Witam wszystkich po kolejnej przerwie, która wynika z wielu
nawarstwiających się wokół nas spraw. Niestety, jak nie kijem to pałką… Mimo
wielu problemów dnia powszedniego, które ostatnio bardzo zaprzątają nam głowy
postanowiłam napisać i postanowiłam napisać, nie o chorobach, smutnym
listopadzie, popsutym komputerze (to też powód mojej nieobecności) i wszystkim
złym co otacza nas i naszą rodzinę, ale o czymś pozytywnym.
Minął rok odkąd Anioł jest z nami. Ten psiak, to radosna
iskierka i prowodyr codziennych, dobrze sprzyjających zdrowiu długich spacerów.
Ciężko spotkać aż tak żywego psa, psa, który po wyjściu na dwór robi najpierw
kilka rundek wokół domu, a dopiero potem jest w stanie się przywitać. Anioł,
jak wielokrotnie pisałam mieszka w kojcu. Niestety nie możemy wziąć go do domu
ze względu na jego mało anielski charakterek i stosunek do innych zwierząt. W
zamian za to ma pierwszeństwo do wyjazdów, podczas których śpi z nami w pokoju
i wchodzi do łóżka. Odkąd wzięliśmy Anioła zamierzaliśmy zrobić mu porządny,
duży kojec. Wciąż jednak nie było takich możliwości i mieszkał w niewielkim
kojcu z siatki leśnej. Po rozbiórce dachu na nieszczęsnej stodole, która
nieszczęsna będzie na pewno co najmniej do wiosny, również Anioł został bez
dachu, nad psią głową i jedyną jego osłoną był dach cudownej, dużej i ciepłej
budy, którą specjalnie dla niego zbudował mój tata. Aniołowe urodziny stały się
więc przyczynkiem do poprawienia psich warunków i podarowania mu lepszego,
nowego m1. Powiększyliśmy więc kojec i zbudowaliśmy go z porządnej mocnej i
bezpiecznej dla psa siatki, Pan Właściciel Domu położył też Aniołowi drewnianą
podłogę, dzięki czemu nie ma w kojcu błota. Najważniejszy jest jednak pokój.
Stary chlewik stodoły zabezpieczyliśmy folią, tak aby do środka nie dostawała
się woda i gotowy pokoik czekał na sianko. Tutaj pomocny stał się Pan Edek –
sąsiad, którego poprosiłam o przywiezienie kilku kostek siana. Dobrze mieć
takiego sąsiada. Pan Edek załadował kupę siana (cały wielki ciągnik!),
przywiózł, rozładował i pomógł zabezpieczyć, w zamian za siano, chciał tylko
ewentualnie wypić kawę (koniecznie w szklance, bo w kubku nie lubi). W weekend wyścieliliśmy Aniołowi całą podłogę
w pokoiku siankiem, a z reszty kostek zbudowaliśmy ściany. Pierwszy raz
widziałam, żeby pies tak się cieszył, że ma sianko. Od razu wskoczył w pachnące
baloty, zaczął się tarzać, rozwalać je łapami, potem rozpędzał się i rzucał się
w sianko na plecy. W nowym pokoiku stanęły też jego miski, dzięki czemu, mam
nadzieję, nie będzie mu zimą zamarzać woda w misce.
Oprócz domku, aby troszkę ujarzmić anielski charakter
zapisaliśmy Anioła na szkolenie. Oczywiście jest to szkolenie pozytywne, bez
kolczatek, obroży zaciskowych, bicia i takich tam. W zamian za to Anioł dostaje
nagrody, a nagrody są za wszystkie zachowania, które nie są złymi zachowaniami.
Po trzech zajęciach Anioł zaczął robić postępy, ale przede wszystkim my
nauczyliśmy się jak z nim rozmawiać, co robić, żeby nas rozumiał i jak rozumieć
jego.
Na szkolenia jeździmy w soboty do Olsztyna, Anioł bardzo
cieszy się na te wyjazdy, bo lubi być szkolony i lubi jeździć samochodem.
