czwartek, 26 czerwca 2014

urlopowo

Urlop upłynął nam na spacerach z psami, gotowaniu na ognisku (potrawy z kociołka foli i kijka, polecam szczególnie pieczoną w foli aluminiowej kalarepkę z marchewką, odrobiną masła i świeżym tymiankiem - mmmm pycha!), leniuchowaniu, robieniu serów ( w tym pierwszy raz sera żółtego) i takie tam. Zaczęło się jednak od obrony, (więc mam już wreszcie w domu doktora!) i wizyty Pani profesor – promotorki Pana Właściciela Domu, która okazała się jeszcze większą gadułą niż moja mama i ja razem wzięte, ale gadułą bardzo sympatyczną i niezwykle ciepłą.
Mieliśmy też kilka przygód. Głównie ptasich. Jedną z nich opisałam już na facebooku, ale niech będzie raz jeszcze ;-)
Normalnie do Dobrego Miasta mamy 22 km, na skróty jednak drogą ze zdjęć poniżej tylko 12 km. Jedziemy więc sobie na zakupy polnymi drogami, a momentami nawet bezdrożami, a tu taki przechodzień sobie stoi i nie ma zamiaru zejść, wcina ślimaki, które wypełzły po deszczu. Dziwi nas już fakt, że bocian chodzi po lesie, a nie po łące, ale jeszcze bardziej dziwi nas to, że w ogóle się nie boi. Podjeżdżamy bliżej i nic. Podjeżdżamy jeszcze bliżej, wreszcie odlatuje! Nic z tego jednak, odleciał owszem, ale tylko kilka metrów i dalej tarasuje nam drogę i tak jechaliśmy po kawałku nie chcąc Pana Bociana Szanownego zestresować, aż dojechaliśmy do leśnego ronda, gdzie swobodnie mogliśmy koleżkę ominąć.
Chociaż pogoda nam nie dopisywała, bo raz słońce raz deszcz, to Pan Właściciel Domu postanowił wykosić wreszcie część włości, a trawy w sadzie urosły nam już do pasa, otulając "trawopłotem" również nasze poletko najsłodszych na świecie truskawek. Jak wiadomo kosić sprzętem mechanicznym bardzo długiej i mokrej trawy się nie powinno, a poza tym żyłka wciąż wkręca się w cienkie źdźbła, a na grubych łodygach łopianu i rozsianych jesienią dziczkach drzew owocowych niszczy się tak szybko, że co minutę trzeba ją wymieniać. Dlatego też w celu wykoszenia mokrej trawy Pan Właściciel Domu zamówił w internecie najprawdziwszą kosę manualną wraz z klepiskiem, czy jak to się tam nazywa i ze wszystkimi innymi atrakcjami. Kosa jednak okazała się tępa, a ostrzenie nie pomogło, dlatego też musiał przejść szybki wymyślony kurs klepania kosy. Udało się! Kosa okazała się ostra i spełniała swoją rolę. Tu właśnie zaczyna się kolejna mini ptasia przygoda. Kosząc trawę po pas Pan Właściciel Domu o mało co nie podciął gniazda zawieszonego wśród źdźbeł trawy. Na ziemi wylądował jednak pisklak. Cała ta akcja oczywiście mnie ominęła bo właśnie byłam na spacerze z psem. Pan Właściciel Domu zachował się jednak idealnie i wsadził pisklaka z powrotem na miejsce, przykrył gniazdo trawami tak jak było przykryte wcześniej i natychmiast się oddalił z postanowieniem nie koszenia już w tym miejscu, a kiedy tylko wróciłam poprosił żebym zadzwoniła do fundacji Albatros, mieszczącej się pod Olsztynem, do której już kiedyś wieźliśmy ptaka wyjętego z paszczy Wiedźmy i zapytała co robić, bo przecież może rodzice nie wrócą do pisklaka, od którego czuć będzie zapach człowieka? Pan z Albatrosa był bardzo zadowolony z naszej postawy, chociaż wydaje mi się ona raczej normalna i naturalna, na szczęście powiedział, że mama wróci do pisklaka jeśli nie będziemy im już przeszkadzać. Oczywiście, że nie będziemy, z daleka zaobserwowaliśmy jak w kierunku gniazda śmiga ptak, wlatuje w trawy i po chwili znów wynurza się na powierzchnię – to chyba mama naszego maluszka! Mamy więc nauczkę, żeby trawę kosić regularnie, albo wcale!
Wspomniałam też o poletku truskawek. Na bazarach truskawki już się kończą, a u nas dopiero zaczynają, codziennie na śniadanie jadłam miskę swoich truskawek, tak słodkich, jak żadne bazarowe, czy sklepowe. W pełni korzystaliśmy już również z uroków naszego warzywnika. Największym przebojem jak na razie jest dla mnie groszek, który uwielbiam i już żałuję, że wysiałam go tak mało, jak mi się zwolni miejsce po rzodkiewce to jeszcze dosieję na sierpniowy zbiór. Pięknie rosną też cukinie, dynie i kabaczki, a także kalarepy i kapusty. Nie wiem co się stało z sałatą – jest bardzo gorzka, chociaż zdrowa i piękna (ktoś wie dlaczego mogła zgorzknieć?) na szczęście czeka na flancowanie już następna partia z innego gatunku, może będzie lepiej? Wkurza mnie też bób – zjadają go mszyce. Pierwsze kwiaty zrobiły się czarne i nie wydały owoców. Polewałam gnojówką z pokrzyw i pomogło. Niestety po kilku dniach, kiedy pojawiły się nowe kwiaty mszyce powróciły – znów traktuje je gnojówką, ale obawiam się, że bób nie wyda owoców, mam już spore nowe boby, oby ich mszyce nie zjadły. Poobsadzałam je takimi roślinkami, które swoim zapachem podobno mszyce odstraszają. Jedliśmy już też pierwszą botwinkę – uwielbiam, a rukola już się skończyła i dosiałam nową. Mam też problem ze szpinakiem, który wyrósł mały, wręcz karłowaty i szybko zaczął zawiązywać kwiaty – wyrwałam cały, oby następny urósł lepiej. Pięknie rośnie fasola i mam jej sporo – tu liczę na lepsze plony, ale zobaczymy.
Końcówka urlopu była dość intensywna. Najpierw Noc Sobótkowa we Frączkach – przebieg tej imprezy opisywałam już dwa razy, bo to nasza trzecia taka noc odkąd mieszkamy na Wonnym Wzgórzu. Tym razem nie spotkaliśmy znanych twarzy, z którymi siedzieliśmy rok i dwa lata wcześniej przy wspólnym stole po występach, przyszli za to nasi najbliżsi sąsiedzi i sąsiedzi z Siedliska Pasieka, wraz ze swoimi gośćmi, było więc wyjątkowo wesoło i choć cały dzień padało, to sam wieczór był pogodny i kiedy dziewczęta w wiankach śpiewały pieśni do chłopców, a ci ochoczo odpowiadali po drugiej stronie stawu, słońce pięknie zachodziło tworząc niesamowity klimat. Dzieci, które przyszły z rodzicami też były fantastyczne, bo choć występy za bardzo ich nie interesowały to wczuły się w klimat imprezy. Nie potrzebowały zabawek, do zabawy wystarczyło im świeżo skoszone siano, którym zaczęły się obrzucać w ostatnich promieniach słońca. Tak właśnie wygląda dla mnie beztroska!
Następny dzień był bardzo stresujący. Moja szefowa poprosiła mnie, żebym udekorowała kościół i zrobiła bukieciki na stoły na ślub jej córki. Miało być wiejsko, sielsko, a kolorystyka i kwiaty takie jak i na moim ślubie czyli białe i różowe goździki. Bardzo denerwowałam się, że się nie spodoba. Pierwszą przeszkodą był brak wystarczającej ilości różowych kwiatów u kwiaciarek. Kupiłam ile dało radę, reszta niestety biała. Dzień wcześniej nazbieraliśmy też całą podwórkową wannę rumianków na polu. Kolejnym problemem były naczynia. Miały być gliniaki, słoje... Kilka przywiozła Pani Dyrektor, resztę jednak musiałam zdobyć. Zaczęło się więc opróżnianie domowych naczyń. Problemem miał być też ksiądz proboszcz – dość dziwny pan, fan radia Maryja. Ponieważ zostałam przestrzeżona, że ciężko jest się z nim dogadać, to na wszelki wypadek musiałam stać się bardziej święta niż jestem. Pochwaliłam też parafię i ogród księdza, mówiąc, że to musi być zaszczyt mieć pod sobą tak piękny kościół jak ten w Barczewku i że dla mnie to zaszczyt go dekorować. Ksiądz był kupiony, udało się! Z uśmiechem na ustach otwierał kościół i sam chował swoją kolekcję plastikowych kwiatów sprzed ołtarza (resztę, na której schowanie się nie zgodził wyniosłam po ciuchu kiedy wyszedł), znalazł nawet jakieś dodatkowe gliniane naczynia, które stały niestety w magazynie, bo pod ołtarzem tylko piękne białe, plastikowe wazony. Pomóc na szczęście przyszli przyjaciele rodziny młodych, którzy naprawdę bardzo pomogli i dzięki nim wszystko udało się tak szybko. Oni przycinali rumianki i wkładali je do wazonów, Pan Właściciel Domu sprzątał i nalewał wody, a ja "umajałam" bukiety rumianków goździkami, rozstawiałam po sali naczynia z kwiatami i przewiązywałam ławki koronkami. Myślę, że wyszło pięknie i romantycznie, chociaż musiałam pójść na kilka ustępstw wobec księdza typu okropny obrus na klęczniku, ale to już przecież szczegóły, najważniejsze, że para młoda w tym otoczeniu prezentowała się cudnie.
Tak niestety w zastraszającym tempie minął nam urlop, do pracy jednak wróciliśmy raptem na trzy dni, bo już dziś wieczorem jedziemy do rodziców zostawić Anioła, a w piątek pociągiem do Wrocławia na spotkanie koordynatorów projektu Nieużytki Sztuki (to wyjazd w ramach pracy, ale już nie mogę się doczekać!), o którym już pisałam jakiś czas temu. Terminarz będzie napięty, ale oprócz Muzeum Współczesnego gdzie jest spotkanie koordynatorów z różnych galerii w Polsce mamy zamiar trochę pozwiedzać i po prostu miejsko spędzić czas, bo i nam ludziom ze wsi czasem się należy!
Pozdrawiam ciepło!


11 komentarzy:

  1. Wyjazdy, wyjazdy całkiem miło spędzasz czas :-)
    Dobre Miasto jest blisko Ornety,
    a w Ornecie wychowałam się :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie w ogrodzie nie idzie tak dobrze jak u Ciebie, bo wszystko co zielone buja ale np. rzodkiewka zgrubień nie tworzy...Zobaczymy dalej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba muszę od łąk posadzić zieloną ścianę, bo stamtąd ciągnie największym chłodem, a rośliny tego nie lubią; w tym roku strasznie mizerne buraki ćwikłowe, myślałam, że jak posieję w marcu, to już będę korzystać ze swoich, a tu mizeria; może w przyszłym roku będzie lepiej; gratuluję Panu Mężowi sukcesów na niwie naukowej, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny bocian i zazdroszczę tylu własnych warzyw! A szczególnie truskawek:)) Kościół się prezentował bardzo efektownie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na mszyce dorzuć do gnojówki wyciag z czosnku i ogrodnicze mydło potasowe. U mnie podziałało:-))) A kosa sprawdza sie i na naszym zielsku. Pozdrawiam serdecznie
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  6. Kosiła taką kosą, choć nigdy nie doszłam do wprawy. U mnie też jeden gatunek sałaty był tak gorzki, że nie nadawał się do zjedzenia.
    Gratuluję doktora w domu. Rewolucja w kościele, szkoda, że tylko na chwilę : )

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja urlop dopiero zaczynam i trochę liczę na jego niezapowiedzianą intensywność.
    W czerwcu bociany stały się wyjątkowo oswojone, jednego musiałem przepędzać z drogi w Orzechowie, ale było to miłe doświadczenie :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. u mnie w sadzie trawa po pas, a mój mąż nie umie kosić kosą....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten, odkąd dochtór, też już pewnie nie umie. ;)

      Usuń
  9. Nie ma to jak truskawki z domowego ogródka! Proszę pogratulować mężowi sukcesów na niwie naukowej :) Pozdrawiam Was serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Troszkę się tu zaczytałam :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń