wtorek, 16 czerwca 2015

Urlop Skrzata i nogi sarny każda z osobna.

Skrzata nie było tydzień. Zazwyczaj nawet jak nie ma go tak długo, to pojawia się w niedzielę wieczorem jakby nigdy nic. Tym razem się nie pojawił. Pewnie zaczęłabym się martwić gdyby nie...
Przyjechała moja mama i obu mamom zachciało się szampana. Jedziemy po tego szampana, nagle krzyczę do Pana Właściciela Domu:
-Patrz, to Skrzat! Zatrzymaj się! - Natychmiast wysiadłam z samochodu i pobiegłam za biało-czarnym stworem, który wybiegał z podwórka Pani R. - Skrzacie, Skrzacie! - wołałam. Kocur zatrzymał się i natychmiast walnął się na plecy w rozgrzanym piasku polnej drogi miaucząc jednocześnie na powitanie. Pogłaskałam stwora i wróciłam do samochodu, w którym był mąż i psy. - Jedź sam, a ja pójdę ze Skrzatem do domu – postanowiłam. Wróciłam do kota. Nagle przed oczami tylko śmignął mi kasztanowy jamnik, a za nim nasz (albo wspólny z kimś jeszcze) kot. Chyba Skrzat nie lubi jamników. Potem podbiegł do mnie zadowolony i gotowy żeby iść do domu. Szedł dzielnie parę kroków za mną, a kiedy go wołałam podbiegał radośnie. Było ciepłe popołudnie kilku mieszkańców wsi grilowało i spędzało czas na powietrzu przyglądając się ciekawie dziewczynie, która idzie wiejską drogą i głośno woła "Skrzacie, Skrzaciku, no chodź idziemy!", a za nią gruby kot podbiega co chwilę i łasi się o nogi. Nagle jednak Skrzat się zmęczył i znów położył w piachu. Tak się w nim wytarzał, że zarówno czarne części futerka, jak i te białe stały się piaskowo szare. Tylko sam czubek pyszczka świecił z daleka czystą bielą. - No chodź, proszę. -Wróciłam do kota i zaczęłam go głaskać. Był zadowolony i przewracał się z boku na bok wystawiając kolejne części kociego ciałka do głasków. Potem wstał i poszedł w drugą stronę. Na nic moje wołanie. Po prostu postanowił zostać we wsi i już. Minęłam zabudowania, długą prostą i już miałam zamiar wspinać się pod górę na Wonne Wzgórze, kiedy nadjechał mąż z informacją, że widział Skrzata na podwórku u Pani R. Znów wróciła do mnie myśl, że Skrzat stołuje się w kilku domach. No cóż, na pewno tylko u nas ma leki na odrobaczenie, kropelki na kleszcze, przebieranie sierści z kleszczy, jazdy do weterynarza kiedy coś się dzieje i taki tam. Po kilku dniach zrozumiał i wrócił. Kiedy wróciliśmy z pracy, jakby nigdy nic leżał w swoim pudełku obok misek i od tej pory znów jest codziennie. Śmiejemy się, że do nas przychodzi na urlop, kiedy ma już dosyć walki z innymi kotami o teren i dosyć łapania myszy. U nas przekłada się tylko z pudła z poduszkami na ławeczkę, albo na chłodną podłogę ganku (jak jest za gorąco), a my donosimy mu kolejne smaczki – saszetkę, pulpecika z mielonego mięsa, mleczko, jogurcik, śmietankę, ugotowaną wątróbkę wybraną z psiego jedzenia i takie tam. Wygląda na zadowolonego. Kleszczy ma znacznie mniej. Strupy po setkach kleszczy, które jeszcze niedawno mu wyjmowałam zaczęły się goić, a w ich miejsce znów zaczęło pojawiać się lśniące futerko. Nie jest już też aż tak gruby. Leki na odrobaczenie zrobiły swoje.
Psy też ostatnio dają się we znaki. Od kilku dni musimy ich bardzo pilnować, bo wybierają się na samotne przechadzki. Zaczęło się pewnego dnia rano, kiedy spieszyliśmy się do pracy. Wyszłam z psami na spacer, nie zdążyłam jednak nawet na ten spacer pójść, bo psy ulotniły się gdzieś na łące. Nie było ich bardzo długo. Pojechaliśmy do lasu na poszukiwania. Nie wiele mogliśmy zrobić. Jeździliśmy wzdłuż leśnej drogi nawołując nasze zwierzaki. Mieliśmy już łzy w oczach, a ja miała wizję robienia plakatów i jeżdżenia po wioskach. Wróciliśmy zrezygnowani do domu, a tu nasze psy. Zziajane, zmęczone i... ze śmierdzącym gnatem (noga sarny), który był chyba bardzo pyszny. Było już bardzo późno, wyrzuciliśmy więc gnata w krzaki, nakarmiliśmy stwory lepszym jedzeniem i pojechaliśmy spóźnieni do Olsztyna. To był jednak dopiero początek. Następnego dnia (sobota) pracowaliśmy w ogródku, ja pieliłam, a Pan Właściciel Domu budował nowy kompost. Zniknęły psy. Wiosna ma w zwyczaju chodzić do stawu (tuż na granicy naszej działki) i za chwilę wróciła cała mokra, ale Anioła nadal nie było. Wrócił. Oczywiście, że wrócił, ale tym razem z kolejną nogą. Był tak zmęczony, że nawet za bardzo nie miał ochoty uciekać. Nogę chwyciła Wiosna. Psy trzymając za dwa końce całkiem pokaźnej sarniej nogi zaczęły szarpać się i przekomarzać, po czym Wiosna zabrała zdobycz Aniołowi i poszła pożreć kość z kopytkiem w krzakach. Anioł nie przejął się tą stratą, ale Wiosna nie dała sobie zabrać skarbu. Następnego dnia psy znów zginęły i znów wróciły ze zdobyczą. Trzecią nogą, tym razem od nogi ciągnęły się długie pasy czegoś, a dalej jelito i żołądek. O zapachu zwłok nie będę wspominać. Szybko złapałam Wiosnę, a Pan Właściciel Domu zabrał truchło Aniołowi i zakopał za stodołą. Nie trzeba było długo czekać, bo raptem do następnego dnia. Anioł wykopał sobie nóżkę. Na szczęście znów udało się cacko zabrać. Skoro jednak zabraliśmy mu, to przyniósł sobie następną, prawdopodobnie była to ta wyrzucona przez nas przed kilkoma dniami. Tym razem jemu nie udało się zabrać smakołyku, pożarł w tych samych krzakach, w których Wiosna konsumowała jedną z sarnich kończyn dwa dni wcześniej. Były więc trzy nogi, (chociaż niektóre po dwa razy) a jak wiadomo sarna (nawet ta, która sobie zdechła) ma cztery, jeśli więc nie porwały jej lisy czy wilki, możemy liczyć, ze psy przyniosą jeszcze tę czwartą nogę w dniach najbliższych, żeby było do kompletu.


