poniedziałek, 30 marca 2015

Policja, schronisko dla zwierząt

Po przywitaniu wiosny nawiedziło mnie przeziębienie, widocznie zbyt intensywnie witałam wiosnę. Na szczęście katar i lekki kaszel nie były zbyt poważne i mogłam w ciągu dnia prawie normalnie funkcjonować, niestety wieczory były znacznie gorsze, co pokrzyżowało nasze weekendowe plany, postawiliśmy więc na spokój, drobne ogrodowe prace i odpoczynek. Jak zwykle nie do końca się to udało.

We środę Skrzat przyszedł z wielkim, wypukłym strupem na szyi. Na początku myślałam, że to kleszcz, potem okazało się że to rana. Jesteśmy już przyzwyczajeni, że Skrzat ciągle przychodzi podrapany, porysowany i jeśli zachowuje się bez zmian, to nie panikujemy i nie jedziemy do weterynarza. W czwartek znów oglądałam Skrzata, wyjmując mu tonę kleszczy. Skrzat zabezpieczony jest przeciw kleszczom, ale jakoś na niego za bardzo środki nie działają. Znów zaniepokoił mnie ten sam wypukły strup, po rozgarnięciu puszystego futerka coś błysnęło. Wielki, napity kleszcz z błyszczącym kuprem? Znów błysnęło. Był to jakiś metal. Szybko zawołałam Pana Właściciela Domu. Gwóźdź? Metal był mocno wbity, zarośnięty warstwą krwi i ropy. Baliśmy się ruszać, bo jeśli to gwóźdź i wbity jest głęboko, to przy wyjęciu może zacząć mocno krwawić. Skrzat jednak był przekonany, że nasza uwaga skierowana w jego kierunku i nasze oglądanie rany, to takie pieszczoty. Nie dał się włożyć do kociego domku, żeby pojechać do weterynarza. Wzięłam go znów na kolana i znów oglądałam strupa. Nie jest to takie proste, bo Skrzat kręci się i nadstawia różne fragmenty kociego ciałka do głasków. Zawołałam męża, żeby podał szczypce. Wzięłam głęboki oddech, podhaczyłam metal i wyciągnęłam ŚRUT. Jakim trzeba być człowiekiem żeby strzelać do kota?! Zawsze uważałam, że w naszej wsi ludzie lubią zwierzęta i że o nie dbają. Pewnie tak jest i nie chcę zmieniać teraz zdania, ale w naszej małej społeczności jest jednak ktoś, albo kilka osób, ale wolę wierzyć, że tylko jeden ktoś, kto wpadł na taki durny pomysł. Mógł przecież zabić Skrzata, mógł trafić mu w oko! W piątek postanowiliśmy pojechać z tą sprawą na policję. Nie liczyliśmy na zbyt wiele, ale wiedzieliśmy też, że nie można tak tego zostawić. Kiedy weszliśmy na posterunek w Jezioranach natychmiast obskoczyło nas trzech policjantów, którzy byli ewidentnie zaciekawieni naszymi osobami. Odnieśliśmy nawet wrażenie, że byli przejęci i oburzeni. Spisali od męża zeznania i powiedzieli, że przejadą się po wsi i popytają kto ma wiatrówkę, podobno na podstawie śrutu można też ustalić z jakiej broni był on wystrzelony. Nie wiem czy coś to da, ale mam chociaż cichą nadzieję, że tak. W każdym razie policjanci z sennego miasteczka Jeziorany, w którym zazwyczaj nic się nie dzieje, wyglądali na co najmniej ucieszonych, że wreszcie jest sprawa, że wreszcie coś się wydarzyło, jakaś broń, tajemnica, co prawda ofiarą jest kot, a nie człowiek, ale będzie można przejechać się służbowym samochodem. Czekamy teraz na dalszy ciąg wydarzeń.

