niedziela, 26 lutego 2012

niepoprawna optymistka

Czasem myślę sobie, że jesteśmy jacyś pechowi, a syndrom Polianny (pewnie większość czytującej mojego bloga płci pięknej, jako dziecko miało do czynienia z Polianną), który bywa u mnie wyraźnie dostrzegalny, jest nie na miejscu. Nie ma dnia bez potknięcia, bez kłody pod nogi, bez jakiegoś domowego problemu, a ja wciąż się cieszę. Coś kapie, coś się kruszy, coś sypie... Nawet stojąc w kolejce w sklepie, kiedy uda się nam się dojść do wolnej kasy, to zawsze okazuje się, że akurat skończyła się taśma i stoimy znacznie dłużej niż ostatnia osoba w zakręconej kolejce do kasy obok, uśmiechamy się wtedy do siebie zrezygnowani, ale to przecież drobnostka. Potem przyjeżdżamy zmęczeni do domu i co się okazuje? Woda w kranie owszem jest, ale żółta i śmierdzi. Najgorsze jest to, że żyję z pesymistami pod jednym dachem i kiedy mówię, że to może nic takiego i że sprawdzimy następnego dnia, albo po prostu, że cieszę się, że w ogóle mamy wodę to słyszę od Pana Właściciela Domu: "Jak my będziemy żyć bez wody?", "Może popsuła się pompa?" "We wsi mówili, że wszędzie w studniach leci szlam, pewnie u nas też tak już będzie" i tak dalej i tak dalej...  Kiedy już trochę uda mi się kochanego Pana Właściciela Domu przekonać, żeby czarne wizje odłożył na później i kamień spada mi powoli z serca, bo bardziej martwię się tym, że on się martwi, niż wodą (kochanie tak bym chciała czasem być tą pocieszaną, a nie pocieszającą i usłyszeć od Ciebie, że wszystko będzie dobrze :-), to oboje słyszymy od pesymisty nr II, czyli Pani Miejskiego Psa, że w ogóle nie wiadomo czy w tej wodzie można się myć i że możemy się zatruć jakimiś szkodliwymi bakteriami, albo mój ulubiony tekst "ten dom jest stary, tu wszystko jest stare..." - a generalnie stare to złe i może się zawalić, więc trzeba się pakować. Wtedy znów muszę pocieszać Pana Właściciela Domu, który świeżo podtrzymany na duchu, znów smutnieje i koło się zamyka... Jednak tym razem w pewnym momencie i mój optymizm załamał się na chwilę i zaczęły drążyć mnie złe myśli i wątpliwości, bo przecież ile razy w swoim pechowym życiu można mieć szczęście i ile razy te wszystkie wielkie problemy mogą okazywać się błahostkami? Ciągle się udawało, może nadszedł ten czas, że się nie uda?
Jak zawsze jednak, starałam się robić dobrą minę do złej gry.
Kiedy zrobiło się jasno, zamiast się martwić, trzeba było wziąć się do pracy i zajrzeć do studni, gdzie jak się okazało pełno było wody, w której pływało nasze ocieplenie, z mroźnych dni, (które wcisnęliśmy tam, jak woda nam zamarzła), żaby, a oprócz tego coś dziwnie bulgotało. Zabytkowymi widłami wyjęliśmy siano i resztki pływającego styropianu.  Kiedy Pan Właściciel Domu zaczął wiadrem wybierać brudną wodę problem się rozwiązał (kochanie żebyśmy mieli tylko takie problemy)! Studnia ma 80 metrów głębokości, w podmurowanej części, gdzie zbiera się woda jest rurka, do wlewania jakiegoś tam czarodziejskiego płynu, który oczyszcza tę podziemną wodę, gdyby się zanieczyściła. Otóż rurka ta była zanurzona i to ona "bombelkowała", kiedy brudy wlewały się przez nią do naszej studni. Po wybraniu błotka, zostawiliśmy odkręcony kran na jakieś dwie godziny, żeby żółta ciecz spłynęła i woda znów jest krystalicznie czysta. Jak się okazuje może jednak mamy szczęście? Tylko jak nauczyć Pana Właściciela Domu nie przejmować się tak bardzo wszystkim? On mówi, że się w ten sposób uzupełniamy... Może ma racje? A może po prostu on jest normalny, a ja podchodzę do problemów zbyt optymistycznie?
Wiem jedno. Razem na pewno damy radę, w końcu przecież mamy Anioła Stróża! ;-)

Wykopaliskowy, wojenny hełm na głowie Pana Właściciela Domu i Anioł, który nie może usiedzieć w miejscu, a jak już siedzi, to chociaż pana w rękę ugryzie, bo to tak fajnie ugryźć i uciec ;-)

Oprócz powyższego kolejnego odcinka wodnej epopei (a kilka już ich na tym blogu było) ostatnimi dniami poczyniłam jeszcze pewne obserwacje (niezbyt skomplikowane do zaobserwowania), otóż: pogoda zmienną jest! Pogoda też kobieta, więc troszkę się jej od życia należy i nastroje pozmieniać sobie może, choć wcale lubianą panną przez to nie jest. Jeszcze we środę zakopaliśmy się w zaspach, we czwartek kawałki lodu i śniegu spływały z Wonnego Wzgórza. W piątek płynęły już tylko strumienie błotnistej wody. W sobotę po śniegu nie było śladu i znów zobaczyliśmy jak wyglądają łąki, wiał za to przeraźliwy wicher, który osuszał resztki wilgoci i zwiał z drzewa nasz karmnik dla ptaków, trochę go uszkadzając. Przez te parę dni uwierzyliśmy, że wiosna stoi tuż za najbliższym drzewem. W niedzielę... Obudził nas lekki mróz i kilka lekko spływających z nieba, w kołyszącym tańcu płatków śniegu, to przecież jeszcze nic takiego, prawda? Potem spadł grad, zrobiła się zamieć... Wciąż pada i znów jest tak samo biało i boimy się, że rano z domu nie wyjedziemy... Tyle o kapryśnej pannie. Oby humory jej się skończyły i oby wreszcie uśmiechnęła się do nas troszkę cieplej i przyjaźniej czego sobie i Wam życzę!

23 komentarze:

  1. Pięknie się uzupełniacie i w takim komplecie na pewno dacie radę ;-) A przygód to macie faktycznie, że ho ho! Ale to po prostu uroki życia ;-)
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
  2. Studni po prostu zazdroszczę! nasz ma metrów 5 i jest ciągle prawie pusta.Z notorycznym pesymistą obchodzić będę 24 rocznicę ślubu, więc rozumiem Cię doskonale:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uff... to znaczy, że da się z nimi aż tyle wytrzymać! Przy okazji gratuluję stażu!

      Usuń
  3. Najważniejsze w tym wszystkim jest wspierać się wzajemnie i patrzeć w jednym kierunku, reszta pójdzie jak z płatka; poznacie wszystkie tajemnice, jakie przygotowało dla Was domostwo i przyroda we wszystkich porach roku i nie będzie już nic zaskoczeniem; a potem tylko żyć, żyć, cieszyć się życiem i wszystkim; pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pollyanna jest mi bliska zarówno książkowo jak i ...scenicznie, bom jako dziewczę występowała z spektaklu na podstawie tej książki. Do tej pory noszę w sobie jednak jej stosunek do świata i staram się zarażać tym innych, ale przyznaję Ci, że z pesymistami takie Pollyanny to faktycznie nie mają łatwo. Ale kto mówił, że będzie łatwo? :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. i bardzo dobrze, że jesteś optymistką :)))))) a z tego co piszesz nie tyle niepoprawną, co rozważną :))))))

    OdpowiedzUsuń
  6. hihi, jakbym czytała o moim małżonku :)u nas jest trudniej, bo i ja po jakimś czasie wpadam w nastrojową "czarną dziurę"...Oby do wiosny!!
    Pozdrowienia!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Weekend spędziłam na Mazurach, pogoda bardzo zmienna, jak u Ciebie.
    Myślę, że przeciwieństwa się przyciągają.

    Wyobraź sobie dwoje pesymistów w STARYM domu ... to dopiero katastrofa!
    Myślę, że pesymista wszędzie znajdzie dziurę, nawet w całym, niech się PWD cieszy, że ma Ciebie, wszak w przyrodzie musi być równowaga i to Twoja zasługa, że WW ma PWD i pięknieje z dnia na dzień.

    Pozdrawiam ponownie - jolanda

    OdpowiedzUsuń
  8. Skądś to znam... "Nie damy raadyy..." "Na peewnooo się popsuje..." "Samochód nie wyjedzie...", "Zaleje nas..."
    " Wszyscy zginiemy..." Takie oto "optymistyczne" teksty rzuca co i rusz moja rodzina. A ja idę do przodu jak taran, bo przecież musi się udać ( tak, też czytałam Polyannę:-))) ). I wiesz co? Zazwyczaj się udaje. Trzeba mieć wiarę i nie bać się. Ale przyznam, że też miewam chwile załamania. Na szczęście krótkotrwałe.
    Z optymistycznym pozdrowieniem!
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym "wszyscy zginiemy" to już za wiele ;-) Chociaż Pani Miejskiego Psa zauważyła ostatnio, że stara cegła leżąca luzem przed domem pękła i rozwaliła się na okruchy pod wpływem mrozu i doszła do wniosku, że podobnie pewnie będzie z domem, w tym przypadku nawet Pan Właściciel Domu się śmiał, bo jak coś 100 lat stoi i to i kolejne 100 da radę (miejmy nadzieję!)!

      Usuń
  9. Studnia 80 metrów?? Chyba rozumiem Pana Właściciela Domu...

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zauważyłam po Waszych komentarzach, to tendencja zazwyczaj jest taka, że wiejskie damy są optymistkami, a panowie widzą świat w ciemnych barwach. No cóż, może takie są między nami różnice, które trzeba zaakceptować? W każdym razie pozdrawiam wszystkie Polianny i ich czarnowidzów i dziękuję tym pierwszym za pełne optymizmu i ciepła, podnoszące na duchu wpisy!

    OdpowiedzUsuń
  11. U nas tendencja podobna, ale od pewnego czasu zaczęliśmy się zamieniać ...
    W ogóle, jak obserwuję nasze zwierzaki, to wyraźnie widać jak samce kontrolują okolicę, ich uwaga jest nieustannie nastawiona na wyszukiwanie zagrożeń. W pierwszym odruchu, każdą nową sytuację oceniają jako niebezpieczną i bardzo się denerwują. Dopiero po zebraniu większej ilości danych mogą ją potraktować, jako "nic takiego". A w tym czasie samice sobie żyją w miarę spokojnie ... :)
    Ale Pani Miejskiego Psa nie mieści się w tej teorii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zawsze musi być wyjątek, który potwierdza regułę, prawda?

      Usuń
    2. A u nas było inaczej i jest. Gdy ja się martwię śniegiem, mrozem mój mąż mówi damy radę. Odśnieża czasami dużo, pali w piecu, ale to wszystko dlatego, że jego inspiracją i zaangażowaniem mieszkamy na wsi. Ja długo się opierałam, ale teraz to miejsce uważam za najpiękniejsze pod słońcem.
      Ale często sobie powtarzam, a po nocy przychodzi dzień...

      Usuń
    3. Dobrze jest mieć takiego dobrego duszka, mój dobry duszek też tam sobie gdzieś w Sebastianie tkwi, ale czasem muszę go wydobyć, a to nie jest takie proste! Poza tym Pani Alu kombinuje coś i mam nadzieję, że mi się uda i że weźmiecie Państwo w tym udział ;-) Szczegóły za czas jakiś na blogu i nie tylko! Pozdrawiam gorąco.

      Usuń
    4. Nie przejmuj się, że jesteście różni... właśnie przeciwieństwa się przyciągają... ja i mąż też jesteśmy całkiem inni tylko u nas jest tak, że ja stąpam z głowa w chmurach a Piotrek wciąż mnie stamtąd ściąga na ziemię...

      A co do tej kasy, to my tez tak zawsze mamy...ja nie wiem co to jest... albo taśma, albo komuś karty nie czyta, albo ktoś ma towar bez ceny i babka szuka po sklepie, albo nie ma wydać, albo ktoś się rzuca, że to powinno być z promocji, bo on wziął z promocji a nie takie drogie... zawsze coś...

      Usuń
  12. Nauczysz optymizmu pana S...gorzej z Panią Miejskiego Psa...ale jesteś tak pogodną osobą,że dasz radę,wszak pomaga Ci Anioł:)
    Jak już pisałam u nas na blogu,tutaj nie ma nic lekko,łatwo i przyjemnie,ale cierpliwość,czas...nauczycie si wszystkiego,bo się kochacie,a miłość góry przenosi.
    Pozdrówka Kasia
    ps.Niech wiosna będzie z Wami:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudnie mieszkacie! My też z miasta uciekliśmy na wioskę :) kocham moje miękkie drogi, ciszę, spokój, brak sąsiadów :) a jak sobie radzicie z odśnieżaniem?
    Pozdrawiamy z Mazur i powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  14. Kurczę chyba muszę przeczytać Pollyannę, bo czasem mi optymizmu brakuje. Ja też z tych co to zawsze w markecie kończy się przy mnie taśma, albo w najlepszym przypadku klientowi przede mną nie chce się zeskanować jakiś towar i pani kasjerka musi szukać go w sklepie i cenę sprawdzać :D Dobrze wiedzieć że nie jestem sama, ciekawe coby było jakbyśmy się spotkały w taki markecie, jakiś kataklizm chyba ;)

    OdpowiedzUsuń