Takie to perypetie na Wonnym Wzgórzu, a oprócz tego to mało czasu. Dużo pracy, ale i dużo ciekawych wydarzeń. Miałam ostatnio okazję brać udział w wystawie "Ja-zwierzę", mówiącej o stosunku człowieka do zwierząt, a także o przenikaniu się światów zwierzęcego i ludzkiego. Bardzo się cieszę, że moja instalacja "Stos" mogła znaleźć się wśród tylu pięknych i pełnych wrażliwości prac, w tak zacnym miejscu jak barczewska Synagoga.



No i dzisiaj też wydarzenie. Tym razem indywidualna moja wystawa w Awangardzie bis w Olsztynie (gdyby ktoś był w pobliżu, to zapraszam, bo prace wisieć będą całe lato). Wystawę organizuje prof. Janusz Połom, z którym miałam zajęcia na studiach i z którym miałam ostatnio okazję współpracować przy jego wystawię w galerii, w której pracuję na co dzień. We czwartek wernisaż w pracy, więc znów powrót do domu wieczorem.
Za tydzień za to Noc Sobótkowa we Frączkach, na której będziemy już czwarty raz, a dzień później 30 lecie Czerwonego Tulipana, na którego muzyce się wychowywałam (o czym wspominałam już na łamach bloga wielokrotnie). Dużo się dzieje i ciągle trzeba wracać wieczorami do domu. Prawie nie ma czasu zajmować się ogrodem, a wszystko tak cudnie kwitnie...



Pozdrawiam ciepło!


PS. Zdjęcie z dwoma bocianami, czyż nie wyszło poetycko?

17 komentarzy:

  1. Ale pięknie na tym waszym Wonnym Wzgórzu!!! Gratuluję wystaw!
    Przedsiębiorcze masz psiaki , tylko jakoś małym zrozumieniem się wykazaliście... Wszak taka śmierdząca noga to szczyt smaku i wyrafinowania! Mój psiur jak był mały to mnie uszczęśliwił dwoma świńskimi nogami znalezionymi na spacerze...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ piękne okolice. Sporo sie tez u WAs dzieje. Gratuluję wystawy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie, przepięknie u Was!! Tak prawdziwie wiejsko ach! że nawet ja pozazdrościłam - mieszkanka wsi na końcu świata, której ze wsi prawdziwej jeszcze dużo zostało. Wpadła bym poszwendać się tymi drogami :) P.S Wiesz, że masz bardzo medialne nazwisko - w sam raz na artystkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiękne prace i świetny tytuł wystawy!
    Okolice domu macie zachwycające.

    OdpowiedzUsuń
  5. Od lat nie ma u nas dziko rosnącego łubinu. Nawet biedne, sarnie nogi w tych okolicznościach przyrody są mniej okropne.
    Podziwiam Was za cierpliwość dla Waszych niesfornych zwierząt. Wszystko podziwiam: zdjęcia, rozbuchany ogród i gratuluję wystaw!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście biednych sarnich nóg też mi bardzo żal, ale cóż mogę zrobić... Mam nadzieję tylko, że sarenka zdechła ze starości.

      Usuń
  6. Gratuluję wystawy! Wybiorę się w najbliższym czasie pooglądać na żywo! :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. A to źle, że sobie same znalazły smakołyk? Nie znam się na psach, myślałem, że same wiedzą, co dobre, i naturalnie znalezione pożywienie zawsze jest lepsze od sztucznego-ludzkiego.

    Kotom na kleszcze polecam natomiast Fiprex. Mała tubka "wpsiknięta" na kark i nasz Heniek - Freya zniknęła :( - nie przynosi już kleszczy w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Freya właśnie wróciła. :D

      Usuń
    2. Dobrze, że wróciła łajza! Używamy Fiprexu, ale nie działa na Skrzata...

      Usuń
  8. Szczęście psów to najlepszy widok. Też lubię, kiedy biegają jak zwariowane po łące.
    A kleszcze to istna zmora i nic nie pomaga. Ale spróbuję poszukać czegoś mocniejszego u leśniczych, podobno ich specyfiki są mocniejsze. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Podejrzewam że łzy w oczach jeszcze się pojawią kiedy psy zabijające dziko żyjące zwierzęta (sarny) zostaną zastrzelone przez myśliwego. Psy ewidentnie mordują sarny. Puszczanie psów luzem po jest ustawowo zabronione tylko czekać na mandat

    OdpowiedzUsuń
  10. Ustawa o lasach zabrania biegania luzem psów po lesie

    OdpowiedzUsuń
  11. Drodzy anonimowi, gdybyście dokładniej czytali mojego bloga to wiedzielibyście, że nasze psy chodzą na spacery na 10 metrowych linkach. Luzem biegają tylko przy domu, staramy się ich bardzo pilnować, ale niestety czasem zdarzają się takie przypadki, że psy uciekną, a wtedy bardzo się denerwujemy i ich szukamy. Gdyby każdy tak pilnował swoich psów w okolicznych siedliskach, to pewnie mniej by ich się gubiło, czy ginęło od strzałów myśliwych, którzy to są największym zagrożeniem dla zwierzyny leśnej. Noga sarny, którą przyniosły nie była nogą zagryzionego przez moje bestie sarniątka, tylko dużą nogą dorosłej sarny, albo i łani, będącą już w poważnym stanie rozkładu, co też jest zawarte w opisie. Też nie popieram biegania psów luzem po lesie, czy gdziekolwiek, oprócz swojego podwórka. Pozdrawiam serdecznie i liczę na uważniejsze czytanie całego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  12. Hey keep posting such good and meaningful articles.

    OdpowiedzUsuń
  13. Psy też ostatnio dają się we znaki. Od kilku dni musimy ich bardzo pilnować, bo wybierają się na samotne przechadzki. Zaczęło się pewnego dnia rano, kiedy spieszyliśmy się do pracy. Wyszłam z psami na spacer, nie zdążyłam jednak nawet na ten spacer pójść, bo psy ulotniły się gdzieś na łące. Nie było ich bardzo długo. Pojechaliśmy do lasu na poszukiwania. Nie wiele mogliśmy zrobić. Jeździliśmy wzdłuż leśnej drogi nawołując nasze zwierzaki. Z tego opisu wynika,że pies nie chodził na 10 metrowej lince szczegółowe czytanie bloga sytuacji włóczących się psów nie zmieni. Proponuje zająć się swoimi psami a nie psami sąsiadów a co do myśliwych to potrafią zastrzelić psa blisko domu. Sarna mała czy duża nie ma szans z dużym psem łąki i lasy to ich dom trzeba to uszanować.

    OdpowiedzUsuń
  14. Drogi anonimowy, nadal niedokładnie czytasz. Psy chodzą na linkach, ale w tym poście opisuję sytuacje kiedy uciekły, zanim zdążyłam je zapiąć, podkreślam też, że bardzo mnie ta sytuacja zdenerwowała. To ostatni raz kiedy odpisuję pod tym postem i innymi postami na anonimowe komentarze. Zablokowałam ich dodawanie. Jeśli ktoś ma ochotę mi coś powiedzieć, to proszę się nie bać i się przedstawić. PS. Jeśli będę widzieć, że ktoś na wsi, mojej czy jakiejkolwiek głodzi psa, bije go, albo trzyma na krótkim łańcuchu to na pewno będę interweniować ZAWSZE, bo uważam że żadna istotna nie jest czyjąś własnością, a ludzie powinni być opiekunami zwierząt, a nie właścicielami. To tyle. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń