niedziela, 23 października 2016

Kototerapia

Bardzo tęsknie za Wiedźmą i nigdy o niej nie zapomnę, jednak zawsze uważałam, że kiedy w domu robi się pusto, bo odchodzi nasz ukochany przyjaciel, trzeba zrobić miejsce na kanapie i w sercu, żeby przyjąć następnego zwierzaka w potrzebie. Nie można się rozczulać nad sobą i swoją stratą, chociaż strata ta jest bolesna. Trzeba zamknąć ciepłe wspomnienia w szufladce na dnie serca i pamiętać, że możemy zmienić świat jakiemuś stworzeniu, które bardzo naszej opieki potrzebuje. W zamian zwierz da od siebie wszystko co może, często znaczne więcej niż potrafi dać przeciętny przedstawiciel naszego gatunku.
Nie chcieliśmy dłużej czekać i płakać na widok odciśniętych na szybie łapek (chociaż łzy cisną mi się do oczu nawet teraz, kiedy to piszę). Najlepszym lekarstwem na żałobę, i na zły czas, który ostatnio nas dopadł jest przyjęcie pod swój dach kota. Ponieważ mamy w domu Miejskiego Psa, to kot miał być dorosły i przyzwyczajony do psów, tak żeby spotkanie nie było szokiem dla żadnego z domowych pupili. O kontakt z Wiosną i Aniołem się nie obawiałam. Decyzja podjęta była od razu – kot będzie wyłącznie kotem domowym. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia. Jak tu wybrać? Jak wiecie nie wybieram moich zwierzaków. Nie ma dla mnie znaczenia ich kolor i uroda i tak jakoś zawsze wychodzi, że trafiają mi się takie piękne istoty. W końcu telefon do fundacji Mruczący Terapeuta (tak, kototerapia to to czego mi trzeba!) i szybkie stwierdzenie mojej rozmówczyni, że do psa najlepiej przyzwyczai się mały kot. Marzył mi się mały kot. Mała iskierka, którą wychowam od początku i która wniesie tyle radości do pustego pokoju, gdzie jeszcze niedawno wciąż spało, mruczało, darło się domagając uwagi czarne, cudownie miękkie i kochane stworzenie o idealnie dopasowanym imieniu – Wiedźma. Decyzja została podjęta szybko. Pierwszy kot ze zdjęcia na stronie www fundacji, nie będziemy przeglądać i wybierać. To nie dla nas. Weźmiemy małego kotka, zrobimy coś dla siebie, raz nie będzie to stary, pokaleczony na ciele i umyśle zwierz z problemami, a mały żywy stworek, który wychowuje się pod skrzydłami fundacji i dzięki temu nie pamięta krzywd doznanych od człowieka, a my – ludzie kojarzymy się mu tylko z czułością i dobrym jedzeniem. Ocho, nasza wybranka ma jednak przyszywanego braciszka, którego bardzo kocha i jak tu rozdzielić dwa kotki przywiązane do siebie? Odpowiedź była prosta. Nie rozdzielać! Drugiego kotka nawet nie oglądaliśmy na zdjęciu, po prostu pojechaliśmy po dwa kociaki i już.
Kocie dzieci dostały imiona Skierka i Chochlik, bo to takie małe psotne duszki. Kiedy po nie przyjechaliśmy od razu władowały się do koszyka, w którym miały jechać do nowego domu. Pierwszą noc spały mi na głowie, a ja nie chciałam się ruszać, żeby nie obudzić kocich dzieci. Chochlik (burasek) ma około trzech miesięcy i jest znacznie większy i silniejszy niż łaciata Skierka. Uwielbia zabawę, wspina się po wszystkim i wszystkich, aportuje piłeczkę, przytula się do mnie pyszczkiem i liże mnie po twarzy. Powinien mieć na drugie imię szalik, albo kołnierz, bo zasypia otulony wokół mojej szyi. Chochlik jest też małym gadułą. Skierka jest jeszcze malutka i nieporadna, ma około dwóch miesięcy. Wzoruje się na swoim przyszywanym bracie i często robi dokładnie to co on. Szybciej się jednak męczy i często chciałaby pospać, ale za bardzo kusi ją zabawa. Kiedy jest już naprawdę zmęczona to z wielką przyjemnością wciska się pod kołdrę i tam spokojnie zasypia. Jest małomówna, nagadała się i nawołała pomocy już jako dwutygodniowa koteczka wyrzucona pod pogotowiem dla kotów w Olsztynie, którym zajmuje się fundacja Mruczący Terapeuta. Gdyby nie jej głośny krzyk, pewnie umarłaby w trawie. Oba kotki za to bardzo głośno mruczą, kiedy układają się przy człowieku. Częściej jednak biegają i szaleją po domu, rzucają się na kulki na sznurkach, biją się, rozrzucają żwirek z kuwety i generalnie wszędzie ich pełno. Jestem podrapana i pogryziona, ale terapia kotem działa.


Ciąg dalszy nastąpi.

środa, 19 października 2016

odeszła

Była najcudowniejszym kotem na świecie. Spała ze mną wtulona, ale kładła się tylko, kiedy przygotowało się jej kawałek kołdry, czy koca, nigdy nie położyła się na łóżku bez pościeli. Wtulała się we mnie, a ja spałam tak ostrożnie, żeby jej nie obudzić. Potrafiła całą noc trzymać łapkę w mojej ręce. Kiedy mnie coś bolało, uderzyłam się, natychmiast pojawiała się nie wiadomo skąd, jakby chciała się upewnić, czy to nic poważnego. Pukała w okno, kiedy chciała wejść, lub wyjść, podobnie w lodówkę, kiedy miała ochotę na coś niekociego. Chodziła na spacery z nami i Miejskim Psem. Przeprowadzała się z nami trzy razy i zawsze świetnie się odnajdowała. To Pan Właściciel Domu znalazł ją, kiedy jeszcze nawet nie mieszkaliśmy razem i wpuścił ją do mojej kawalerki. Była indywidualistką, ale jednocześnie kochała mnie miłością bardziej psią niż kocią. Kilka razy rzuciła się na psa w mojej obronie, bo uważała, że nasza zabawa jest zbyt agresywna. Raz nawet obroniła mnie przed psem, który gryzł mnie zupełnie na poważnie. Wyleciała wtedy z pazurami i pies naprawdę się przestraszył! Ja jej nie obroniłam. Tak naprawdę nie wiem co się stało. Wyszła 8.10.2016 około 5.00 rano i nie wróciła. Nigdy nie znikała na tyle czasu. Koło 10.00 zaczęliśmy szukać, ale wiedziałam już, że stało się coś złego. Po prostu to czułam. W strugach deszcze zeszliśmy pobliski las, weszliśmy do sąsiada przez płot, bo często polowała u niego w stodole, przeszukaliśmy po prostu wszystko co się dało, zajrzeliśmy do każdej dziury. Tu nie ma ludzi, żaden człowiek nie mógł jej skrzywdzić. Jeździliśmy po okolicy, wołaliśmy po imieniu – zawsze przybiegała na wołanie, poznawała też dźwięk silnika naszego samochodu. Nic.
Kilka dni później psy na podwórku dopadły lisa. Zabrałam je, ale było za późno, lis męczył się jeszcze przez kilka minut i zdechł. Myślę, że to on był winny zniknięcia mojej ukochanej kotki. Przecisnął się pod ogrodzeniem. Na oknie wciaz stoi miseczka, wszędzie są odciski łapek, a ja jakoś nie mogę ich zetrzeć.
Czas otworzyć się na nowego lokatora na Wonnym Wzgórzu.