poniedziałek, 12 stycznia 2015

Święta w krzywym zwierciadle

Tradycyjnie było pięknie i rodzinnie, nie obyło się jednak bez kilku przygód, zacznę może jednak od początku.

Część I - Powódź

Zaczęło się w Wigilię. Wciąż czekałam aż pocztą polską dojdą kalendarze, które miały być również częścią prezentów dla bliskich. Kocie kalendarze, z których zakupu cały dochód przekazywany jest dla hospicjum dla kotów nie doszły, a co ciekawe jak się okazało nie zostały nawet wysłane. Trudno, przeprosiny od fundacji zostały przyjęte i nadal czekam na przesyłkę. Musieliśmy więc zajechać jeszcze przed samą wigilią do sklepu (a po sklepach „uwielbiamy” chodzić), żeby coś kupić osobom dla których miały być kalendarze. Pech jednak zaczął się chwilę przed wyjazdem. Pan Właściciel Domu jak zwykle przed wyjazdem zszedł do piwnicy żeby zakręcić wodę. Zawór od hydroforu został mu w ręce, a woda chlusnęła na spodnie. Nie ma się co denerwować, przecież jest Wigilia, a my zaraz wyjeżdżamy na święta. Byliśmy już spakowani, nie udało mi się męża namówić, żeby się przebrał. Już zamykaliśmy drzwi, a tu BACH! Hałas dochodził z piwnicy. Diagnoza (przy latarce, bo żeby woda nie leciała z hydroforu musieliśmy wyłączyć korki w piwnicy): Bojler odpadł od ściany. Pan Właściciel Domu wydostał się w piwnicy i szybko poszedł umyć czarne ręce – no tak przecież nie mamy wody! Z już mniej zadowolonymi minami wsiedliśmy do samochodu. Do rodziców jeździmy przez Dobre Miasto, a do Dobrego Miasta na skróty przez Orzechowo, do którego dojeżdża się polnymi drogami. Przed Orzechowem też czekała nas niespodzianka. Droga została zaorana i po prostu zniknęła z powierzchni ziemi. Mimo to jakoś udało nam się przejechać naszą dzielną terenóweczką. Chwilę przed Dobrym Miastem Pan Właściciel Domu poprosił o wodę. Zawsze jako pasażer odkręcam butelkę kierowcy, tym razem postanowił być samodzielny. Woda wybuchła i mokre miał już nie tylko nogawki od spodni. „Dobrze, że się nie przebierał” - pomyślałam. Szczęśliwie, w strugach deszczu dojechaliśmy do jedynego znanego nam sklepu w Dobrym Mieście, a tam puste półki. Nie znaleźliśmy nawet żadnego męskiego zestawu kosmetyków, żeby podarować przyjacielowi rodziny, miłośnikowi kotów, dla którego miał być jeden z kalendarzy. Coś jednak udało nam się kupić i znów w miarę zadowoleni ruszyliśmy na święta. Potem przez jakiś czas było spokojnie.

Część II - Pożar

Trawiła mnie choroba, a gorączka rozgrzewała do czerwoności. Ból gardła leczyłam nalewką na syropie z mniszka lekarskiego – pomagało, a gorączkę tabletkami ze sklepu – nie pomogło. Te dwie mikstury, wraz z różnymi innymi sprawiły że rozdania prezentów nie pamiętam. Może to i dobrze, bo z podarków ucieszyłam się dwa razy. Następnego dnia wydawało mi się, że ozdrowiałam. Znów podleczałam się skutecznie miksturami z dnia poprzedniego (człowiek nie uczy się na błędach), a gorączka wieczorem i tak przyszła. Rezultat: nie zauważyłam świeczki. Włosy buchnęły niczym sztuczne ognie. Widziałam to zjawisko tylko kątem oka, ale było bardzo ładne. Mniej ładny był zapach. Na szczęście obyło się bez straży pożarnej, ani nawet bez kubła wody na głowie. Włosy zgasły same a po ognisku na mojej głowie nie ma już śladu. Wróciliśmy wieczorem do naszego pokoju, gdzie czekał na nas stęskniony Anioł, który postanowił zrobić nam niespodziankę. Przez chorobę nie pomyślałam nawet o sfotografowaniu tego zjawiska, bardziej zajęło mnie sprzątanie. Otóż Anioł z nudów (mimo, że dostał świńską nogę do zabawy, którą jak wtedy myśleliśmy zjadł) postanowił pożreć element naszego łóżka, a dokładnie okrągły wałek, cały wypchany drobinkami gąbki. Po rozerwaniu wałka przez Aniołka gąbka znajdowała się wszędzie, wyścielona była nią podłoga, nasze łóżko, a nawet stół. Zrzuciliśmy z łóżka tyle ile daliśmy radę i zmęczeni położyliśmy się spać, z myślą o czekającym nas porannym sprzątaniu. Rano poszłam na spacer z niedobrym psem, a Pan Właściciel Domu jeszcze drzemał. Po powrocie Anioł wpadł do łózka i zaczął radośnie lizać pana po twarzy, a następnie lizać coś co leżało tuż przy twarzy męża mojego i znów twarz i znów to coś. Ktoś już zgadł z czym pod poduszką spał mój mąż? Anioł w naszym łóżku, a dokładniej pod poduszką męża zakopał świńską nogę!

