czwartek, 21 lipca 2011

Uratowani

Po burzy zawsze przychodzi słońce, tak było i tym razem...

Przyjechał pan fachowiec. Ze strachu uciekłam z psem na spacer. Wróciłam kiedy Dzielny Pan Właściciel Domu szykował się do wyjazdu do Jezioran po jakieś złączki, a źródło problemu było częściowo odnalezione. Żeby znów uniknąć stresów pojechałam na przejażdżkę do hurtowni, podziwiając po drodze piękne warmińskie widoki (a naprawdę jest co oglądać!). Kręte drogi, pagórki i wzgórza, niemal jak w górach, w dolinkach zapomniane, ukryte wsie, przydrożne krzyże i kapliczki przy niemal każdym zakręcie. Jeziorany to natomiast niezwykle urocze miasteczko, w którym zresztą podobno kręcono serial "Miasteczko". Urzekła mnie architektura kamieniczek i małych domków z XIX i początku XX wieku, a w środku piękny gotycki kościół.
Urzekła mnie również hurtownia, w której na ścianie wisiała goła pani, na blacie, przy kasie leżał worek świeżych ryb i jeszcze jakiś pełen kości, a kupić w ów hurtowni można wszystko: od deski sedesowej, poprzez obudowę kominka, kable, złączki, kalosze, grabie, a kończąc na piwie, które niestety nie było w cenach hurtowych. Wybór zatowarowania z pewnością był uzasadniony, co dało się zauważyć przez jakieś 10 minut spędzonych w sklepie. Przed nami stała spora kolejka, a każdy z panów oprócz potrzebnych sprzętów brał jeszcze zestaw małego budowniczego, małego majstra, małego montera, czy nawet małego rybaka (nazwa zestawu zależna od kupowanych produktów głównych). "A do tych żyłek jeszcze 10 Specjali poproszę" - powiedział pan od zestawu małego rybaka. "I jeszcze 3 Lechy w puszce" - to był budowniczy. Postanowiłam nie być gorsza i skorzystać z tego, że nie mam prawa jazdy. "Jeszcze 10... lepów na muchy i jedno piwko" - wzięłam typowo babskie piwo o cytrusowym smaku ( nie robię reklamy :-), pani z za lady uśmiechnęła się do mnie szeroko i zwróciła się do koleżanki "Widzisz Mariolka pani pije żółte, a my tylko zielone", po czym wyciągnęły przeźroczyste kubeczki z bombelkującym napitkiem (ciekawe co w nic było?), lekko stuknęły jeden o drugi, wzięły po łyku i roześmiały się głośno (co za przemiła atmosfera pracy!). Pani (nie Mariolka) znów przesympatycznie zapytała: "zapakować pani, czy weźmie pani na drogę?". Oczywiście, że chciałam wziąć na drogę.
Po powrocie okazało się, że przeciek odnaleziony, nie trzeba nic kuć i zaraz będzie wszystko działać.
Pan Fachowiec, ze swoim pomocnikiem podłączyli nam jeszcze prąd w sypialni (żeby wreszcie móc czytać w łóżku), przymocowali w części kuchennej ludową półeczkę, którą znalazłam w stodole, poprzywieszali ozdobne talerze, z których dwa się niestety pobiły, powiesili portret babci Pana Właściciela Domu, (który znalazłam w "rzeczach z piwnicy" - ze starego mieszkania i oczyściłam z pleśni - niech babcia czuwa),zjedli obiad i pojechali.
Parno się zrobiło, gorąco, wilgotno, a pod sam wieczór także pochmurno.
Jedyna rzecz jaką oglądam w telewizji to wiadomości i w tym momencie zaczęłam żałować, że je oglądam, bo widziałam te wszystkie zalane domy, pozrywane dachy i pozwalane drzewa - skutki nawałnic w naszym kraju.
(Jedynie zalanie nam nie grozi, bo z góry wszystko ścieka.)

Teraz nawałnica docierała do nas. Widzieliśmy przez okno jak idzie deszcz. Lało już w dolinie, a kilka sekund później, za stodołą, jeszcze kilka sekund później w sadzie i wreszcie walnęło w dom. Staliśmy w oknie obserwując jak nasze stare drzewa walczą z wiatrem, a ich pnie i gałęzie schylają się pod jego naciskiem niemal dotykając ziemi. Przez płynące po szybie krople stodoła wyglądała jakby kołysała się wraz z podmuchami (stodoła jest w opłakanym stanie i potrzebuje rozbiórki, lub generalnego remontu), czekałam tylko aż wiatr zacznie unosić i rozrzucać w okolicy jej części - dachówki i deski. Co chwilę całe Wzgórze rozjaśniało się do białości. Nasz miejski pies, który nie boi się burzy, tym razem również kręcił się z niepokojem - to nie to samo co burze w mieście. Nami również potrząsały huki tak głośne, jakby dochodziły z zaświatów. Tylko Wiedźma spała spokojnie na szafie i zdawała się w ogóle nie wiedzieć co dzieje się za oknem, a może świetnie wiedziała i nawet jej się to podobało? Koty są dziwne, szczególnie te czarne...
Babcia wyciągnięta z piwnicy tym razem czuwała nad nami. Burza zeszła w dół, widzieliśmy jak pobliskie jezioro ściąga pioruny, które co chwilę jak laser cięły granatową, gęstą maź.

Po burzy zawsze przychodzi słońce, tak było i tej nocy.
Poranek obudził nas ćwierkaniem ptaków i wodą w piwnicy (tym razem na wszelki wypadek wyłączyliśmy na noc pechowy, piwniczny sprzęt). Wiedźma przeciągała się na parapecie w plamie słońca. Nocny wiatr tak mocno wcisnął drzwi, że nie mogliśmy ich otworzyć. Kiedy się wreszcie udało do sieni wpadły ciepłe promienie. Cała okolica iskrzyła się od światła odbijanego w kroplach. Na krzaku przed domem czerwieniły się kolejne, słodkie maliny, aż rażąc nas w oczy intensywnością swojego koloru. Kto by pomyślał, że to krajobraz po bitwie stoczonej w nocy przez pogodę?

5 komentarzy:

  1. I tak trzymać!!! Wszystko idzie OK!

    OdpowiedzUsuń
  2. A gdyby jeszcze jakieś fotki np, półeczki, malinki, Wiedźma czy też Miejski Pies. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło, Babusia czuwa, świetnie to opisałaś, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. piękny i sugestywny opis ale dawać nam tu fotki!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezwykle barwnie piszesz, wspaniale się czyta:) Już jestem stałym kibicem, pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. I będzie już tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń