czwartek, 3 lipca 2014

Trochę o tym jak ludzie ze wsi pojechali do wielkiego miasta i o Lekitach i lekitanach wspominka (kto czytał wcześniej ten wie).

Oczywiście najpierw musieliśmy zawieźć psa do rodziców, a na drugi dzień z rana podróż do Wrocławia w moją pierwszą delegacje. Plany miałam ambitne – chciałam zwiedzić tak dużo, że nie udałoby mi się chyba to wszystko przez tydzień, a mieliśmy tylko dwa dni, a wliczając podróż i spotkanie na które przecież jechałam tylko kilka godzin. Zacznę jednak od początku, czyli od tego z jaką prędkością jeździ nowoczesna polska kolej. Otóż z Olsztyna do Wrocławia jedzie się osiem godzin. My jechaliśmy z Iławy, więc tylko siedem. Średnia prędkość pociągu, jak wyliczył mój mąż to 55 km na godzinę. Oczywiście zapomniałam zabrać książki, książkę za to wziął Sebastian i byłam zła, że pomyślał tylko o sobie. "Będę go zagadywać inie będzie czytał!" pomyślałam kupując jakieś bzdetne magazyny o ogrodnictwie w kiosku dworcowym. Na szczęście książki się nie przydały, bo jechaliśmy obserwując widoki i czuliśmy się trochę jakbyśmy wjeżdżali do innego kraju. Im dalej na wschód, im dalej na południe tym jakby więcej Europy w Europie. Wyremontowane dworce w wielkich wyremontowanych miastach, ale i zadbane niewielkie dworce, które pędząc jak strzała nasz pośpieszny pociąg omijał. "Ach ta polska szybka kolej" – skomentowaliśmy głośno na co odezwał się jeden miły pan, który jak się okazało pracuje w kolei i bardzo kolei bronił "Proszę państwa w Polsce nie może być pociągów jeżdżących 500 kilometrów na godzinę bo Polska to za mały kraj i taki pociąg nie mógłby się rozpędzić" "Japonia to jeszcze mniejszy kraj, a tam jakoś mogą" – skomentował mój przemądry mąż. "Japonia to co innego" – podsumował Pan. No tak Japonia to co innego, ale pociąg mógłby jeździć chociaż 100 kilometrów na godzinę. To już byłoby coś! Dojechaliśmy, wsiedliśmy w taksówkę. Pan taksówkarz obwiózł nas po Wrocławiu zanim wreszcie trafiliśmy do hostelu oddalonego o 2,4 km od dworca głównego. Wiemy, że nas obwiózł, bo jak wracaliśmy w niedzielę o szóstej rano to zapłaciliśmy za taksówkę połowę mniej niż w piątek około 17.00, dziwne prawda? Zostawiliśmy rzeczy rozejrzeliśmy się po kilku metrowym pokoju i ruszyliśmy oglądać miasto, a spaliśmy na rynku, więc daleko nie mieliśmy. Trzeba było coś zjeść i wypić. Przeszliśmy po trzech knajpach, z których najbardziej spodobała nam się "Pijalnia wódki i piwa", potem poszliśmy zjeść coś włoskiego (tradycyjną polską kuchnie mamy na co dzień) i wróciliśmy spać.
Rano na 11.00 miałam być w Muzeum Współczesnym na spotkaniu koordynatorów Nieużytków Sztuki. Jednak zanim ludzie ze wsi dojechali, to nie obyło się bez przygód. Długo odkrywaliśmy tajemnicę tramwajów, jako że w Olsztynie tramwajów nie ma, a i tak od kilku lat samochód jest naszym środkiem transportu nie było to proste. O ile koleje, którymi też dawno nie jeździliśmy się nie zmieniły to komunikacja miejska (przynajmniej we Wrocławiu) okazała się rodem z XXI wieku. Gdzie mamy wysiąść i w jaki tramwaj mamy wsiąść pokazał nam miły pan, który jechał w tym samym kierunku i wysiadał na tym samym przystanku. Skąd jednak wziąć bilet? Zapytałam pana czy w tramwaju można kupić bilet. "Tak, tylko trzeba mieć kartę", po chwilowej konsternacji co to za specjalistyczna karta okazało się, ze po prostu karta płatnicza. Na szczęście mimo, że ze wsi, to takową kartę mieliśmy. Weszliśmy z przodu tramwaju, podeszliśmy do kierowcy, dwa normalne poprosiliśmy i... Pewnie już wiecie. W tramwaju był automat, kierowca nie sprzedawał biletów. Wreszcie wydrukowaliśmy dwa kwitki. Nasz pan przewodnik popatrzył na nas z politowaniem: "Teraz jeszcze się kasuje" – no tyle już wiedzieliśmy, to się nie zmieniło.
