czwartek, 29 stycznia 2015

Skrzat - ciąg dalszy.

Wczoraj popołudniu Skrzat poczuł się odrobinę lepiej. Nawet sam wskoczył mi na kolana i otarł się pyszczkiem o moją twarz, serce zmiękło mi tak bardzo, że jeszcze chwilę, a spłynęłoby gdzieś do otrzewnej. Mimo wszystko był bardzo słaby i po chwili pieszczot położył się w kąciku i leżał tak jak nie leżą zdrowe koty.
Po 16.00 przyjechał Pan Właściciel Domu i znów zaczęła się nieprzyjemna zabawa w zamykanie kota w kocim domku. Bardzo nie chciał, wyrywał się biedak i bardzo się bał. Mimo to po ucieczce, kiedy go wołałam znów do mnie podchodził pełen zaufania, a ja znów próbowałam go włożyć do domku pełna wyrzutów sumienia. Trudno – zdecydowałam w końcu, mimo protestów męża, który obawiał się, czy mój pomysł jest bezpieczny. Będzie jechał na moich kolanach, a ja jakoś spróbuję go przytrzymać. Wzięłam kota na ręce. Był spokojny. Musiałam jednak przenieść go przez całą galerię, w tym przez wielka salę wystawową. Pan Właściciel Domu popędził pierwszy, żeby pootwierać mi drzwi, a ja z kotem na rękach, który z silnego i niezależnego, wielkiego kocura stał się nagle małym przestraszonym kotkiem ruszyłam za nim. Po drodze szeptem poprosiłam kolegę z pracy, żeby zamknął za mną drzwi od zaplecza budynku. Kolega nie spodziewając się reakcji od razu zerwał się swoją dwumetrową posturą do pomocy, z jednoczesnym basowym stwierdzeniem: „Już idę!”. Biedny Skrzat ze strachu chciał wyskoczyć z moich ramion, udało mi się go przytrzymać i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Kocisko uspokoiło się w samochodzie, wtulone w moje ramiona z zaciekawieniem obserwowało uciekające domy, ulice i drzewa. Kolejna chwila krytyczna: Pan Właściciel Domu idzie do sklepu po miękkie jedzenie dla Skrzata, bo domowe zapasy mogły nie wystarczyć. Otwieranie drzwi, szelest kurtki – to naprawdę straszne dźwięki. Skrzat wbił mi pazurki w ramię, ale został w moich objęciach. W końcu zbliżamy się do domu. Kot jest spokojny, przysypia i nagle wjeżdżamy na drogę polną. Samochód podskakiwał co chwilę, a kot bardzo się bał, być może odczuwał też ból. W końcu na zakręcie przed wjazdem na nasze podwórko nie wytrzymał i wyrywał się z moich rąk. Usiadł na podłodze pod nogami. Kiedy samochód zatrzymał się Skrzat zaczął latać jak szalony, raz siedział w bagażniku, to znów pod siedzeniami. Pan właściciel Domu poszedł do domu zamknąć Miejskiego Psa i Wiedźmę, a ja próbowałam złapać Skrzata. Na nic to się zdało. Nie chcieliśmy go dłużej stresować, postanowiliśmy więc po prostu otworzyć drzwi od samochodu i go wypuścić. Pobiegł w stronę sadu, ale zawołany wrócił – znów nam zaufał. Wreszcie znalazł się na ganku – w miejscu, które sam sobie wybrał, w miejscu, w którym czuł się bezpiecznie, a my znów kota na ręce i w obce miejsce – do domu, do łazienki. Przerażony Skrzat chwilę po łazience pochodził, wysunęłam się delikatnie za drzwi, żeby przynieść mu jedzenie i posłanie. Kot wyleciał i zaczął latać po domu jak szalony. Miejski Pies zamknięty w jednym pokoju zaczął ujadać, Wiedźma w drugim miauczeć i warczeć, tak przeraźliwie i skrzecząco jak to tylko ona potrafi. Decyzja została podjęta bardzo szybko – Skrzat wraca na podwórko, bo chyba mimo naszych dobrych chęci i zaleceń Pani wet. tam będzie mu lepiej. Otworzyliśmy drzwi od domu, a umęczony i zestresowany kot od razu wybiegł na zewnątrz i położył się na ganku. Po chwili odpoczynku poszedł spokojnie do swojej budy w stodole spać. Niestety okazało się, że rany na łapach podkrwawiają, bo na podłodze w łazience zostało sporo krwawych śladów. Kiedy Pan Właściciel Domu wyszedł na spacer z psem, Skrzat znów był na ganku. Dał się pogłaskać i był we w miarę dobrej formie. Rano niestety go nie było. Nici więc z wyjazdu z kotem do weterynarza na zastrzyk. Pojechaliśmy więc sami i dostaliśmy tabletki. Podobno są słabsze i gorzej działają, ale lepsze chyba to niż nic? Trafiliśmy tym razem na sympatycznego lekarza, który powiedział nam także czym przemywać rany, żeby jednocześnie nie szczypało, a dobrze odkażało. Mamy tylko nadzieję, że kiedy wrócimy z pracy, to Skrzat będzie jak zawsze na ganku i chętnie połknie lekarstwa. Bardzo się o niego martwię.

17 komentarzy:

  1. Trzymam za niego kciuki. Przy tak troskliwej opiece na pewno szybko wróci do zdrowia. A w stodole nie da rady go na noc zamykać, czy ona taka bardziej nieszczelna, nie do połatania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właściwie ruina stodoły z prowizorycznym zadaszeniem, czeka na remont.

      Usuń
  2. Biedny Skrzat...
    Trzymam kciuki, by jednak wrócił
    a leczenie przyniosło rezultaty...

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam kciuki za wyleczenie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki wielkie za wsparcie. Wczoraj Skrzat nie wrócił, ale dziś rano jakby nigdy nic wyszedł ze swojej budy ze stodoły i położył się na plecach pokazując brzuszek, jakby nie pamiętał, że coś go bolało. Zjadł też chętnie antybiotyk w tabletce, więc wszystko będzie dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzymam kciuki. Natalia, a myśleliście o wycięciu kotu jajek? Odjajczony nie bedzie wdawał się tak w bójki i nie będzie się włóczył. Nie bedzie też rywalem dla innych kotów, więc powinny dać mu spokój. U nas metoda działa.
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, myśleliśmy o tym i być może tak się stanie, jest u nas dopiero 3 miesiące. Mamy jednak obawy (podobnie weterynarze), bo Skrzat jest półdziki i strasznie panikuje zabierany do domu, a po zabiegu musiałby być w w miarę sterylnych warunkach. Zobaczymy jak to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Słuchaj, zabieg odjajczenia to taki "drobiazg". Mój wet robi kastrację kotom wolnobytującym. Szew 1,5 cm, antybiotyk o przedłużonym działaniu, szwy rozpuszczalne i wio do swojego miejsca. Kotkom też robimy tak sterylkę. Tu szew ma 2,5 cm... Nic się nie dzieje. A jak chcesz kota bezstresowo zapakować do kontenerka poproś wetkę o sedalin. Kot się lekko "przyćpa" i będzie mu wszystko jedno. Ja tak Rycha i Filipa muszę zawsze "załatwić" przed wizytą u weta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za info, pewnie za jak wyzdrowieje to go wykastrujemy. Zawsze miałam kotki, a nie kocury i zawsze je sterylizowałam. Wiem, że szew u kota jest znacznie mniejszy niż u kotki, ale mimo to myślałam, że musi być w czystym pomieszczeniu. :)

      Usuń
  8. Biedny Skrzat, ale przynajmniej ma kogoś kto o niego dba :) Może tabletki słabsze, ale mniej zestresowany kot szybciej będzie wracał do zdrowia. A kontenerek dla kotów dobrze wystawić w miejsce, gdzie kot często bywa. Tak swoje przyzwyczaiłam, co by strachu przed wchodzeniem do niego nie miały i takiego stresu podczas podróży w nim. A i teraz im zostawiłam go w sieni, czasem sobie w nim śpią ;) Pozdrawiam i niech Skrzacik szybko wraca do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Wiedźmą też tak zrobiłam, bo to jej domek, a teraz tylko użyliśmy go dla Skrzata. Jak zabudujemy do końca ganek i będzie tam już sucho i ciepło, to Skrzat tam zamieszka i wtedy też wstawimy mu tam kontenerek. Dzięki, pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  9. Trzymam kciuki za lepsze jutro. Ile to jak miałem przygód z kociakami. Zawsze boli kiedy odchodzi któryś z nich, ale ile też jest szczęścia przy powrocie do zdrowia. Pozdrawiam miło :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Natalio, jak zawsze jestem pod wrażeniem tego, co robicie dla swoich (i nie tylko) zwierząt. One na pewno czują to Wasze poświęcenie, miłość i determinację, aby zapewnić im dobre życie. Trzymam mocno kciuki za Skrzata i za Was!

    OdpowiedzUsuń
  11. Moja bratowa poleca solarium w salonie www.bote.pl – podobno bardzo miła obsługa i świetne specjalistki!

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy posiadamy kota to naprawdę bardzo ważne jest to, aby go dobrze wychować. Mi spodobał się artykuł o kotach w https://www.kariera24.info/dlaczego-niektore-lazienki/ i moim zdaniem jest tak, iż na pewno wielu z nas również tak uważa.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja jestem zdania, iż koty są bardzo ciekawymi zwierzętami i na pewno warto jest je mieć u siebie w domu. Również fajnie napisano o nich w http://smakterrarium.pl/ciekawostki-na-temat-kotow-maine-coon/ i ja myślę,że takie kociaki są po prostu milutkie. W takiej sytuacji ja także myślę o tym aby wziąć jeszcze kolejnego kotka do siebie do domu.

    OdpowiedzUsuń