Tegoroczna zima, druga już nasza na Wonnym Wzgórzu minęła
trochę spokojniej. Oswajamy się z naszym
starym domem, coraz bardziej się z nim zaprzyjaźniamy, a właściwie on z nami,
bo my obdarzyliśmy go najszczerszymi uczuciami od pierwszego wejrzenia. Nie było
już przygód z zamarzaniem wody, czy z zakopywaniem się samochodu... Nie dało
się wyjechać z domu to... trudno. Wciąż byliśmy na taką ewentualność
przygotowani, a ja wciąż wydzwaniałam do gminy, wiedząc już, że muszę
zadzwonić, bo inaczej nikt nam drogi nie odśnieży. Raz zawiało drogę tak, że
przez ponad dwie godziny pięćset metrów odkopywały dwie koparki! Spędziliśmy
też pierwszego domowego sylwestra w bardzo sympatycznym gronie, zrobiliśmy
zimowe ognisko, które nie za bardzo wyszło, bo temperatura była tak niska, że
napoje zamarzały nam w szklankach, więc zmuszeni byliśmy dokończyć ogniskowanie
przy kominku. Po ognisku obudziliśmy się nadzwyczajnie rano. Zimno. Patrzymy na
termometr. Sześć stopni. Patrzymy za okno. Dwadzieścia stopni mniej niż w domu.
Piec zdechł. Próba rozpalenia nie powiodła się. Buchnął dym, który szybko
rozniósł się na cały dom. Przeczyszczenie też wiele nie dało. Wciąż dym.
Rozpaliliśmy w kominku, który szybko rozgrzał, ale tylko jedno pomieszczenie.
Temperatura w sypialni podniosła się do dwunastu stopni i dalej nie drgnęła.
Uratował nas kominiarz, który w poniedziałek przyjechał i przeczyścił czopuch
pieca w miejscu, gdzie Pan Właściciel Domu swoimi „wymyślnymi” narzędziami nie
sięgnął i sąsiad Piotruś z Leśnej Doliny, który jakiś czas później, podczas gdy
Kasia i ja przygotowywałyśmy obiad, wyciął nam kilka dziur w piecu, tak że już
nam sadza nie straszna i łatwiej piec czyścić.
Zima to również czas braku snu przez choroby nieszczęsnego
Szczęściarza. Piesio po operacji odżył, żeby niedługo po tym znów zacząć
podupadać na zdrowiu. Miał badane serce, krew, robione prześwietlenia i USG. Po
nocach dostawał dziwnych ataków szału, skakał po meblach, ścianach, otwierał
łapami drzwi, a rano nie mógł się podnieść ze zmęczenia. Zdarzało się, że ataki
te zdarzały się dzień w dzień przez ponad tydzień, a każdy z nich trwał po
kilka godzin. Lekarze podejrzewali padaczkę, jednak ostateczna diagnoza
uderzyła w nas jak obuchem w łeb. Piesio ma raka. Rak i ciężkie przerzuty.
Bardzo go boli. W ciągu kilku dni łapki zaczęły mu się rozjeżdżać, radosne chał
chał przerodziło się w rozpaczliwe, piszczące chał chał. Przyjmuje dzielnie
całe garście lekarstw pięć razy dziennie, które zlizuje z ręki, niczym
najlepsze psie cukierki. Dziś przyszły wyniki biopsji.
„Proszę spróbować dać mu jeszcze weekend” – te słowa wciąż
dźwięczą mi w głowie. Wiedziałam, że to pewnie za jakiś czas nastąpi, ale czemu
tak szybko? Myślałam, że minimum miesiąc, a po cichu liczyłam, że da radę
wytrzymać do lipca, tak żeby być z nami okrągły rok. Tak naprawdę ani my, ani
też lekarze nie wiemy w jakim jest naprawdę stanie. Wychodzi na dwór,
spaceruje, je pije, ma piękną sierść, nie jest chudy.
„Tak nie wygląda pies z zaawansowaną chorobą nowotworową” –
mówią lekarze...
Może jeszcze nie jest z nim tak źle? Może warto poczekać? A
może się męczy?
Gdyby mógł sam zdecydować. Gdyby mógł nam powiedzieć jak go boli
i czego chce...
Podczas spaceru z Aniołem, który wciąż jest tryskającą
młodzieńczą energią, przeciwieństwem starego poczciwego Piesia, wiele myśli
chodziło mi po głowie. Niech się już ta wstrętna zima już kończy!. Słońce
świeci, ale ziemia jest jeszcze zmarznięta, a w lesie leży tyle samo śniegu co
w środku zimy. Podobno mają nas dopaść jeszcze ostre mrozy. Gdzieniegdzie w
bardziej słonecznych miejscach tworzą się błotniste kałuże, a na trawiastych
zboczach leżą już tylko niewielkie kupki śniegu. Anioł biega jak szalony po
żółtej trawie, tak podobnej w kolorze do jego sierści. Biedny Szczęściarz.
Czemu dane mu jest tak krótko być z nami, tymi którzy go kochają? Czemu nie
może biegać razem z Aniołem i cieszyć się życiem?
Dlaczego wszystkie psy, które miałam w życiu umierały na
raka?
Rozmyślania moje przerwał krzyk. Manifest wiosny. Dźwięk
nadziei. Czas naszego Piesia się kończy, a zaraz całe Wonne Wzgórze zamieni się
w tętniącą życiem, dźwiękiem i zapachem górę. Idzie wiosna, pełna nadziei.
Takie to banalne, ale życie znów zatacza krąg. Dziś przyleciały żurawie.