a wnuczka chciała przy oknie. Usiadłam obok męża i czekałam czy nikt mnie nie przegoni. Na szczęście udało się. W Toruniu wsiadła jednak Pani, ale obojętnie jej było gdzie będzie siedzieć, mogłam więc być przy mężu. W spół podróżnicy też okazali się bardzo mili. Droga minęła w mgnieniu oka, bo całą drogę rozmawialiśmy. Jedna Pani zwróciła uwagę, że często jeździ pociągiem i zauważyła, że ludzie w ogóle nie rozmawiają, zdarzyło jej się to pierwszy raz od dawna, na pamiątkę dała mi breloczek z wrocławskim krasnoludkiem, który na pewno będzie przy moich kluczach. Wreszcie po długiej podróży i grzaniu się w przedziale wysiedliśmy na stacji i ruszyliśmy na, jeszcze na razie nie naszą, ale rodziców WIEŚ. Wreszcie cisza. Mamy dosyć miasta na długo!



Po powrocie oprócz szalejącego ze szczęścia psa zastałam na skrzynce mailowej propozycję wstawienia na bloga reklamy pisma Piękno&Pasje. Ostatnio kilka czasopism zgłosiło się do mnie z podobną propozycją, ale jakoś ich szata graficzna i tematyka nie do końca do mnie przemawiały, chociaż nic przeciw reklamie nie mam. To czasopismo naprawdę mi się spodobało, więc reklamuję. Link do strony, gdyby ktoś chciał zerknąć jest na samym dole bloga, może czasem ściągnę jakieś pomysły z tego czasopisma, na pewno wtedy o nim wspomnę.
http://www.pieknoipasje.pl/


Jeszcze jedna ważna sprawa. Pamiętacie mój post o Lekitanach, o ich walce z wiatrakami i o tym jak przy nas chłopaka przejechał samochód? Jakiś czas temu składaliśmy zeznania w tej sprawie i znów jesteśmy wezwani, tym razem jako oskarżeni, chociaż nie wiem jeszcze o co mogli by nas oskarżać, o to że odskoczyliśmy i że nas samochód nie przejechał?
Wreszcie też sprawą zaczęły interesować się ogólnopolskie media. Podaje link do ośmiominutowego filmu zrobionego przez TTV. Link będzie pewnie nieaktywny, ale proszę skopiujcie go i wklejcie wyszukiwarce. Zobaczcie co się dzieje w naszej gminie. Dzisiaj przyjeżdża Polsat i program Interwencja. Trzymajcie kciuki!

http://ttv.pl/bijatyka-w-jezioranach,127005,n.html

Dla tych, którzy nie czytali wcześniej o Lekitach i o tym jak wjechał nas samochód (co fragmentarycznie widać na filmie) jeszcze link z mojego kwietniowego wpisu:
http://wonnewzgorze.blogspot.com/2014/04/wiatraki-i-nocne-knucie.html


Pozdrawiam wszystkich ciepło!