środa, 15 sierpnia 2012

Szczęściarz ciąg dalszy

W niedzielę, mimo że pan doktor powiedział, że tylko w razie potrzeby, a takowej doraźnej nie było, postanowiliśmy pojechać na kontrole.
Pan weterynarz obejrzał dokładnie Szczęściarza i postarzył go jednak o jakieś dwa lata. Zauważył jednak coś jeszcze... Guz wielkości piąstki na brzuchu, ukryty w fałdach puszystej sierści...
Może to być rak... Jest 50% szans... Po prześwietleniu będziemy wiedzieć czy można operować, czy trzeba będzie psa uśpić... Dostaliśmy odpowiednie numery telefonu do wydziału położnictwa i rozrodu zwierząt (guz był przy sutku, stąd miejsce gdzie mieliśmy się skierować) i na chirurgię.
W poniedziałek od samego rana dzwoniłam i umówiliśmy się na wtorek na wykonanie badań.
Jechaliśmy rano jak na ścięcie. Podobnego guza miała kiedyś moja kochana suczka Berta i TO BYŁ RAK i były przerzuty, odeszła w dzień moich urodzin. Czarne myśli i przeczucia nie mogły mnie opuścić. Nie wzięliśmy przecież psa po to, żeby odebrać mu życie, a po to żeby dać mu lepsze. W ogóle dlaczego my mamy o tym decydować? Na ile Szczęściarz może się męczyć, a na ile chce być z nami i cieszyć się odnalezionym domem? Dziesiątki pytań bez odpowiedzi. Ach Szczęściarzu, gdybyś potrafił mówić.
Na położnictwie przyjęła nas przesympatyczna, młodziutka pani doktor weterynarii i praktykant z Hiszpanii, który bardzo przejął się losem Szczęściarza i natychmiast zaczął szukać w Internecie informacji na temat larw much, które go zjadały, a także oglądać jego głuche uszka i ślepe oczka.
Pan Właściciel Domu pojechał do pracy,  ja zostałam z naszym przyjacielem. Kilku lekarzy oglądało guza, potem było badanie krwi - Szczęściarz był bardzo dzielny i pozwalał wygalać i kłuć sobie łapę (żyłki ma już cienkie i kruche i nie było to takie proste), kładł się na plecy żeby pokazywać brzuch i wchodził chętnie do wszystkich gabinetów i na wszelkie oddziały psiego szpitala. Wszystko trwało strasznie długo i choć przyjechaliśmy o 8.00 rano, to prześwietlenie klatki piersiowej, aby stwierdzić sensowność operacji, było dopiero koło 10.00, a wyniki krwi dopiero przed 11.00.
Całe długie godziny śmiałam się, a potem łzy leciały mi z oczu, kiedy przypominałam dobie po co tu jesteśmy i kiedy tylko mogłam wisiałam na telefonie, zdając relacje Panu Właścicielowi Domu, który siedział w pracy jak na szpilkach. Na miejscu i tak w niczym by nie pomógł. Wreszcie prześwietlenie. Chwila naświetlania Szczęściarza, kiedy musiałam zostawić go na stole i wyjść trwała najdłużej ze wszystkiego. Zawołali mnie do pokoju, gdzie na ekranie komputera widać było wszystko co nasz pies miał w środku. Rozmawiali pół głosem, nie słyszałam co mówili, zresztą i tak bym nie rozumiała. Usłyszałam tylko słowa: Co to jest? To guz w płucu? - zrobiłam się blada jak ściana, bo wciąż wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. - Nie to nie guz, to zwłóknienie, niegroźne. - łzy napłynęły mi do oczu. - Znaczy, że wszystko dobrze? - TAK, jest czysty można operować - natychmiast zadzwoniłam do Pana Właściciela Domu, który podobnie jak ja odetchnął z ulgą.
Teraz ten zły dzień stał się dobrym dniem. Za chwilę przyszły wyniki krwi, które okazały się tak dobre, że zapadła decyzja o natychmiastowej operacji, a ja załatwiałam formalności z panami doktorami, którzy mieli wykonać zabieg. Poszłam z nim na ostatni spacer, bo zostało nam jeszcze pół godziny. Szczęściarz nawet żywo chodził, podbiegał, chyba też się cieszył.
Zaczęło się przygotowanie do operacji. Ponieważ jest dość duży, to nie położono go na stole a na podłodze, usiadłam przy nim, a studentka zaczęła golić mu brzuszek z bujnej, czarnej sierści.
- ja to mam zawsze szczęście do najgorszych zadań - żaliła się - widzisz piesku, mam do ciebie szczęście.
- bo to jest Szczęściarz - powiedziałam.
 Kiedy przyszła druga studentka, aby pomóc, pochwaliłam go, że jest taki grzeczny, bo nawet nie drgnął.
- One zawsze są grzeczne - odpowiedziała
- ale on nawet nie dostał "głupiego jasia" - zawtórowała tamta
- to niemożliwe! - a jednak. Mam najgrzeczniejszego psa na świecie, który po całej klinice chodził bez smyczy i robił wszystko o co go poproszono. Kiedy dziewczyny na chwilę odeszły, a ja poszłam podpisać zgodę na operację, Szczęściarz nawet się nie ruszył, dalej leżał na plecach i czekał na kolejne niemiłe zabiegi, jakie na nim wykonywano.
Potem czas na zastrzyk, czyli właśnie tego "głupiego jasia". Pan wstrzyknął psu odpowiednią substancję i powiedział:
- Proszę iść z nim na 15 minut na spacer, jak zacznie chodzić jak pijany, to proszę wró...
- Chyba już za późno - powiedziała ze śmiechem młoda pani doktor, widząc Szczęściarza, któremu łapki rozjechały się na podłodze, a źrenice powędrowały gdzieś daleko na spacer.

Zostawiłam psa i pojechałam do miasta, skąd już razem  z Panem Właścicielem Domu pojechaliśmy go odebrać. Nerwy nas zjadały, bo byliśmy spóźnieni, ale jak zwykle w sezonie turystycznym w Olsztynie są remonty dróg.
Szczęściarz leżał na ziemi z wywalonym jęzorem i wciąż nieobecnymi oczkami. Spokojnie oddychał. Znów przydały się studia medyczne Pana Właściciela Domu, bo nie musimy z psem codziennie jeździć na zastrzyki, ani na wyjęcie wenflonu. Pan chirurg o wszystkim nam opowiedział i wszystko pokazał, a także pomógł przetransportować Szczęściarza i ulokować go w naszym małym autku.
Nasz Piesio (jak go często nazywamy) zaczął się wybudzać i oparł pyszczek na mojej ręce. Tak udało nam się dojechać do domu, gdzie sam wyszedł z samochodu.
Dziś rano usunęliśmy wenflon, bo nic złego się nie działo. Dużo też pije i zaczyna troszkę jeść (dzisiaj już może), męczy go bardzo kołnierz, dlatego kiedy jesteśmy przy nim  to zdejmujemy to świństwo. Słucha się i po zwróceniu uwagi, nie dotyka do szwów.  Wstajemy do niego na zmianę, a w nocy leżałam przy nim na podłodze aż zasnął. Będzie coraz lepiej! Nasz Szczęściarz miał Szczęście! 

10 komentarzy:

  1. Widzisz, to jednak prawdziwy Szczęściarz. Trzymam kciuki za rekonwalescenta i Was

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczęściem dla Szczęściarza jesteście Wy...nie zmieniajcie się:)))
    Buziole:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Imię jak najbardziej trafione!!! Ma piesio dużo szczęścia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam z zapartym tchem, w nerwach ale i z nadzieją, że ta historia będzie miała swoje dobre i jedyne słuszne zakończenie. pozdrowienia i nadal trzymamy mocno kciuki :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoja opowieść rozczuliła naszą rodzinę do łez. Jesteście dobrymi, wrażliwymi ludźmi, oby takich osób było więcej. Szczęściarzu zdrowiej spokojnie, jesteś w dobrych rękach. Uściski:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jupii! Wszyscy jesteście dzielni! Ta historia będzie mieć zdecydowanie szczęśliwy finał!

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczęście prawdziwe miał Szczęściarz! Teraz tylko szybkiego powrotu do zdrowia mu życzę i buziaki w nochala przesyłam!
    A.

    OdpowiedzUsuń
  8. :) takie historie mogę czytać ze szczęśliwym końcem.Pozdrawiam całą gromadkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam:)
      To juz drugi przypadek gdy piesa zjadaja robaczki. Wydaje mi się, ze wszystkiemu sa winne mrówki. One wgryzają sie w skórę nie mogac wyjsc z sierści, tworzą się ranki, które zaczynaja atakować muchy. Składaja tam jaja i robi się pasztet. Najlepszym wyjściem z sytuacji jest strzyżenie psa na króciutko na lato. Łatwo wtedy dostrzec kazdą zmiane. Pozadrawiam

      Usuń
  9. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam i czekam n inne wpisy.

    OdpowiedzUsuń