Od jakiegoś czasu nosimy się z zamiarem adopcji suczki, żeby nasz Anioł nie był samotny. Poza tym wychodzimy z założenia, że jeśli mamy możliwość wzięcia jeszcze jednego psa, to powinniśmy pomóc jakiejś biednej istotce. Okazało się jednak, że to wszystko nie jest takie proste jakby mogło się wydawać. Jak większość z Was wie, mamy w tej chwili dwa psy – Miejskiego Psa, który nie lubi bardzo innych psów, jest ukochanym pupilem Pani Miejskiego Psa – mamy Pana Właściciela Domu i przyjechał już z nami na Wonne Wzgórze. Aniola znaleźliśmy już mieszkając na wsi i ze względu na niechęć Miejskiego Psa musiał zamieszkać na podwórku. Ma jednak wygodny kojec, pokoik w murach stodoły wyłożony siankiem, ciepłą budę, codzienne długie spacery, pieszczoty, dobre jedzenie, czesanko i generalnie jest rozpieszczony.
Zaczęłam szukać w internecie suczek, które (jak wynikało z opisów) mają podobny temperament do Anioła i mają odpowiednią sierść do mieszkania na zewnątrz. Byliśmy już nawet umówieni na wizytę przed adopcyjną, ale piesek wcześniej został wzięty przez kogoś innego. Potem słyszałam wiele odpowiedzi typu: "Nie oddajemy psa do kojca" – OK. Rozumiem, "Ten pies nie nadaje się do kojca" – OK. Rozumiem. "To, że pani chce tego psa, nie znaczy że go pani dostanie" – OK. Rozumiem (mimo niemiłego tonu rozmówczyni). Chętnie przejdę wszystkie procedury w tym wizytę przed adopcyjną. "Jak dwa psy się nie lubią, to po co pani trzeci pies?" - żeby Anioł nie był samotny, żeby pomóc jeszcze jednemu psu, jeśli możemy. Kilka razy jednak nie wytrzymałam. Pani najpierw powiedziała, że sunia może mieszkać na podwórku, a po chwili się wycofała i powiedziała, że może na podwórku, ale nie w kojcu. Moje tłumaczenia nie miały znaczenia. Inna pani powiedziała, żebym poczekała do lata, to może jakiś kolejny pies się do mnie przybłąka, to sobie go wezmę. Dowiedziałam się też, że dziewczyny, które szkoliły kiedyś Anioła (nie wymieniłam przecież ich nazwisk, a nawet imion) na pewno się nie znają, a moja rozmówczyni jest lepszą specjalistką, w końcu dowiedziałam się, że robię krzywdę psu i chcę zrobić krzywdę kolejnemu i że na pewno moje psy będą się gryzły i chorowały z tęsknoty – tu padły fachowe nazwy chorób na które mogą zapaść moje zwierzaki przez moje złe traktowanie. W końcu nie powiedziałam jednej pani, z którą jak się okazało rozmawiałam już drugi raz co myślę: że u nich psy też mieszkają na podwórku i że jestem przekonana, że u mnie każdy pies będzie miał lepiej niż w najlepszym schronisku i że to nie jest mój kaprys, że chcę mieć pieska. Powiedziałam też, że chciałam wziąć psa z dobrego schroniska, właśnie dlatego żeby znający się na tym ludzie pomogli mi dobrać psa do charakteru Anioła, żeby ktoś do nas przyjechał z psem i żeby powiedział nam jak powinniśmy się zachować, ale mimo mojej mocnej wiary, że dzwonię do miejsc, w których pracują ludzie kochający zwierzęta, to mam wrażenie, że ci sami ludzie bardzo nie lubią innych ludzi. Rozumiem też, że wiele razy ludzie zawiedli, ale niech mnie sprawdzają do woli, przecież ja się przed tym nie bronię! Życzyłam pani ze schroniska miłego dnia i zakończyłam rozmowę. W mojej głowie pojawiło się tysiące myśli i wątpliwości, tysiące pytań, czy nasza decyzja o wzięciu kolejnego psa jest dobrą decyzją. Zaczęłam wątpić. Nie chciałam brać psa ze schroniska w Olsztynie, bo słyszałam nienajlepsze opinie o tym schronisku i głosy, że oddają psy każdemu bez jakiejkolwiek weryfikacji. Mam jednak nadzieję, że to nie prawda, a schronisko zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Pani przez telefon zaproponowała mi pieska o odpowiednim charakterze, powiedziała, że jak przyjedziemy w sobotę, to będzie o mnie pamiętać i że możemy przyjechać z Aniołem, że ktoś nam pomoże pieski poznać, a potem będziemy mogli przyjeżdżać i brać sunię na spacer z Aniołem i nawet zabrać ją na cały dzień do siebie, żeby zobaczyć jak zachowa się na miejscu, a jak będzie dobrze, to od razu ją zostawić. Umówiłam więc nas na sobotę, a przy okazji dostarczyliśmy do schroniska karmę zebraną podczas Przywitania Wiosny. Na początku przeraziły, a potem bardzo ucieszyły nas tłumy, które zobaczyliśmy. Cały parking samochodów. Pełno wolontariuszy z psami. W biurze schroniska wielka kolejka, wszyscy chcą wyprowadzić psy na spacer. Niektórzy przychodzą wziąć na spacer tego samego czworonoga co zawsze, inni biorą za każdym razem innego psa, niektórzy przychodzą pierwszy raz, przychodzą też całe rodziny z dziećmi i proszą o spokojnego pieska, żeby dzieci mogły trzymać smycz. W schronisku w salce edukacyjnej odbywają się też warsztaty dla dzieci, jest to więc prężnie działająca instytucja, w której panuje naprawdę fajna atmosfera. Pani, z którą rozmawiałam przez telefon rzeczywiście mnie pamiętała i od razu poprosiła jedną z dziewczyn o przyprowadzenie suni. Poszliśmy za drobną dziewczyną i nagle zobaczyliśmy wulkan, burzę, szajbę, która prowadziła blondynkę na smyczy. Czarna, spora sunia o dłuższej sierści szarpała dziewczyną to na prawo to na lewo, po czym skoczyła na nas z jęzorem. Wyszliśmy poza teren schroniska. Mąż zapiął Anioła na linkę i ruszyliśmy w na szalony spacer. Oba psy ciągnęły jak szalone, zerkając czasem na siebie, obu nie można było utrzymać, a tu wokół jeszcze dziesiątki normalnych, spacerujących na smyczach psów. Kiedy psy podeszły do siebie Anioł zaczął warczeć i próbował skoczyć na swoją nową koleżankę. Padła szybka decyzja – idziemy z nimi na wybieg. Żeby jednak trafić na wybieg trzeba było przejść przez całe, szczekające schronisko. Naszym błędem było nie wzięcie smyczy, mieliśmy tylko linkę, którą Anioł skutecznie obcierał mężowi ręce ciągnąc jak szalony do przodu. Wreszcie wybieg. Spokój. Psy zaczęły się wąchać, chodzić w kółko. Anioł warczał. W końcu puściliśmy linę, tak żeby w razie czego móc ją złapać i odciągnąć naszego szalonego psa. Sunia biegała jak dzika i co chwilę podskakiwała do swojej opiekunki, prosząc ją o wsparcie. W końcu odpięliśmy linkę. Psy zaczęły skakać na siebie, Anioł owszem warczał, ale nie był to wark agresywny, próbował zdominować dziewczynę. W końcu ta położyła się na plecach i dała mu się obwąchać. Zabawa polegała trochę na zasadzie: psy chciałyby, ale trochę się bały. W każdym razie jak się okazało, wszystko było na dobrej drodze. W końcu mała musiała wrócić do swojego kojca, a my pełni emocji wróciliśmy do samochodu. Nie obyło się bez łez, ale mam nadzieję, że następne spotkanie będzie łatwiejsze i że niedługo uda nam się zabrać ją do domu. Znów przekonałam się, że to jednak dobra decyzja i oby tak było.