Czasem oprócz szkolenia, przy okazji pobytu w Olsztynie załatwiamy jeszcze
jakieś drobne sprawy, typu zakupy. Tak też zdarzyło się ostatnio. Oprócz
szkolenia mieliśmy zrobić zakupy i zajechać do weterynarza, po lekarstwa dla
Wiedźmy (już nic jej nie jest i to nie było nic poważnego). Nie spodziewaliśmy
się jednak, że oprócz dresów i kaloszy, które akurat nie są dla nas problemem,
będziemy mieć umazane od góry do doły, dresy, kurtki i kalosze. Do weterynarza
jednak pojechać trzeba było. Anioł został w samochodzie, a my weszliśmy do
poczekalni. Pełno czystych ludzi ze zwierzętami, wszystkie oczy odwrócone w
naszą stronę, wokół same „dyskretne spojrzenia” i uśmiechy pod nosem. W sumie
się nie dziwie, wyglądaliśmy jak kloszardzi. „My się tylko przyszliśmy ogrzać”
– powiedział głośno Pan Właściciel Domu, ucinając domysły społeczeństwa.
Społeczeństwo zrozumiało, popatrzyło na nas z politowaniem i wróciło do swoich
spraw, dając nam spokój. Nadeszła jednak nasza kolej wejścia do gabinetu, gdzie
oprócz naszej ulubionej Pani Weterynarz było jeszcze około dziesięciu
studentów. Poczułam na sobie zdziwione spojrzenia bardzo młodych oczu i pełen
życzliwości wzrok pary nieco starszych. Po wyjawieniu sekretu naszego wyglądu
Pani Weterynarz dostała ataku śmiechu, po krótkiej jednak chwili opanowania
zaczęła wypytywać o naszego chorego kotka. Znalazła w komputerze pod naszym
nazwiskiem zwierzątka i zaczęło się:
- Czy to Atos ?– (Miejski Pies) – Anioł? Szczęściarz? To jak
ma kotek na imię?
- Wiedźma – znów śmiech. – No dobrze założymy jej kartę.
Poproszę o umaszczenie kotka.
- Czarne – śmiech.
- Pewnie dlatego Wiedźma?
- Nie, ze względu na charakter.
O wizycie w sklepie nie będę już wspominać, powiem tylko, że
spotkałam kolegę ze studiów i zastanawiam się co sobie pomyślał widząc mnie w
obłoconych dresach, kurtce z poodbijanymi psimi łapami i brudnych kaloszach,
ale jakoś mnie to nie martwi.
Po tym jak Pan J. powiedział takie przykre słowa o nas w
całej wsi, miło, oprócz Pana Edka zaskoczyli nas inni sąsiedzi, którzy
przyjechali nam zaorać ogródek i z którymi koniecznie musimy się spotkać na
małe co nieco. Wyszła też mała niezręczność, ponieważ po przyjeździe owych
sąsiadów, przyjechali następni, którzy mają pole niedaleko nas i też chcieli
zaorać. Jednak można też wierzyć w słowność ludzi! Jeśli na jednego Pana J.
przypada Pan Edek, sąsiad Tomek z bratem i Sąsiedzi od Pola, to mimo Pana J.,
pozwala to wierzyć w ludzi.
Mam nadzieję, że moja wiara w ludzi nie upadnie i że
wszystko co złe się teraz dzieje tylko wzmocni, nas, naszych bliskich i
bliskich naszych bliskich, których dotknęły bardzo złe rzeczy w ten smutny
listopad.
Postaram się w miarę możliwości mojego dziesięcioletniego laptopa i nastroju ponadrabiać zaległości blogowe. Pozdrawiam Was ciepło.
Nasza Tiga też ostatnio na antybiotykach. Zapalenie gardła i krtani od przesiadywania w otwarty oknie. Na szczęście już zdrowa ;)Fajne przygody macie, a anielski nowy domek fiu fiu, nie jeden czworonóg by pozazdrościł.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla całej ferajny ;)
Co tam wygląd- byle zwierzaczki nie chorowały- czego i Wam życzę:)
OdpowiedzUsuńwitam cię:)
OdpowiedzUsuńod jakiegos czasu podczytuję twojego bloga a dziś postanowiłam napisać. sama mieszkam na mazurach, niedaleko iławy. od grudnia ubiegłego roku. tak więc wprawdzie dość daleko, ale co tam! podoba mi się u ciebie. pozdrawiam
Moi rodzice mieszkają w Siemianach, pod Iławą. Często tam jeździmy i zawsze spędzamy z nimi święta. Gdzie dokładnie mieszkasz?
UsuńCieszę się, że Ci się u mnie podoba, pozdrawiam ciepło!
po przeciwnej stronie. raczej w kierunku na brodnicę:)
Usuńpo przeciwnej stronie. raczej w kierunku na brodnicę:)
UsuńNatalio, wymiękłam czytając komentarz Pana Właściciela Domu „My się tylko przyszliśmy ogrzać” ... po prostu rewelacja ;-))
OdpowiedzUsuńA poważnie, to fantastyczna decyzja, że jeździcie z Aniołem na szkolenia. Z moją straszą sunią miałam problem agresji lękowej, jeździłam z nią na szkolenia dwa razy w tygodniu, bardzo ją to wyciszyło, a ja wiele się nauczyłam... psy w typie owczarka potrzebują zadań, pracy, inaczej świrują... To przyjemność widzieć, z jaką pasją wypełniają wydane im polecenia ;)
Muszę Cię jednak rozczarować: jeśli chodzi o prymat w nadpobudliwości, to nasza Kri bije Anioła na łeb ;-) Nieważne, czy wychodzę na pół dnia, czy na moment - jej żywiołowe powitanie trwa minimum 3 minuty i jest żywiołowe, aż zbija z nóg ;-) I robi potrójne piruety ;-)) Myślę, że dogadaliby się z Aniołem znakomicie ;-)
Natalio. Zmartwienia miną. Smutek także. Trzymajcie się, macie fantastycznych sąsiadów, cudowne zwierzęta i najpiękniejsze Wonne Wzgórze... no i siebie ;-) Pogody ducha i spokoju Wam życzę.
Dobrze, że wróciłaś. Lubię czytać Twoje posty :) Nawet jeśli zdarzają się wśród ludzi słabe ogniwa, trzeba w nich wierzyć. Zły czas minie, ślę serdeczności.
OdpowiedzUsuńMartwiłam się, dobrze, że jesteś.
OdpowiedzUsuńCzekam na pogodny grudzień.
My, Leśne Ludki nr 2 (bo na kompletnym wygonie, po nr 1, czyli sąsiadach w promieniu ok. 500 m) mamy przyjaznych ludzi z obu wsi (bo my są między nimi), życzliwych i uczynnych.
Nocne pozdrowienia.
PS. Nie miałam netu, nadrabiam zaległości.
mnie też powalił komentarz Pana Właściciela Domu w przychodni u weta :)))
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że na jednego niefajnego człowieka (pan J.) przypada (jednak!:) ) kilku przyzwoitych :)
Pozdrowienia!
Uszy do góry!!!
OdpowiedzUsuńA jak dach?
ni jak niestety.
UsuńUśmiałam się serdecznie, wcale nie smutny listopad; serdeczności.
OdpowiedzUsuńPoczytałam przypadkiem wasze wcześniejsze smutki z fachowcami i - po dwóch latach użerania się z takimiż na mazowieckiej wsi jedno wam powiem : żadnego szacunku,pogwarek,obiadu, żarcia, kawy i piwka. Szanuję tylko tego kto ich za mordę trzyma. Jak do takiej oracy idą że z włąsnym chlebem i kawą bo przez 10 godzin nic nie dostaną - to szanują, a jak traktujesz jak ludzi to ci na głowę wejdą. Aha, liczy się tylko KASA. Nie licz, że z powodu normalnego zachowania ( patrz wyżej),zrobią lepiej. SKĄD! tylko co 2gi dzień 1/2 kg kawy będziesz kupować i 1kg cukru.Krótko za dziób albo na dziób precz.I nigdy na dniówkę! I żadnych zaliczek. Współczuję ale życzę pwoodzenia. Aha - oni tylko kilka liter znają - takich h.k.p. sami zgadnijcie.
OdpowiedzUsuńNatalio wpadnij do mnie po tytuł Liebster Blog :)
OdpowiedzUsuńNatalio i do mnie też. Też Liebster. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń