środa, 28 stycznia 2015

Bardzo zły dzień

Tak sobie myślałam, że nasz pech, który przyszedł do nas z końcem starego roku, a na początku nowego stwierdził, że mu u nas dobrze, już niedługo nas opuści, bo w końcu ile można? Wiem, że wszystkie nasze ostatnie niepowodzenia to drobnostki, ale uwierzcie mi, że kiedy tych drobnostek zbiera się tak dużo i kiedy pojawiają się ciągle, to człowiek zaczyna mieć dosyć.
Pech zaczął się kiedy jechaliśmy na Wigilię do rodziców. Pomyślałam, że skończy się kiedy znów pojedziemy do rodziców i wszystko było na dobrej drodze żeby tak się stało. (W końcu kolejna rzecz w samochodzie popsuła się przed wyjazdem i teraz jeździmy z kablami na wierzchu, bo czekamy na cześć) Niestety.
Dzisiaj od samego rana wiedziałam, że to będzie bardzo zły dzień, mam też przeczucie, że takich dni będzie więcej.

Rano wychodząc na spacer z psem jak zwykle poszłam po miski Skrzata, które na noc chowamy do jego budy. Z budy wyczołgał się Skrzat. Już przy bladym świetle latarki widziałam, że nie jest w porządku. Kot poczłapał na ganek, tam gdzie spędza zazwyczaj większość dnia, jednak nie podbiegał żwawo jak zwykle. Mocno kulał. Wieczorem przy naszym domu znów kręcił się Kotuś sąsiadów. Kiedy obejrzałam Skrzata wiedziałam, że to sprawka Kotusia. Skrzat całą sierść miał zmierzwioną, jakby mokrą i sztywną. Na białych częściach futerka było widać, że to mokre to krew - tym razem jego krew. Nasz kocurek ma zerwaną skórę z ucha i wiele ran na łapach, szyi, głowie. Natychmiast zapakowaliśmy go do kociego koszyka i do Olsztyna do weterynarza, a tam Skrzat trafił na chirurgię. Młoda Pani weterynarz nie należała do tych szczególnie sympatycznych. Uśpiła Skrzata i obejrzała łapy - na szczęście całe, ale mocno poranione. Potem obejrzała szczękę (Skrzat miał problem z jedzeniem), też cała, ale ułamany kieł (wcześniej zęby miał wszystkie). Przy mocnych lekach przeciwbólowych i na pół śpiąco Pani weterynarz wraz ze studentami zaczęła dłubać w pyszczku naszego kotka. Ząb ułamał się przy samym dziąśle, a Pani doktor stwierdziła, że jak będzie boleć, to wtedy będzie trzeba działać dalej, a na razie tak musi zostać. Jakoś od początku nie byliśmy pewni, czy w ogóle tego zęba powinno się akurat dzisiaj próbować usuwać. Wiedźma też ma ułamany kieł i jakoś jej on nie boli i normalnie żyje. Boje się, że kieł ułamany w połowie nie był bardzo groźny, a kieł ułamany już na wysokości dziąsła będzie Skrzata bolał.
W końcu po oględzinach i stwierdzonych szkodach zostały tylko antybiotyki i leki przeciwbólowe. Skrzata miała przytrzymać studentka, która nie wiedząc, że Skrzata ciężko jest wyjąć z kontenerka po prostu go tam wpuściła. Teraz się zaczęło. Do zrobienia zastrzyków studentki zaczęły obolałego kota wyciągać z pudełka, kot trzymał się pazurami. Ponieważ Pan Właściciel Domu miał zastrzyki robić, to Panie przytrzymały Skrzata, a mąż zabrał się za zastrzyki. W pewnym momencie kot capnął Sebastiana i wyrwał się na ziemię. Ugryzł mocno, bo przegryzł paznokieć. Krew buchnęła, a kot zaczął biegać po całym, dość dużym gabinecie chirurgicznym. Studentki zaczęły biegać jak oparzone za przerażonym zwierzęciem, inne opatrywać palec. Dopiero po moim apelu żeby nie biegały za kotem i że jak jest tak dużo ludzi w pomieszczeniu, to on wariuje ze strachu Pani weterynarz wyprosiła większość osób. Skrzat przebiegł po jednej ze studentek, która siedziała nieruchomo przy komputerze, a ta przytrzymała go i dzięki temu mogłam go włożyć do pudełka, gdzie czuł się względnie bezpiecznie. Do pracy spóźniłam się dwie godziny, zabrałam za to ze sobą przelewającego się przez ręce kota, miski, kuwetę i inne gadżety. Mąż dowiózł mi piasek.
Tymczasem trwają ferie zimowe, przychodzą więc dzieci na warsztaty plastyczne, które również prowadzę. Koleżanka ma zajęcia na 10.00, ja na 12.00, jednak pewna grupa zorganizowana, ubolewająca bardzo nad faktem, że nie jesteśmy w stanie poprowadzić na raz zajęć z czterdzieściorgiem dzieci, poprosiła czy zajęcia mogą być na 10.00 i 11.00. Zgodziłyśmy się na 11.15 (żeby móc przygotować kolejne zajęcia) myśląc, że czekająca grupa pójdzie np. na seans do planetarium (jesteśmy w tym samym budynku). Okazało się jednak, że znudzone dzieci czekały na korytarzu robiąc okropny hałas, a ich wychowawcy nie bardzo się tym interesowali, a punkt 11.00 na sali miałam obie grupy. Wymyśliłam ciekawe zajęcia o abstrakcji. Dzieci miały za zadanie w grupach namalować abstrakcyjną pracę odpowiadając na wylosowane hasła - np. miłość, złość, radość. Następnie każda grupa miała podejść do pracy kolejnej grupy i nie znając pierwotnego hasła odpowiedzieć na pytanie: Gdyby to było jedzenie, to jakie?, Gdyby to było uczucie to jakie?, Gdyby to była pora roku to jaka? - dzieci miały zapisywać odpowiedzi na kartkach, zawijać je tak żeby kolejne grupy nie widziały i znów podchodzić do następnych prac i kartek, aż wrócą do swojej. Wydawało mi się, że to będzie ciekawe jeśli na koniec każda z grup odczyta pierwotny temat swojej pracy, a także to co napisali na temat powstałego obrazu koledzy w swoich odpowiedziach na pytania. Niestety potrzebowałam do tego pomocy wychowawców. Na samym początku prosiłam o pomoc w podzieleniu dzieci na grupy, tak żeby w każdej grupie były dzieci, które potrafią już pisać i czytać. Niestety Pani nauczycielka szybko się ulotniła, zapominając że ja prowadzę zajęcia, ale ona jest od uciszania, zwracania uwagi i powinna mi (znając dzieci) trochę pomóc. Dzieci zaczęły malować, połowa nie słuchała, na grupy podzieliłam ich po kolei - tak jak siedzieli. W pewnym momencie zaczęli rzucać farbami i pędzlami, ściany, podłoga, stoły i ubrania były w farbach (nauczycielki jak nie ma, tak nie ma). W końcu czas na zabawę. Okazało się, że większość dzieci nie umie pisać i czytać (kiedy grupa się umawiała było powiedziane, że zajęcia są dla starszych i piszących dzieci). W końcu zajęć nie mogłam dokończyć. Pani wychowawczyni, która pojawiała się co jakiś czas, ale tylko jako bierny obserwator podeszła do mnie na koniec i powiedziała:
"Dziękuję pani za cierpliwość, wiem, że było bardzo ciężko." - to na miłość boską, kobieto nie mogłaś trochę pomóc?!
Po zajęciach i ogromnym hałasie dzieci z zajęć i tych czekających na korytarzu bardzo rozbolała mnie głowa, a w pokoju przerażony Skrzat, który wcisnął się najpierw pod wieszak, a potem pod moje biurko i kable od komputera. Teraz nadal leży pod biurkiem, ale co jakiś czas pozwala się wyciągnąć i siedzi trochę na kolanach. Niestety jestem w pracy, muszę więc np. malować na stojąco, więc za długo na tych kolanach nie poleży. Jest bardzo osowiały, łapy uginają się pod nim. Zjadł jednak trochę i nawet raz podniósł głowę, żebym mogła podrapać go pod bródką. Teraz codziennie będzie jeździł ze mną do pracy, bo codziennie musi być na kontroli u lekarza. Będzie musiał też przynajmniej na jakiś czas zamieszkać w domu, co może być niezłym problemem, bo przecież mamy jeszcze Wiedźmę, która nie lubi Skrzata i Miejskiego Psa, którego atakuje Skrzat. Trzeba będzie w związku z tym Skrzata gdzieś odizolować, jedynym takim miejscem (domek mamy niewielki) jest chyba łazienka. Kotuś, z którym pobił się Skrzat nie wrócił jeszcze do domu. Mam nadzieję, że nic mu nie jest. To był bardzo zły dzień, a jeszcze trochę go zostało. Chciałabym go przespać.