13 komentarzy:

  1. Po śmierci Kiziuni świat nam się zawalił. Po dwóch tygodniach
    żałoby zaczęłam szukać nowego kota. Postanowiliśmy, że teraz chcemy
    kocura też czarno-białego. Niestety kocur się nie trafiał, a my nie
    mogliśmy już dłużej czekać. Przypadkowo wpadłam na stronę "oddam
    koty.." Zakochaliśmy się młodej koteczce Bezie. Był to DT z OTOZ-u
    Po trzech tygodniach była już z nami, a kiedy jej opiekunka przyjechała
    z papierami adopcyjnymi była już tak zadomowiona, że nie bardzo
    chciała jej pieszczot. Widać było, że jest szczęśliwa, że Beza
    znalazła kochający dom.
    Pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie popieram wybierania zwierząt na zasadzie - chcę w takim kolorze, czy innym, chcę ładnego itd., ale cieszę się że znalazł się odpowiedni kotek i pojawiła się ta chemia bez patrzenia na całą resztę. My też mamy dwa koty - oba same nas sobie wybrały. Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. OK. Kizia sama znalazła sobie mojego męża - była
      czarno-biała, dlatego chciałam takiego samego kotka, bo
      nie mogłam pogodzić się z jej śmiercią - Ania

      Usuń
  2. Wiesz, Natalio, po doświadczeniach z Amikiem mam wrażenie, że wolontariusze-opiekunowie nie chcą czasami oddawać zwierząt do adopcji; może to rzeczywiście złe doświadczenia z ludźmi nimi powodują; długo wisiałam na telefonie, przekonywałam, aż wreszcie udało się; o, właśnie teraz zajął najlepsze miejsce na kanapie, boi się, bo na zewnątrz czarna chmura, pierwsze grzmoty, ależ burza!!!! pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Natalko, w okolicach Zakopanego jest do wyrwania z łap oprawcy malamutka. Jeśli uznasz, że może... skontaktuj się z Miką, ja niewiele wiem: mikatropik@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hano, Zakopane to drugi koniec Polski, my jesteśmy z Warmińsko-Mazurskiego. Poza tym jak pewnie przeczytałaś mamy jak na razie kandydatkę, trzymaj więc kciuki żeby się udało! Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. Wiem Natalko, ale napomknąć nie zawadzi, bo kto wie...
      Kudełek z Podlasia za naszą, bloginek sprawą, ras ras znalazł się w Pruszczu Gdańskim!

      Usuń
    3. Gdybyśmy byli pewni, że Anioł się dogada, to pewnie mogłabym szukać w całej Polsce, ale taka adopcja wymaga od nas organizacji co najmniej kilku spotkań psów. Anioł nie jest ideałem, mimo imienia :)

      Usuń
  4. Trzymam kciuki żeby się psiaki zaprzyjaźnily! Sunia na pewno będzie u Was szczęśliwa. Kiedy przywiezlismy Megi do domu też nie obyło się bez warszawa, a teraz nasze suczki to najlepsze kumpele :-) Mam nadzieję, że policja coś zdziała w sprawie gościa od śrutu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Powodzenia z Sunią. Piesek ma szansę na życie w dobrym domu. Pozdrawiam !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam Twój blog z zainteresowaniem, bom prawie z sąsiedztwa (zwłaszcza w mieście ;-). I teraz postanowiłam się odezwać, bo psiara jestem. Bardzo mi się podoba Wasz pomysł dania dobrego domu jakiejś biduli. Trzymam kciuki za nową Suczkę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :) My też psiarze i gdybyśmy tylko mogli to biegałoby w naszym obejściu przynajmniej pięć psów, ale mieszczą nam się tylko dwa w samochodzie (Miejski Pies ma prywatną opiekę), a często wyjeżdżamy :) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  7. Biedny Skrzat... Super, że nie zostawiliście tej sprawy! Nawet, jeśli nie znajdzie się winowajca to i tak trzeba działać, próbować. Życzę powodzenia w dalszej drodze do adopcji Suni. Pozdrawiam Was ciepło :)

    OdpowiedzUsuń