Wreszcie trafiliśmy do Muzeum Współczesnego, gdzie przywitał nas Pociąg do Nieba. Gmach muzeum wielki, skwer obok też wielki, wielkie piękne drzewa i sporo młodych i dużo grządek zarówno podniesionych, jak i takich bezpośrednio w ziemi. Spotkanie zaczęło się od wspólnego śniadania na które przynieśliśmy ser i chleb naszej produkcji, który na szczęście jakoś przeżył w podróży. Stół uginał się też od innych smakołyków, pod nogami biegały psy. Schodzili się ludzie. Mimo, że tuż obok jeździły samochody, to przez chwilę poczułam się jak w domu. Atmosfera sielska, rodzinna, gdyby nie DESZCZ. Od deszczu uchronił nas jednak wielki stary dąb. Wszyscy zaczęli chwytać za stół, za jedzenie, za ławki i euro palety na których siedzieliśmy i przenosić wszystko pod baldachim z gałęzi dębu. Udało się. Wielkie krople prawie do nas nie docierały i mogliśmy dalej w spokoju biesiadować. Koordynatorów Nieużytków Sztuki z całej Polski nie przyjechało zbyt wielu, ale byli też ogrodnicy, sympatycy projektu i oczywiście Ela Jabłońska – pomysłodawczyni projektu, a przede wszystkim bardzo ciepła i sympatyczna osoba. Nie było żadnych spięć, wszystko było na totalnym luzie, a takie klimaty lubię, a im mojemu mężowi o umyśle bardzo ścisłym się podobało. W końcu jednak, mimo że impreza trwała nadal pożegnaliśmy się z towarzystwem, bo przecież trzeba było chociaż coś oprócz niesamowitego, choć głośnego do granic możliwości rynku zobaczyć. Dzień wcześniej jakiś przechodzień powiedział nam, że ogród botaniczny jest bardzo daleko, chyba pomyliło się mu z ogrodem zoologicznym. Ruszyliśmy zobaczyć Ostrów Tumski – tak inny niż rynek, mniej dziki i cichy i właśnie ogród botaniczny. CUDO! Latałam jak oniemiała robiąc zdjęcia układom roślin. Bardzo zainteresował mnie ogród warzywny, dywany bluszczu i roślinka, którą od dawna bardzo chcę u siebie, ale pierwszy raz miałam okazję widzieć ją na żywo – karmnik. Potem szukaliśmy sklepu z pamiątkami, ale okazało się, że nie ma w nim sadzonek roślin, tylko jakieś dziwne, brzydkie rzeczy. Tu się zawiodłam, bo chciałam sobie przywieźć żywą pamiątkę do mojego ogródka. Noga już mnie bolała, byliśmy głodni i spragnieni, poczłapaliśmy więc z powrotem na rynek w poszukiwaniu miejsca gdzie można zjeść hamburgery, ale takie prawdziwe, porządne. Znaleźliśmy. Sebastian zamówił podwójnego hamburgera, w którym było dwa kotlety razem pół kiklo mięsa. Oczywiście pozazdrościłam mu, że on będzie miał tak dużo, a jak tak mało i szybko zmieniła swoje zamówienie. Głupia to była decyzja. Kto normalny zje na raz pół kilo mięsa jeszcze z dodatkami, (nie mówiąc już o frytkach, których i tak nie lubię)? Nie zjadłam nawet pół... Objedzeni i zmęczeni wróciliśmy spać, pociąg do Iławy mieliśmy po 6.00, a w pociągu okazało się, że Pan sprzedający nam bilety z miejscówkami, który obiecywał, że będziemy siedzieć obok siebie posadził nas na przeciwko siebie i to po skosie. Miejsce przy oknie i po drugiej stronie przy drzwiach. Nikogo nie było więc usiadłam na przeciwko niego, jednak za jakiś czas wsiadła Pani z wnuczką, a wnuczka chciała przy oknie. Usiadłam obok męża i czekałam czy nikt mnie nie przegoni. Na szczęście udało się. W Toruniu wsiadła jednak Pani, ale obojętnie jej było gdzie będzie siedzieć, mogłam więc być przy mężu. W spół podróżnicy też okazali się bardzo mili. Droga minęła w mgnieniu oka, bo całą drogę rozmawialiśmy. Jedna Pani zwróciła uwagę, że często jeździ pociągiem i zauważyła, że ludzie w ogóle nie rozmawiają, zdarzyło jej się to pierwszy raz od dawna, na pamiątkę dała mi breloczek z wrocławskim krasnoludkiem, który na pewno będzie przy moich kluczach. Wreszcie po długiej podróży i grzaniu się w przedziale wysiedliśmy na stacji i ruszyliśmy na, jeszcze na razie nie naszą, ale rodziców WIEŚ. Wreszcie cisza. Mamy dosyć miasta na długo!



