poniedziałek, 20 czerwca 2011

sklepowe rozmowy

Na wielu blogach czytam ciekawostki dotyczące kontaktów z miejscową ludnością. Fantastyczne jest to, że każda wieś jest inna i w związku z tym ludzie również. W jednej bardziej przyjaźni, w drugiej z dystansem, w jeszcze innej szukający okazji do łatwego zarobku, w związku z wprowadzką nowych i na pewno mających kupę kasy mieszkańców.

Nasza wieś, to właściwie dwie wsie. Studzianka, gdzie stoi nasz dom to malutka wieś, znajduje się tu kilkanaście domów, wodę czerpie się ze studni, jest polna droga, po której jeździ się bardzo wolno, żeby nie przejechać spacerujących kur. We wsi są tylko cztery samochody, ale za to przy każdym domu pasie się przynajmniej jeden koń, stoi wóz i rower. Wieś jest na końcu świata, a droga prowadzi tylko do okolicznych domów i nigdzie dalej...
Dwa kilometry od nas znajdują się Frączki i tu już mamy sklep i szkołę, oraz przystanek na którym zazwyczaj śpi kilku panów. Nawet w internecie pod hasłem Frączki pojawia się informacja, o głównym problemie wsi - alkoholizmie. Rzeczywiście, kiedy nie przyjedzie się pod sklep, stoi tam stały zestaw panów, a najzabawniejsze w tym jest to, że wszyscy nas znają, wszyscy wiedzą kim jesteśmy, a my nie znamy nikogo. Ze sklepem też najczęściej związane są spotkania z tubylcami ( którymi też powoli się stajemy), nie licząc oczywiście zdawkowych spojrzeń, podejrzliwych rzutów oka i kiwnięć głową na znak powitania, kiedy przejeżdżamy przez Studziankę.

- dzień dobry, poprosimy skrzynkę piwa - była to jedna z naszych pierwszych wizyt w sklepie we Frączkach
- a państwo ze Studzianki? - po naszym zdziwionym przytaknięciu  pani dodała zadowolona - poznałam po samochodzie, to może ja wam zapiszę na zeszyt butelki i transporter? - znów przytaknęliśmy zszokowani takimi zwyczajami , a zadowolona pani zapytała nas o nazwisko i tym sposobem zaczęliśmy mieć swoją krechę w zeszycie, a pani dowiedziała się któż to wprowadził się do domku na wzgórzu.
Poza tą przemiłą sytuacją, zawsze w sklepie jesteśmy dyskretnie podpytywani  (na tyle dyskretnie, że orientujemy się - chodzi o wyciągnięcie z nas informacji o nas samych) dlaczego Studzianka i skąd się wzięliśmy?
Z koli stały bywalec sklepowej ławki i przystankowego łóżka, soczyście całujący ( a właściwie śliniący) moją rękę zawsze ma worek pytań: Czy nie potrzebujemy go do pomocy w remoncie ?(ledwo trzyma się na nogach, a co dopiero gdyby miał np. stanąć na drabinie?) Czy nie chcemy kupić od niego ziemi? Czy nie znamy kogoś kto kupi...? i tak dalej...
Również ciekawą rozmówkę przeprowadził ze mną w sklepie jeden zawadiacko kołyszący biodrami pan:
- a pani to mieszka tam gdzie mieszkał Kowalski? - moją odpowiedzią była zdziwiona mina, a pan pytał dalej - no tam, gdzie przed Kowalskim mieszkał ten Niemiec?
- Wie pan... nie bardzo się orientuję...
- Tam gdzie obok mieszka Stasiek?
- Niestety nie znam jeszcze sąsiadów... -  (z naszego domu widać jeden dom w dole i jeden jak wejdziemy trochę wyżej, więc bliskich sąsiadów nie ma).
- No tam gdzie kiedyś ogiera mieli? - znów moja niesatysfakcjonująca odpowiedź, jednak sytuacje uratowali inni "mieszkańcy sklepu" (akurat padał deszcz i ławka była mokła, więc siedzieli na skrzynkach w rogu pomieszczenia, popijając winko).
- Panie XXX - tam gdzie mieszkał Rysiek drwal - odezwał się tłumek, a pan znów zwrócił się do mnie:
- Czyli mieszka pani tam, gdzie obok Stasiek?
Tak - uratowała mnie tym razem pani sklepowa
No, to ja tam z klaczą do ogiera jeździł - zakończył pan.

Wczoraj również pod sklepem zauważyłam panów ścinających dorodne gałęzie kwitnącej i słodko pachnącej lipy. Zagadnęłam więc, po cóż im ta lipa i dowiedziałam się, że mało brakowało, a pan byłby naszym sąsiadem, ale sprzedał dom pod lasem, a lipa to na herbatkę. Dostałam również dorodną gałąź, żeby spróbować herbatki, ale jak na razie stanęła w wazonie, szkoda mi obrywać te cudne kwiatki.
 Tyle naszych kontaktów z mieszkańcami Studzianki i Frączek, ale myślę, że to nie koniec opowieści z serii, spod spod sklepu.

5 komentarzy:

  1. To są klimaty.My mieszkamy w miejscu z którego do wsi Białuty(nasz adres) mamy 6 km przez las.Ławeczka jest pod każdym wiejskim sklepem i ekipa na ławeczce też :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstra anegdotka z tym ogierem !!!
    Na podsklepowych kontaktach dobrze się wychodzi. Kiedyś nie mając samochodu, wiele drobniejszych materiałów na remont domku woziliśmy autobusem, a że od autobusu mamy jeszcze z kilometr, to mówienie dzień dobry i zapytanie od czasu do czasu o pogodę procentował :))) czasem podsklepowy okazał się bardzo szramancki i pakunki do domu przynosił :)))))
    A potem po trzy złote przychodził, ale nie za darmo, miotłę czasem przynosił albo inne cudo:)))) pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  3. A u nas nie ma sklepu, trzeba zjechać w dolinę, ale tam wiedzą już, skąd jesteśmy. Jest sympatycznie w sklepie, schludnie i czysto, dobre zaopatrzenie, pod sklepem też raczej nie spotykamy zawianych gości. Nie pozwól kwiatkom lipy uschnąć, pyszna z niej herbatka, i pomocna w zimie na różne dolegliwości, życzliwych kontaktów z mieszkańcami życzę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach skąd ja znam te sklepowe rozmowy.... One są takie urocze i miejscowe, nieszkodliwe żuliki, czy jak lepiej ich nazywać "piwosze"...zawsze uprzejmi, mili. Ja miałam już ze trzy oferty małżeństwa he he...ale gdy pokazał mi się brzuszek (już 7 miesiąc)to propozycje ustały hehe

    OdpowiedzUsuń
  5. Pochwalam przprowadzke na wieś :-)i rozumiem Wasze zmagania sie z remontem wymarzonego domu i tamtejszą społecznością... Z podobnymi roblemami my rówznież bedziemy sie borykać.
    W wolnej chwili zapraszam do mnie

    http://sielskidomiogrod.blogspot.com/

    Bardzo serdecznie pozdrawiam i zachęcam do uwag i komentarzy...

    OdpowiedzUsuń