środa, 17 października 2012

Kraina mlekiem i miodem płynąca



Od początku, kiedy tylko wprowadziliśmy się do naszej Studzianki, na nasze Wonne Wzgórze, uwierzyliśmy, że jest to sielska kraina mlekiem i miodem płynąca.  Nie spodziewaliśmy się jeszcze wtedy, że rzeczywiście kraina ta miodem płynie i to dosłownie, a przecież miód i to nie tylko ten pitny jest świetnym lekarstwem na słotne dni, które od jakiegoś czasu codziennie dają nam się we znaki.
Słotne dni nie oznaczają jednak smutnych dni, postanowiliśmy się więc trochę pouśmiechać w doborowym towarzystwie naszych sąsiadów. Na Wonne Wzgórze przybyli więc znani już z wcześniejszych postów Kasia i Piotr z Leśnej Doliny (zapraszam na ich bloga), Iza i Adam z Liliowego Domku (jak to kiedyś w pierwszym mailu do mnie, Adam nazwał swoje domostwo), oraz nasi nowi – starzy sąsiedzi Marta i Tomek z…  Pasieki!
Martę poznałam na moich motylowych zajęciach we Frączkach, przyjechała na przedostatnie zajęcia wraz ze swoimi szkrabami Julią i Filipem i okazało się, że jest ze Studzianki i mieszka w niej dłużej niż my (mieszkamy tu dopiero trochę ponad rok, więc mieszkać dłużej niż my, to nie trudne dokonanie), w siedlisku, które położone jest bliżej Frączek, niż Studzianki. Okazało się, że nasi nowi – starzy sąsiedzi prowadzą pasiekę i produkują (a właściwie ich pszczoły produkują) pyszny miodek. Wiem, że pyszny, bo spróbowałam. Marta i Tomek przywieźli nam słoik dziwnego miodu i Pokrzepkę na Miodzie. Mówiąc dziwny miód, na myśli mam jego kolor i konsystencję. Chociaż może dla Was nie będzie to nic dziwnego, to ja specjalistką od miodu nie jestem i taki miód widziałam po raz pierwszy,  a ma on kolor masła i rozsmarowuje się jak miękkie masło, co jest dla mnie dziwne. Miód ten nie cukrzy się i nigdy nie zmienia konsystencji, a to za sprawą, jak to wytłumaczyli nam specjaliści, zmiksowania, zmiażdżenia kryształków cukru. W każdym razie jest pyszny, więc bardzo dziękujemy. Humor poprawiła nam również Pokrzepka na Miodzie i to nie tylko dzięki swojej słusznej mocy, ale również dzięki zabawnej etykiecie. 



Mam nadzieję, że wszyscy goście bawili się w naszym towarzystwie równie dobrze jak my w ich i że moje jesienne – grzybowe i nie tylko menu smakowało ;-)

Słotnie jednak wciąż jest, więc żeby nie zrobiło się smutnie, a raczej słodko, to życie trzeba sobie osłodzić i ogrzać, a oprócz ognia w kominku ogrzewają nas również ogniste kolory, które ni jak nie mają się do szarości za oknem. 



Upiekłam więc jesienne ciasto z jabłkami (których jest w tym roku zatrzęsienie i nie mamy już co z nimi robić), rudym cynamonem i żółciutkim miodem właśnie, na jutro przygotowuję pieczoną szynkę w miodzie, a dzisiaj ugotowałam między innymi pomarańczową zupę dyniową z naleśnikowymi zacierkami. Dynie w tym roku słabo obrodziły, w przeciwieństwie do cukinii i kabaczków, ale z niewielkiej dyni da się już ugotować wielki gar, energetycznej w smaku i kolorze zupy na dwa dni. Już gotując taką zupę robi się przyjemniej, kiedy patrzy się na cudowny kolor rozkrojonej dyni i wdycha aromat mieszanki przypraw i warzyw, a potem, kiedy wlewa się w siebie, ciepły, aromatyczny, pyszny płyn. Jak byłam mała, moja mama zawsze gotowała zupę mleczną z dynią, którą jadło się z cukrem, coś na kształt lanych klusków, z dodatkiem dyni właśnie. Podobnie gotuję dzisiaj swoją zupę dyniową, jednak już bez cukru i mleka, a po prostu na dobrym rosole, z dodatkiem gałki muszkatołowej, pieprzu ziołowego, ostrej papryki i kurkumy. Dynię przesmażam na maśle, a na wrzącą zupę leję kluseczki z jajka, mąki i kropli mleka, wychodzą bardzo drobne i mięciutkie.  Zachęcam do ugotowanie takowej zupki, szczególnie na chłodne, deszczowe dni, w które tak jak dzisiaj żal nawet psa wypuścić na podwórko.