Przepraszam za chaotyczny wpis, pisałam to co mi leży na sercu - jak leci (chociaż jeszcze pewnie parę leżących na sercu rzeczy by się znalazło).
Pozdrawiam Was!

12 komentarzy:

  1. Natalio, serdecznie współczuję takich wrażeń. Dzieci w większej grupie to niszczycielski żywioł. Jako stara nauczycielka mogę poradzić Ci dwie rzeczy, żeby go opanować: kiedy ich opiekunka się pokaże zdecydowanie i dość ostro poprosić ją, żeby została Ci pomóc. Drugie, żeby uniknąć rzucania farbami, to intensywna gimnastyka po mniej więcej każdych 20 minutach zajęć. Dzieci muszą się wyżyć, więc lepiej, niech się wyżyją pod Twoim kierunkiem. Co do zwierząt w domu: u nas w mieszkaniu zawierają rozejm, mimo, że oba koty się nie lubią. Możliwe, że u Was też tak będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre rady, niestety na zajęcia mamy tylko godzinę, więc ciężko z tą gimnastyką, chociaż czasem robimy przysiady i pajacyki. Już zadzwoniłam do szkoły z której przychodzą te dzieci (jutro też od nich przyjdą) i poprosiłam o zorganizowanie czasu tym dzieciom, które czekają (chociaż zabranie ze sobą jakichś gier). Ostatnio poprosiłam też kilkukrotnie nauczycielkę o pomoc, ale okazało się że prawdopodobnie była to jakaś pani tylko po kursach, która została zatrudniona na okres półkolonii i już ja lepiej opanowywałam dzieci niż ona, więc zdałam się jednak na siebie, mimo że po mojej prośbie ta dziewczyna pytała mnie nawet czy może wyjść do toalety i czy może pójść do samochodu po aparat. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. rety, natalio, co to się dzieje wokół. nie ma wokół mnie ludzi bez jakichś problemów. przeważnie chorych i to poważnie zwierzaków.
    dobrze, ze ja mam taka panią weterynarz co to kocha wszystkie zwierzaki całym sercem.
    spokoju ci zyczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi rodzice w Iławie też mają super weterynarkę, mama dzwoni do niej często zapytać o różne rzeczy i poradzić się, a ona chętnie odpowiada. Może to ta sama?

      Usuń
    2. chyba nie, kiedyś pisałaś, że leczymy zwierzaki w różnych lecznicach. ja leczę w "pandzie", rodzice chyba w "mrówce"?

      Usuń
  3. Biedny kotek...
    Co to za weterynarz co to sam nie potrafi poradzić z kotem ?
    Wiem, wiem z włąsnego doświadczenia są tacy...
    Obecnymój z każdym kotem radzi na spokojnie
    i nie można się wtrącać.
    Koty go słuchają jak zaczarowane :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz wet i pani wet też sobie radzą świetnie ze zwierzętami, ale nie są chirurgami, więc wysłali nas do chirurga i ta pani chirurg właśnie takie słabe podejście miała...

      Usuń
  4. No rzeczywiście...:(

    Współczuję dzieciarni; moje dwa raczej grzeczne potrafią nieźle wkurzyć i narozrabiać. Akcja z kotem...cóż, pani weterynarz pokazała coś co nazywa się "antyklasą" i brakiem podejścia do zwierząt. W takim razie pytanie - po co nim została?
    Trzymam kciuki za przerwanie czarnej serii.
    Może jakie czary?
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba czas zarządzić jakieś zaklinanie dla przełamania tej złej passy styczniowej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedny Skrzat, mam nadzieje, ze szybko do siebie dojdzie. Az wierzyć się nie chce, że te obrazenia to po walce z innym kotem. Niestety wychowawcy zwlaszcza pol i kolonijni są różni. Wiem coś o tym. Oby to już był koniec tej paskudne serii. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabat czarownic - choćby wirtualny - i zaklinanie! Tak, tak!

    OdpowiedzUsuń