piątek, 3 czerwca 2011

Łazienka i historia Leśnego Filozofa


Jak to jest z fachowcami w naszym kraju wszyscy wiemy. Wiem, że piją, że nie przychodzą do pracy, że się nie starają... Podobna sytuacja trafiła się i nam, kiedy to umówiony od dwóch miesięcy na termin 4.05.2011, uroczy pan, zapisany w mojej komórce "Seba łazienka", nie pojawił się, pisząc mi rano smsa, że dziś nie da rady. Niestety nie dał też rady przez następne kilka dni, a jego telefon "ogłuchł" na moje dryndanie.
Przeprowadzka zbliżała się wielkimi krokami, a łazienki jak nie było... Cóż, wzięłam się w garść i zaczęły się telefony. "Pani, mam termin we wrześniu" - usłyszałam miłą odpowiedź pana fachowca. "W czerwcu możem podjechać" - powiedział następny... Ci z polecenia nie mogli, ci z ogłoszeń też nie. I wreszcie jest! Pan przez telefon wydał się miły i powiedział, że może przyjechać jeszcze tego samego dnia i zobaczyć naszą przyszłą łazienkę. Pan Właściciel Domu skwitował go potem: "taki leśny człowiek, ale wydaje się OK". Tak więc cali szczęsliwi postanowiliśmy, że najwyżej troszkę pomieszkamy bez łazienki, a Leśny Człowiek powoli (nie wiedzieliśmy, że aż tak powoli) będzie sobie "budował".
Już po kilku dniach wiedzieliśmy, że trafił się nam CUD! Leśny Człowiek podczas pracy nie chciał wypić nawet piwa, nie palił, nie brudził, można było z nim porozmawiać nie tylko o szpachli i gipsie. Jako gościnna pani domu częstowałam go więc moimi nalewkami, obiadkami, pierogami, a ten żarliwie modlił się przed każdym posiłkiem i nawet jego święte oburzenie, na wieść o jedzonych przez nas pierogach z mięsem w piątek i to, że potem pałaszował je z apetytem razem z nami, po tym jak powiedziałam, że są własnej roboty, nie zachwiało naszej wiary w jego uczciwość. Do czasu...
Miano Leśnego Filozofa zyskał Leśny Człowiek, kiedy zaczął nas bardzo namiętnie nawracać, między innymi przywożąc nam propagandowe filmy na DVD, czy głosząc swoje filozoficzne teorie. Leśny Filozof nie lubił też zbyt wcześnie wstawać, często zaczynał pracę o 13, ale za to wiercił nam pod oknami po nocach. "Jakoś przetrwamy, to przecież tylko kilka dni" - mówiłam jadąc niewyspana do pracy. Jednak kilka dni zamieniało się w kolejne tygodnie. Pan miał skończyć do 20 maja, potem do końca maja, potem był chory, potem żona dzwoniła, że trzeba wykąpać dzieci i tak dalej i tak dalej.
Aż tu nagle pewnego dnia rano Leśny Filozof mówi, że chciałby się rozliczyć za pierwszą część pracy i dowiedzieliśmy się, co musiał robić kiedy go nie było w pracy, naszym oczom ukazała się bowiem przecudnej urody, staranna tabelka z wyliczoną każdą pracą (łącznie z kosztem paliwa kiedy będąc w Olsztynie z żoną i dziećmi, w dniu, w którym akurat nie mógł być w pracy, przy okazji wziął nasze płytki) i sumą wszystkich prac, a suma ta, dumnie figurująca pod tabelką była dwa razy większa niż ta na którą się z nim umawialiśmy. Oczy wyszły nam z orbit i dopiero kiedy wsiedliśmy do samochodu z grobowymi minami, uświadomiliśmy sobie, że można się pomylić o 500 zł w swoich obliczeniach, ale nie o 100%!
Historia skończyła się bardzo smutno. Leśny Filozof spakował swoje zabawki i wrócił do swojej leśnej chatki, śmiertelnie obrażony, z 2/3 sumy na którą się umawialiśmy (bo praca nie skończona) i 1/5 tej, której sobie zażyczył. Pakując się rozpaczliwie obniżał żądaną sumę, o tysiąc złotych, dwa tysiące, w końcu trzy... Niestety po wypowiedzi "okradacie moje dzieci!", nie mieliśmy ochoty już na jakąkolwiek współpracę i zostało tylko niemiłe wspomnienie i kilka zapleśniałych kubków po kawie, jakie znalazłam w różnych kątach podwórka. Łazienki jak nie było, tak nie ma...

8 komentarzy:

  1. Przygnębiająca opowieść, ale niestety takich słyszy sie wiele. mam nadzieję, że dacie rade znaleźć jakiś uzdolniony, ginący gatunek uczciwego fachowca. Ja miałam wielkie szczęście przy budowie domu, od fundamentów po wykończenie -jedna ekipa. Tylko okna i dach robiły inne. A nasi wspaniali budowlańcy mają zapewnione honorowe miejsce w naszym domu bo dzięki nim nasze marzenie o domu się urzeczywistniło i zawsze są w nim mile widziani (zaprzyjaźniliśmy się)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z fachowcami to bieda... U nas remont chwilowo stoi z braku fachowców właśnie, a są rzeczy, których własnoręcznie ani rusz. Ale łazienkę na łonie natury macie fajną:-)))
    Trzymamy kciuki za fachowców!

    OdpowiedzUsuń
  3. To szczęście złapać dobrego fachowca, ci niefajni zazwyczaj mają bardzo dużo do gadania, co też to oni będą robić. A jeśli zobaczą, że ktoś coś wie, to albo się zmywają, albo uczciwie biorą się do pracy, wiedząc, że nie da się oszukać. Natalio, jest ciepło, taka łazienka w plenerze jeszcze trochę Wam posłuży i na pewno traficie na uczciwego majstra, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Apareci por aqui para contar-lhe que minha esposa tem descendencia polonesa e herdou dos avós o nome WIACZOREK.Ela por sinal se sente orgulhosa de ter sobrenome e descendencia polonesa.Como fundo musical ouço em meu blog o DZEM...Um abraço amigo aqui do outro lado do planeta>>>

    OdpowiedzUsuń
  5. Czasami ktoś radzi nam, by do ogromu prac przy numerze 8 zatrudnić fachowców albo autochtonów.
    Swego czasu, jeszcze w Poznaniu, mieliśmy do czynienia z pewnym elektrykiem i poznaliśmy jedną życiową prawdę - jeżeli chcesz, żeby coś było zrobione tak, jak chcesz - zrób to sam. No chyba, że rzeczywiście nie umiesz albo nie możesz się nauczyć... Łe, ale mentorsko wyszło;) A nie miało;D W każdym razie trzymamy kciuki za łazienkę! I za to, że nasza teoria się u Was przy kolejnym fachowcu nie sprawdzi!

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, jak ja to dobrze znam! O swoich ubieglorocznych fachowcach nie chce mi sie nawet juz pisac... bo zaraz juz na samo wspomnienie ogarnia mnie dzika wscieklosc!
    Coz i niestety... tak to juz jest z tymi panami- fachowcami, chyba ze majac wyjatkowe szczescie, trafi sie nam jakichs czlowiek naprawde WYJATKOWY... tylko gdzie takowego szukac?!
    Najlepiej zakasac rekawy i samemu do roboty. Tylko, ze wszystkiego tez samemu sie nie da zrobic!
    Zycze szczescia i wytrwalosci i... nowej lazienki. Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. ja jeszcze łazienki nie zacząłem, oprócz wykucia dziury w fundamencie na rurę odpływową :)..u mnie miejscowi fachowcy kręcili się tylko na początku, myśleli, że coś zarobią, potem przestali ;)..

    OdpowiedzUsuń
  8. A czy ten Leśny Filozof chociaż zrobił dobrze tę cześć roboty którą zrobił ?
    Chyba każdy miał takie przygody.. Zgadzam sie z Ził - chyba najlepiej robić wszystko samemu - oszczednosc pieniedzy i nerwów, i nawet jesli nie będzie idealnie, to zawsze bedzie satysfakcja ze sie samemu zrobiło (problemem może być jedynie sprzet -profesjonalny moze byc duzym wydatkiem..)

    OdpowiedzUsuń