 Zwierzęta też odczuwają złą pogodę. Anioł wciąż siedzi w budzie, a spacery ma przymusowo krótsze, bo ciągle leje deszcz. Jest też cały w błocie, bo jak już jest na spacerze, to nie przeszkadzają mu kałuże, w których na przykład może się położyć. Obklejona błotkiem sierść też mu nie przeszkadza, jest szczęśliwy. Miejski Pies po każdym obowiązkowym spacerze idzie do wanny ( jest „niskopodoziowcem” i całe białe podwozie ma po spacerach czarne), a Szczęściarz wyszedł tylko rano i wieczorem, w ciągu dnia, kiedy chciałam go wypuścić to zaparł się łapami i powiedział, że na spacer nie idzie, za to całe dnie wygrzewa stare kości przy kominku, jakby chciał się wyrzucić z kości całe zimno z poprzednich lat. Spodziewałam się, że z takim futrem będzie mu gorąco, jak będzie mieszkał w domu, a całe życie mieszkał prawdopodobnie na łańcuchu. Nic z tych rzeczy, prawie włazi do kominka.  Wiedźma wychodzi często, ale na krótko. Po zaledwie piętnastu minutach puka, a raczej wali łapką w szybę, a potem wyciera mokre futerko w pościel. 



To tak z serii jesiennych postów. O stodole na razie nie chce mi się pisać.

Pozdrawiam pomarańczowo!

piątek, 5 października 2012

szukanie, czekanie, plotki - czyli uroki życia na wsi

Stodoła wciąż stoi bez dachu. Cały wtorek spędziłam z tatą na jeżdżeniu po okolicznych wsiach, szukając wykonawców naszego remontu stodoły. Byliśmy wszędzie, gdzie się dało. Pomijając już naszą Studziankę i pobliskie Frączki. Zwiedziliśmy Radostowo, Derc, Jeziorany i kilka innych. Ludzie byli bardzo mili, pomocni. Polecali, mówili, gdzie można znaleźć kogoś, bo telefonów nie mieli. Potem jechaliśmy dalej, a tam inni mówili nam, że ten ktoś to pijak i żeby nawet nie próbować. Często okazywało się również, że polecony nam przez mieszkańców pan ma 1,5 metra, waży ze czterdzieści kilo i ma koło siedemdziesiąt lat, ni jak do stawiania więźby dachowej.
W rezultacie było u nas kilka firm, które pochwaliły się wolnymi terminami dopiero na wiosnę, a my potrzebujemy na już, kilka kontaktów naraili nam też sąsiedzi i znajomi, ale jak na razie nic jeszcze z tego nie wyszło, chociaż bardzo wierzę wciąż w pozytywne zakończenie. Jedni mówią, że stare belki da się odzyskać, inni że trzeba kupić nową więźbę (to, że część da się odzyskać, to akurat sama wiem).Wszyscy jednak są zgodni co do tego, że to co Marek zaczął robić, zrobił źle.
Nawet jeśli nie uda się przed zimą postawić pięknego dwuspadowego dachu, to może uda się chociaż zrobić część założonych prac.
 Doszły nas też niemiłe słuchy (zbombardowały nas  smsy i informacje w sklepie), że Krzysiu P., od nas ze wsi, który u nas pracował, wraz ze swoim tatą Panem J. opowiadają, że K. nie pracuje u nas bo mu nie zapłaciliśmy. Złość nas ogarnęła straszliwa, bo przecież tyle pomogliśmy. Prace miał na wakacje u mojego taty z jedzeniem i spaniem, a i pracy na stałe szukaliśmy dla niego w Olsztynie.
Pojechaliśmy. Żadnego z twórców historii o nas nie spotkaliśmy w domu. Przekazaliśmy więc matce i żonie - biednej kobiecinie co ośmioro dzieci urodziła, że mają krótki czas na odwołanie swoich słów i oczyszczenie nas z tych wstrętnych oskarżeń, bo założymy sprawę o pomówienia. Na drugi dzień jeszcze Pana J. udało mi się spotkać i też na wszelki wypadek przekazałam mu informację. Matka przysięgała, że to nie jej syn, a mąż. A mąż przysięgał, że to nie on, a jego syn. W każdym razie koło zamyka się w jednej rodzince.
Na szczęście mieszkańcy naszej wsi chyba nie uwierzyli w tę historię, wszyscy znają rodzinę Pana J. 

Zmieniając temat, podpowiadacie nam, żeby zakasać rękawy i samemu wziąć się do roboty. Owszem, nie raz tak właśnie robiliśmy, nauczyliśmy się przez te półtora roku mieszkania tutaj bardzo wiele. Jednak więźby dachowej sami nie postawimy, bo do tego trzeba kogoś z wieloletnim doświadczeniem, a nie chcemy mieć dachu stawianego metodą prób i błędów. Poza tym Pan Właściciel Domu z pracy wraca codziennie koło osiemnastej. Co można jeszcze wtedy zrobić?

Szukamy więc dalej, fachowców, pomocników i prosimy o trzymanie kciuków, a także dziękujemy za blogowe wsparcie!

wtorek, 2 października 2012

Wysłaliśmy Marka we czwartek do domu, bo i tak nie miał już co robić sam. Miał znaleźć pracownika do pomocy dla siebie i wrócić z nim w poniedziałek.
- Wiecie, że możecie na mnie liczyć. Wiecie, że znajdę kogoś i przyjadę.

Nie możemy liczyć.
W niedzielę wieczorem powiedział, że nikogo nie znalazł. Jeszcze wtedy odbierał telefon. Zaczęłam więc szukać jakiegoś chłopaka na własną rękę. W dwóch wsiach, gdzie największym problemem jest bezrobocie  nie ma nikogo, kto zniży się do pracy jaką jest noszenie belek i podawanie dachówek.
Marek umówił się z moim tatą, że ten go do nas zawiezie (marek mieszka w Siemianach, tam gdzie moi rodzice) i na miejscu poszukamy pomocnika. W poniedziałek rano tata czekał z załadowanym samochodem. Marek nie przyszedł. Pojawił się popołudniu twierdząc, że zgubił telefon i że rano we wtorek mogą jechać. Telefonu nie zgubił, bo dureń nie zablokował klawiszy i jak tata do niego dzwonił, to mu się odebrał w kieszeni i tata słyszał jego rozmowy. Marek mieszał się w zeznaniach, ale najważniejsze, że się umówił na wyjazd. O 9.00 mieli być dzisiaj u nas. Tata czekał na Marka ponad godzinę, wiedząc że czekanie nie ma sensu. Wsiadł do samochodu i pojechał do nas sam. Na miejscu będziemy jeździć i szukać kogoś kto chociaż zrobi dach na stodole, nie marzę już o wiacie na samochód i drewno i ganku, bo to wszystko miał  zrobić Marek, ale troszkę późno się zrobiło i przed zimą nie ma szans...

Tak jest z ludźmi ze wsi. Jak ktoś nie pracuje na wsi, to nie dlatego, że nie ma tej pracy, tylko dlatego, że on tej pracy nie chce mieć. Trzy osoby już pomagały przy stodole. Każda z innego przedziału wiekowego, każda zupełnie inna. Jedyne co ich łączyło to bezrobocie i mieszkanie na wsi. Wszyscy stwierdzili, że uczciwa praca jest poniżej ich godności.

Jesteśmy załamani i nie wiemy co robić.
A w weekend tak się uspokoiliśmy i uwierzyliśmy, że będzie dobrze, w kolejna wizyta w anielskim domu, dała nam inspiracje i przybliżyła nas do wizji tego, jak chcemy żeby wyglądało nasze podwórko. Wierzyliśmy, że już niedługo, bo przecież wystarczy wyremontować stodołę. Posadziłam wczoraj kwiaty od wujka. Co z tego, skoro nie mogłam ich sadzić tam gdzie chciałam, bo wszędzie leżą dachówki, deski, śmieci? Powciskałam je w różne kąty, żeby tylko ich nie zmarnować.
Straszny marazm nas ogarnia. Generalnie nie ma sensu robienie czegokolwiek, póki nie będzie stodoły. Ech...