Po powrocie oprócz szalejącego ze szczęścia psa zastałam na skrzynce mailowej propozycję wstawienia na bloga reklamy pisma Piękno&Pasje. Ostatnio kilka czasopism zgłosiło się do mnie z podobną propozycją, ale jakoś ich szata graficzna i tematyka nie do końca do mnie przemawiały, chociaż nic przeciw reklamie nie mam. To czasopismo naprawdę mi się spodobało, więc reklamuję. Link do strony, gdyby ktoś chciał zerknąć jest na samym dole bloga, może czasem ściągnę jakieś pomysły z tego czasopisma, na pewno wtedy o nim wspomnę.
http://www.pieknoipasje.pl/


Jeszcze jedna ważna sprawa. Pamiętacie mój post o Lekitanach, o ich walce z wiatrakami i o tym jak przy nas chłopaka przejechał samochód? Jakiś czas temu składaliśmy zeznania w tej sprawie i znów jesteśmy wezwani, tym razem jako oskarżeni, chociaż nie wiem jeszcze o co mogli by nas oskarżać, o to że odskoczyliśmy i że nas samochód nie przejechał?
Wreszcie też sprawą zaczęły interesować się ogólnopolskie media. Podaje link do ośmiominutowego filmu zrobionego przez TTV. Link będzie pewnie nieaktywny, ale proszę skopiujcie go i wklejcie wyszukiwarce. Zobaczcie co się dzieje w naszej gminie. Dzisiaj przyjeżdża Polsat i program Interwencja. Trzymajcie kciuki!

http://ttv.pl/bijatyka-w-jezioranach,127005,n.html

Dla tych, którzy nie czytali wcześniej o Lekitach i o tym jak wjechał nas samochód (co fragmentarycznie widać na filmie) jeszcze link z mojego kwietniowego wpisu:
http://wonnewzgorze.blogspot.com/2014/04/wiatraki-i-nocne-knucie.html


Pozdrawiam wszystkich ciepło!

4 komentarze:

  1. Matjotyjednyna ze świadków w oskarżonych ??!!
    Jakaś paranoja...
    Przeczytałam całość chociaż dużo było :-)))
    Jeziorany a Elbląg to całkiem blisko :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Duże miasta męczą, z ulgą wracam z jakichś poważniejszych zakupów albo po załatwieniu spraw urzędowych do domu, a już najbardziej na Pogórze; mam znajomych, którzy nie wyobrażają sobie życia bez miasta, i nie rozumieją, o czym do nich mówię; dopiero potrzebne są media, żeby jakaś sprawa ujrzała światło dzienne, albo winni ukarani; spotykam się na codzień z kumoterstwem, tuszowaniem różnych spraw dla znajomków, jest to ohydne; a wydawało mi się, że skoro oddałam swój głos na człowieka, który miał być prawy, to taki zostanie; nieprawda, wszystko to "dziwki sprzedajne"; pozdrawiam Was.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, uroki podróży po kraju..a mnie osobiście nie wiele dziwi..no może czasami jak się nastawiam na gorzej a jest lepiej:)...podziwiam,że po tym wszystkim chciało Ci się pisać..dla nas :) Pozdrawiam serdecznie ,dziękuję za odwiedziny..Piękno i Pasje są też u mnie..poczytamy zobaczymy ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Natalko, nie wiem jak mogłam przegapić Twój wpis o pobycie we Wrocku :( Dziś jednak to nadrobiłam. Szkoda, że nie spotkaliśmy się gdzieś na waszym szlaku. Nasze duże miasto bardzo lubimy, ale odpoczywać jeździmy do maleńkich miejscowości w ciszę:) Mam nadzieję, że się Wam podobało i zechcecie jeszcze tu przyjechać :) Mocno pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń