Wreszcie, chociaż bardzo nieśmiało nadeszła wiosna. Przed
domem zakwitły krokusy i wyłonił się spod śniegu przebiśnieg, który kwitł już
miesiąc temu, ale potem brutalnie zakryła go gruba, biała i zimna kołdra.
Minęły też dwa lata odkąd dostaliśmy klucze od domu i co za
tym idzie dwa lata pisania mojego bloga. Kiedy odbieraliśmy chałupkę na Wonnym
Wzgórzu w 2011 roku, był bardzo ciepły kwiecień, a drzewa w sadzie usiane były
nabrzmiałymi, kwiatowymi pąkami. Teraz do zakwitnięcia drzew z pewnością
pozostało jeszcze trochę czasu, a na warstwie zmarzniętej ziemi leży gruba błotna pokrywa. Od kilku dni roztopiony śnieg spływa strumieniami ze wzgórz i
często zatrzymuje się na drodze tworząc wielkie kałuże, a nawet bajorka. Na
łąkach powylewały rzeczki i stawy, więc mamy z naszego domu widok na jezioro.
Rozkrzyczało się też niesamowicie niebo. Klucze gęsi i kaczek gęsto przecinają
błękit, zostawiając za sobą wiele hałasu. Studziankowym bocianom też się udało
i właśnie wysiadują jaja. Żurawie było słychać już bardzo długo, teraz, kiedy
spod śniegu wyłoniły się fragmenty łąk wreszcie i one odbywają swoje
majestatyczne spacery, a nawet godowe tańce, które mamy ogromną przyjemność
obserwować. Również te mniejsze ptaki przebudziły się nareszcie, a kiedy wychodzi
się przed dom słychać cudowną muzykę o nieco połamanym rytmie.
Nadszedł czas porządkowania podwórka, a porządki te
zaczęliśmy od drogi i robienia drenaży, które odsączają z niej wodę. Bez
drenaży i tak niewiele da się zrobić na podwórku, bo błoto zasysa nam kalosze,
a droga jest prawie nieprzejezdna. Po chwili pracy łopatą w dół pociekły potoki, a woda szemrze
wokół wzgórza niemal jak górskie strumienie, po których uwielbiałam skakać jako
dziecko, jeżdżąc z rodzicami w góry w ciepłych porach roku.
W niedzielę w planach był wyjazd do weterynarza z Piesiem.
Kiedy już miastowo ubrani szykowaliśmy się do wyjścia, zadzwonił Piotruś
Sąsiad. Ponieważ jeep Piotrka jest lekko uszkodzony, to Piotruś postanowił
wyjechać osobowym samochodem, żeby rano po pokonaniu błotnistej części piechotą
móc wsiąść do osobówki i pojechać do Olsztyna do pracy. Nie udało się to jednak
(przynajmniej nie od razu), ponieważ auto ugrzęzło w błocie nieduży kawałek za
Leśną Doliną, w której mieszkają sąsiedzi. Nasza mała terenóweczka dzielna
bardzo, ale z wysiłkiem poradziła sobie z wyciągnięciem z błota piotrkowego
autka. „Odprowadziliśmy” sąsiada pod miejsce postoju, czyli do Liliowego Domku,
do drugiego sąsiada i ruszyliśmy do weterynarza. Piotruś poprosił o podrzucenie
drobnych zakupów w drodze powrotnej i z tymi zakupami udało nam się bezpiecznie
do sąsiadów dotrzeć.
Problem zaczął się w drodze powrotnej, ponieważ zakopaliśmy
się dokładnie w tym samym miejscu, z którego rano wyciągaliśmy Piotrka. Dobrze,
że miałam na zmianę kalosze i że je założyłam przed wyjściem z samochodu,
ponieważ moje nogi natychmiast zapadły się w bagno. Vitarka wisiała podwoziem
na mokrym garbie, a koła zanurzone były w całości w gliniastej mazi i gdyby nie
garb, to mogłyby się zanurzyć jeszcze jakieś dziesięć centymetrów głębiej. Tym
razem to Piotruś przyjechał rzężącym jeepkiem i zaczęło się wyciąganie, a potem
przeciąganie przez tych kilkanaście najgorszych metrów (dalej jest już
znośnie). Błoto pryskało wszędzie, a my śmialiśmy się, bo cóż innego pozostało?
Przecież niektórzy za taki off road płacą grube pieniądze, a my mamy to za darmo
na co dzień. Wreszcie dojechaliśmy szczęśliwie do domu. Było już późno, a kurak
czekał na upieczenie, zajęłam się więc szybko obiadem, a dzielny Pana
Właściciel Domu przebierał się do spaceru z Aniołem, gdy nagle zadzwonił
telefon:
-
Natalia, zakopałem się – to był Piotruś. Kiedy nas wyciągnął i
odjechaliśmy to znów zakopał się w tym samym miejscu próbując wrócić do domu.
Tym jednak razem nie zakopał się ani samochód osobowy, ani mała terenówka a
prawdziwy potwór. Wielki i silny jeep. Tutaj potrzebny był traktor. Uruchomiłam
swój telefon, dzwoniąc po ludziach ze wsi. Nikt nie odbierał i nie ma się co
dziwić, w końcu to niedzielne popołudnie. Wysłałam więc Pana Właściciela Domu
na przejażdżkę po wsi w poszukiwaniu kogoś, kto przypadkiem może mieć traktor
(w Studziance ludzie wciąż orają pola za pomocą koni). Nikogo jednak w domu nie
było i nikt nie wiedział, kto nie dość że miałby traktor, to jeszcze traktor
byłby sprawny, a właściciel mógł prowadzić jakiekolwiek pojazdy choćby po
polnych drogach. Dzielny Pan Właściciel Domu znów mało co się nie zakopał w
jakimś błotku i dotarł wreszcie do chałupinki, gdzie znalazł oprócz gospodarzy,
naszego sąsiada Pana Edka, który jest chodzącą życzliwością i zawsze służy
pomocą. Pan Edek przerwał natychmiast sąsiedzkie spotkanie wsiadł w traktor,
który też się znalazł u sąsiadów w stodole i pojechał na pomoc Piotrkowi.
Wstawiłam obiad do piekarnika i
zbiegłam na przełaj ze wzgórza, zobaczyć co tam się w dolinie święci. Pan
Właściciel Domu puścił Anioła, który niemal wskoczył mi na ręce z radości. Jeep
stał już na poboczu, a zadowolony Pana Edek, pomachał mi odjeżdżając z powrotem
„na gościnkę”, która została przerwana, przez nieoczekiwany przyjazd Pana
Właściciela Domu. Na ten dzień wyciąganie się skończyło i mogliśmy wszyscy
spokojnie wrócić do swoich siedlisk i zjeść późne obiady, śmiejąc się z farsy, której byliśmy bohaterami.
Dzisiaj świeci słońce, więc mamy
nadzieję, że trochę nasze błota osuszy i pozwoli na bezpieczną jazdę. Słońce i
wysoka temperatura to nasza jedyna nadzieja, ponieważ gmina nie kwapi się do
naprawienia studziankowych, gminnych przecież dróg, które jak tak dalej pójdzie
po prostu przestaną istnieć. Czekam w związku z tym niecierpliwie na odpowiedź
na moje pismo, które wysłałam do burmistrza.
Pozdrawiam Was wiosennie i szukam następnych symptomów wiosny, w tej
naszej zimnej ostoi, póki co z przyjemnością czytam o wiośnie na Waszych
blogach, z cieplejszych rejonów Polski.
Oj, Natalio, widzę, że pierwszą oznaką wiosny u Was jest wszechobecne błotko, nie martw się, słońce ogrzeje, wiatrz osuszy, i jeszcze nie raz kurzem rzuci w twarz; gminom trzeba wszystko wydzierać, o wszystko toczyć boje, natrętnie, długo, żeby nie zapomnieli, a może w końcu coś z tego będzie, albo chociaż wywrotkę tłucznia sypną, jak u nas; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAle przygody! Fajnie, że udało Wam się śmiać! No właśnie - inni za to płacą ciężkie pieniądze :)
OdpowiedzUsuńMy nie wyjeżdżamy bez dwóch mocnych desek w bagażniku. Deski + lewarek i z większości opresji da się wydobyć. Oczywiście traktor ratunkowy też się zdarzał, ale nie dziwota, boć u nas 3 km do asfaltu i staruszka fiestunia, ani trochę nie chce być terenówką :)
U nas bez terenówki nie da się przejechać nawet latem. Deski może też byśmy wozili, gdyby nie to, że nie mamy bagażnika, bo to naprawdę mała terenówka ;-)
UsuńSzaleństwo! Znamy ten błotny off road, znamy... Trzymamy kciuki, żeby Wam szybko poobsychało!
OdpowiedzUsuńŚciskam
Asia
Oj, u nas też Wesołe Bagnisko, na podwórku oczywiście...
OdpowiedzUsuńA historie z uwiezionymi w błocie - przednie!
pozdrawiam!
ha! widzę, że mamy takie same problemy. ja z kolei czekam na odpowiedź od pana wójta, bo mi bokiem wychodzi marnotrawstwo naszej drogi. w dodatku przez sołtysa.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Jeśli to ten wójt, o którym myślę i którego znam, to...
UsuńPowodzenia życzę.
nie ma to jak przygody!:)
OdpowiedzUsuńPiszesz Natalio tak barwnie i obrazowo,że nie trzeba tam być aby to zobaczyć. Mieszkanie na wsi ma swoje plusy i minusy,coś o tym wiem.Najważniejsze,że całą sytuację potraktowaliście z przymrużeniem oka i zwycięsko wyszliście z opresji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was i ludków ze Studzianki.
Niestety takie są uroki życia na wsi .Pozdrawiam wiosennie.
OdpowiedzUsuńFajna przygoda! Kiedyś będziecie się z tego śmiać :)))
OdpowiedzUsuńU nas już ślicznie, po błocie nie ma śladu.
Pozdrowienia!
Ja też bez zapasowej pary kaloszy w aucie z domu się nie ruszam, nigdy nie wiadomo przecież, do czego mogą się przydać!
OdpowiedzUsuńTu na wsi pełno niespodzianek!
U mnie jak na razie dosyć sucho, z czego bardzo się cieszę.
Dużo radości i wspaniałych przygód na dalsze lata wiejskiego życia!
I pięknej wiosny! pozdrawiam serdecznie.
U nas droga to powiatówka! no i co z tego. Błoto i olbrzymie koleiny. Mamy starą dużą terenówkę, jeździmy nią do spółki z sąsiadami, auta osobowe trzymamy u znajomych na wsi przy asfaltówce, nimi jeździmy do miasta.
OdpowiedzUsuńOcieplane kalosze o dwa numery za duże, sprawdzały się do tej pory, natomiast w błocie wysadza mnie z nich ...
Jedyne co nam się podoba, to olbrzymie jezioro zaraz przy domu, zaraz pewnie wyschnie i będziemy musieli zadowolić się odległym stawem.
Buziaki
U mnie jest ok, bo są drogi w porządku (choć dziurawe), ale muszę jeździć po bezdrożach dużo więc mam i off road, ale i samochód off roadowy więc to ja wyciągam różnych delikwentów.
OdpowiedzUsuńJuż niedługo i u Was obeschnie błoto i pięknie znów będzie na Wonnym Wzgórzu. Och, zazdroszczę Wam i Wzgórza i Wonnego bardzo. Serdecznie pozdrawiam