środa, 7 maja 2014

intensywna majówka



Majówka minęła nam bardzo intensywnie, a oprócz garstki wspomnień przywiozłam z niej katar i kaszel, a w pracy akurat teraz nawał zajęć, więc o zwolnieniu nie mam co myśleć. Może jednak zacznę od początku.

Pierwszego maja wzięliśmy się za roboty ogrodowe i powoli zaczął powstawać krzywy płotek wokół warzywniaka, na razie płotek nie ochroni ogródka przed zwierzyną, ale nam i tak się podoba, a warzywnik wreszcie oddzielony jest od dzikiej łąki. Wieczorem zapakowaliśmy koszyk pełen pyszności (mam nadzieję, że pyszności) i ruszyliśmy do Frączek do Ali i Marka na majowe ognisko. Rano było jeszcze upalnie, w południe straszyły nas czarne chmury i zimny wiatr. Wieczór znów był słoneczny, potem noc gwieździsta, jednak temperatura w porównaniu do tej, która rozpieszczała nas przez ostatnie kilka dni dawała się mocno we znaki. Mimo to atmosfera była bardzo gorąca. Rozgrzewało nas ognisko, pyszne potrawy z grilla i oczywiście trunki, w tym cudna cytrynówka Ewy z Derca. Miło było zobaczyć znajome twarze, ale i poznać kilka nowych osób. Komuś obiecałam mięte. Ona cały czas czeka, tylko nie wiem jak ten ktoś się do mnie zgłosi ;-) Marek jak zawsze pięknie grał na gitarze umilając nam wieczór, a reszta starała się dotrzymać mu tępa w śpiewie. Niestety jak zawsze miałam aparat i jak zawsze nie robiłam zdjęć. Pstryknęłam tylko piękną drogę porośniętą świerkami, która prowadzi do domostwa gospodarzy. Oczywiście jak zwykle musieliśmy być ostatnimi gośćmi, ale świadczy to o tym, że po prostu świetnie się bawiliśmy. Nocna droga powrotna przez las też była cudna, na szczęście Ala i Marek pożyczyli nam latarkę, a Sebastian dostał nawet na drogę piwko.

Następnego dnia wyjazd do Siemian, żeby zostawić u rodziców Anioła i w sobotę ruszyć nad Zalew Zegrzyński na wesele Ewy i Grzesia, którym odmalowałam w prezencie portret. Mam nadzieję, że się spodobał. W Siemianach oczywiście nie da się pójść wcześnie spać. Odpowiedzialność włączyła mi się koło drugiej i szybko pognaliśmy do łóżka, a tak pięknie Cygan grał na gitarce, a takie fajne towarzystwo - stare i nowe przy stole siedziało, że mogłabym do rana tam zostać.
Ranne wstawanie bywa ciężkie, szczególnie kiedy zaraz po otwarciu oczu siedzi na mnie pies, skacze, liże po twarzy i jakby woła : "Super, że już nie śpisz, ja jestem gotowy, możemy wychodzić na spacer!" - po czym biega to do drzwi, to znów wskakuje na łóżko. Poszedł więc na długi spacer, bo potem zostawał pod opieką mojej mamy, a ona ma jeszcze swojego psa do oporządzenia, a oba samce za sobą delikatnie mówiąc nie przepadają.

Wesele było świetne, bo przede wszystkim było te wesele cudnych ludzi, a i tacy byli zaproszeni, bawiliśmy się więc w wyborowym towarzystwie, a przy naszym stole siedziały same dobrze nam znajome twarze, które niestety ostatni raz widzieliśmy na naszym weselu. Tak to już jest... Od wesela do wesela... Wytańczyłam się mimo bolącej już nogi, ale co tam, z panem młodym miałam nie zatańczyć?!
Powrót za to był znacznie cięższy. Cztery godziny nudnej, długiej jazdy. Kiedy jednak wjechaliśmy już na polne drogi, od razu buzie zaczęły się nam uśmiechać i znów Siemiany i Anioł, który sam nie wiedział co z sobą zrobić z radości, a wolny mieliśmy jeszcze przecież poniedziałek. W niedzielę nie mieliśmy już jednak za bardzo siły na kolejną imprezkę. Zjedliśmy rodzinną kolację i poszliśmy spać, żeby rano (o 18.00) wrócić na naszą kochaną wieś i nasze wzgórze. Po drodze do domu jeszcze tylko postój na spacer z Aniołkiem nad jeziorem Czarnym (a właściwie nad bagnem) i przed Zalewem, bo wieża pięknego kościoła w Zalewie dosłownie z rzepaku wyrasta.



Pozdrawiam ciepło!