Cześć III - Mróz

Po Wigilii i pierwszym dniu świąt w bardzo deszczowej aurze drugiego dnia świąt obudziliśmy się w innej rzeczywistości. Świat zmienił się nie do poznania. Wszystko pokryło się lodem i szronem tworząc fantastyczne, bajkowe krajobrazy. W taką dobrze nastrajającą pogodę mieliśmy zamiar wrócić do naszej, równie pięknej bajki. Pan Właściciel Domu pakował do samochodu bagaże, prezenty, wałówkę od mamy, odpalił już samochód żeby wszystko powoli odmarzało. Trzasnął drzwiami i poszedł po torbę z klopsikami i innymi pysznościami. Klopsik był, a dokładniej klops, kiedy chciał włożyć do auta ostatnią z toreb. Drzwi zamarzły i postanowiły się nie otwierać, kluczyki w środku, samochód na chodzie. Teraz zaczęła się walka z farelką i walka z czasem, bo musieliśmy w miarę wcześnie dojechać do domu, żeby jeszcze spotkać się z fachowcem od bojlera i hydroforu. Udało się! Po godzinie odmrażania ruszyliśmy dziarsko. Jeszcze tylko po drodze stacja benzynowa i już kierunek dom. Na stacji nie było też tak łatwo, bo i wlot paliwa zamarzł. Na szczęście za pomocą ostrych narzędzi pożyczonych ze stacji (lakieru w naszym aucie i tak nam nie żal) udało się jakoś oskrobać lód i otworzyć wlot.
Po godzinie, z małym hakiem, drogi między Siemianami, a Studzianką ukazała nam się wreszcie biała chatka na wzgórzu wśród drzew. W chatce stęskniona Wiedźma, przed chatką stęskniony Skrzat. No właśnie Skrzata nie było, a my od razu cali w nerwach, że zostawiliśmy kota na pastwę losu. Wróćmy jednak do cudnej białej chatki, która pięknie bieliła się na wzgórzu w otoczeniu białego świata, jakby od zawsze, a nie tylko od stu lat była jego częścią. W naszym cudnym domeczku było 8 stopni. Napaliłam szybko w kominku, temperatura w porywach skakała do 15 stopni. W końcu jednak przyjechali panowie fachowcy, naprawili co trzeba i wszystko dobrze się skończyło. Prawie wszystko. Po kilku dniach okazało się, że źle złączyli rury i woda całą noc lała się do piwnicy, a Skrzata wciąż nie było. Z rurą pomógł nam bardzo nasz sąsiad Adam z Liliowego Domku. Pół dnia jeździł z Panem Właścicielem Domu od siebie do nas i z powrotem, a potem do Jezioran po niezbędne materiały. W końcu i rurę naprawili. Zamiast Skrzata pojawił się czarny kocur i zaczął z chęcią pałaszować ze skrzaciej miski. Kocur to nikt inny tylko Kotuś naszych sąsiadów zza górki.


Część IV - zwłoki

Codziennie chodziłam na spacery i wołałam Skrzata, ale niestety nic z tego. Jednej nocy spadł śnieg. Rano na świeżym śniegu zobaczyłam odciski kocich łapek prowadzące do stodoły, gdzie Skrzacik ma swoją budę. Pobiegłam tam natychmiast, ale kota nie było. Ślady prowadziły dalej – do lasu. Szłam śladami wykrzykując imię kota. Nic. Po drodze znów spotkała mnie przygoda, a dokładniej Anioła. Anioł, jak to często Anioł ma w zwyczaju uciekł i szczekał na coś w lesie. Za chwilę wrócił do mnie i znów pobiegł w to samo miejsce i tak kilkukrotnie. Ewidentnie chciał mi coś pokazać. Zapięłam go na smycz i natychmiast ruszyliśmy na przełaj przez młodnik leśny. Prawie biegłam mocno pochylając się pod niskimi gałęziami młodych dębów. Pies doprowadził mnie zadowolony do martwego dzika. Natychmiast go zabrałam, a po powrocie do domu zaczęłam wydzwaniać do gminy i leśniczego. Dzik był zastrzelony.

Niedługo potem przyjechał leśniczy i zapytał gdzie ten dzik. Myślałam, że problem rozwiązany, ale po południu przyjechali myśliwi. Wracałam właśnie z kolejnego anielskiego spaceru. Nie przepadam za myśliwymi, ale ponieważ trochę się ich obawiam wolę żyć z nimi dobrze. Żeby mieć pewność, że dzikiem się zajmą i zabiorą martwe zwierzę z okolic mojego domu, zaproponowałam, że im go pokażę. Poszliśmy na skróty przez naszą działkę. Myśliwi powiedzieli, że lubią psy i broń Boże do nich nie strzelają, pogłaskali też Anioła, a ten chociaż nie lubi być głaskany przez obcych nawet im na to pozwolił (może też woli z nimi dobrze żyć z obawy?). Ponieważ to blisko domu nie zapinałam Anioła na smycz. Stanęłam na górce przy leśnej przecince i wskazałam miejsce, gdzie leżeć miał dzik. Myśliwi zeszli na dół. Ślad po dziku był, ale zwierzęcia nie było. Anioł normalnie pewnie by pobiegł za (jak to ich nazywa mój mąż) chłopcami z flintami (czasem słowo chłopiec zastępuje nazwą pewnego warzywa), ale widząc, że ja jestem na górce, usiadł obok. Już myślałam, że pomyliłam miejsca, postanowiłam więc zejść i sprawdzić. Miejsce na pewno to. Ślad po dziku i jeszcze coś czego nie było. Ślad po kołach samochodu. Zaczęliśmy rozglądać się wokół i nagle usłyszałam charakterystyczne szczekanie. „Panowie, Anioł na pewno znalazł dzika” - panowie trochę się zdziwili i nie bardzo chcieli wierzyć, ale jak już się okazało, że to prawda, to wiele było ochów i achów. Dzik został przeciągnięty samochodem w inne miejsce. Prawdopodobnie, kiedy zadzwoniłam do gminy i powiedziałam gdzie (niedaleko jakiego nr domu leży dzik), to ktoś postanowił przyjechać i go zabrać, a kiedy po ruszeniu zwierza okazało się, że trochę już tam leżał i zapach nie był najlepszy, to złodziej zrezygnował. Myśliwi zaczęli zabierać się do cięcia biednego dzika, twierdząc, że Polacy nie kupią mięsa o takim zapachu, ale Niemcy owszem. Zabrałam Anioła i tylko ich widziałam. Niestety jak się okazało panowie wycięli to co ich z dzika interesowało, a flaki i podroby, czyli części najgorzej pachnące zostawili w lesie. Tymczasem po południu jakby nigdy nic usłyszałam pod drzwiami rozpaczliwe miau. Kiedy tylko wyszłam na ganek, natychmiast zobaczyłam biały jak śnieg brzuszek Skrzata, który od razu na mój widok kładzie się na plecach i domaga się głaskania po brzusiu. Wyściskałam kocurka i nakarmiłam najlepszymi frykasami. Zadzwoniłam też szybko do Pana Właściciela Domu, który też bardzo martwił się o Skrzata. „Kochanie, Skrzat Wrócił!” - zawołałam. „Ojej, jak dobrze, bardzo schudł?” - zapytał troskliwie Pan Właściciel Domu. „Tak, dwa deko”. Skrzat wrócił wciąż w formie w ogóle nie zmienionej – czyli okrągłej. „Mamy dwa różne koty” -podsumował Sebastian. -”Jeden długi, drugi okrągły”. Od przygód mieliśmy trochę odpoczynku, wróciliśmy też po urlopie do pracy. Następna przygoda wydarzyła się dokładnie wczoraj, ale to już materiał na następny wpis.
Niech Wam się darzy w nowym roku!

14 komentarzy:

  1. Tyle przygód na krótkie Święta, przypadających na jedną Rodzinę to naprawdę dużo. I do tego wcale nie było Wam do śmiechu, chociaż widok pokoju usianego gąbka i świńskiej nogi pod poduszka mógł być troszke zabawny:) Życzę Wam samych wspaniałych chwil na Wonnym Wzgórzu i jak najmniej złych przygód.
    Pozdrowienia Noworoczne z Przytulnego

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tam takie przygody!!! Zdjęcia pozostaną na zawsze i one nadrobią swoim urokiem wszystko co niemiłe było!!!
    Wszystkiego najlepszego w Nowym 2015 Roku!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakbym czytała scenariusz na film! Tyle przygód !!! :)
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. I niech Wam się darzy!
    Jakiś ciężki ten początek roku... zbyt dużo emocji... Ale może być już tylko lepiej.
    Więc spokojnego roku życzę Wam z całego serca ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No to mieliście rzeczywiście "atrakcyjne" święta. Teraz może już być tylko spokojniej, bo wyczerpaliście chyba limit...Zamarzanie różnych fragmentów samochodu znamy bardzo dobrze. Najczęściej gaktycznie zamarza wlew gazu. Mam wypraktykowane: prosze wówczas o zagotowanie wody w czajniku, polewam, odkręcam, a przed zakręceniem dokładnie osuszam i przesmarowuję jakimś tłuszczem. A wiesz dlaczego myśliwi zostawili te wątpia z dzika? Dla zwierzyny, żeby miały co jeść. Dla ptaków, lisów i całej reszty. W przyrodzie nic się nie marnuje.
    Trzymajcie się cieplutko
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  6. Dużo się działo!:)
    Wiele dobrego na cały roczek!
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Koniec roku mieliście pechowy . Niech ten Nowy Rok będzie spokojny i Wam przyjazny , wszystkiego co najlepsze i niech Wam się darzy. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyli dopadła Was złośliwość rzeczy martwych, ale na szczęście takie wypadki szybko mijają i życie wraca do normalności; cudne widoki w bieli, szczęśliwe zwierzęta, i dobrze, że Skrzat wrócił; serdeczności ślę.

    OdpowiedzUsuń
  9. No to przeżyliście. Sporo atrakcji nie powiem...Czasem tak bywa, że wszystko na raz...

    OdpowiedzUsuń
  10. No Kochana, przynajmniej się nie nudziliście :) Krajobrazy cudowne wszystko Wam rekompensują :) Pięknie tam u Was. Mocno pozdrawiam i dużo dobrego życzę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wesołe mieliście Święta nie ma co :) Mnie również osobiście bardzo irytuje pozostawianie patrochów w lesie przez myśliwych. Jak masz świnię i zabijasz na własny użytek, to to co zostanie powinno się utylizować (nie wolno np. zakopać), bo choroby i zarazy itp. a z dziczych patrochów to nie? Chore to nasze prawo. Widoki przepiękne, lubię oglądać Twoje zdjęcia. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ilość przygód zwalająca z nóg! Jakoś lepiej się o tych wydarzeniach myśli, jak o przygodach, niż jak o nieszczęściach. To teraz czeka was seria super pozytywnych spraw!
    Dobrze, że myśliwi zostawili resztki z dzika - lisy się pożywią, borsuki.
    Cudowne krajobrazy!
    Pięknego, dobrego roku!

    OdpowiedzUsuń
  13. O takich świętach opowiada się kiedyś potem wnukom :DDDD
    Fajnie pooglądać zimowy krajobraz, u nas tego nie ma...
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  14. O jejku w jakim Wy ładnym miejscu mieszkacie! Cudownie! Zdjęcia niesamowicie piękne, aż miło popatrzeć :)
    A jakie atrakcje, dużo się u Was dzieje. Nie możecie narzekać na nudy :)
    Chętnie będę podczytywać co tam u Was w domku na Wonnym Wzgórzu! :)

    Pozdrawiam - Magda

    OdpowiedzUsuń