piątek, 10 stycznia 2014

WIATR

Noc. Wiatr gwizdał w kominach, tak przerażająco jakby krzyczał głosami tych, którzy zginęli w Studziance podczas obu wojen i w późniejszych niepewnych czasach. Dachówki dzwoniły. Drzewa za oknem uginały się od podmuchów, gadały - skrzypiały błagając wiatr o litość. Nie mogłam spać. W takich chwilach każdy sęk na drewnianym suficie wydaje się okiem, każdy słój wyciągniętą ręką. Czarna postać o ogromnym cieniu zleciała z hukiem z szafy i zaczęła ostrzyć swoje złowieszcze pazury na moim fotelu - obudziła się Wiedźma. Chciała wyjść na zewnątrz, czuła jednak niepokojącą aurę usiadła więc tylko na parapecie nerwowo machając ogonem. Mąż chyba też nie spał spokojnie. Co chwilę przewracał się na łóżku. Na pewno czuwał nasłuchując czy wiatr nie urywa gałęzi w sadzie, czy nie strąca dachówek i czy nie kiwa gankiem.Wiedźma zamiauczała rozrywając tę i tak wątpliwą już ciszę na strzępy. W nocy każdy dźwięk wydaje się wyostrzony. Wstałam z łóżka. Nie chciało mi się dokładać do kominka, zapytałam za to uprzejmie kota, czy nie raczy jednak wyjść na zewnątrz. Kiedy otworzyłam okno Wiedźma ucieka w popłochu, a we mnie uderzyła fala wiatru. Ciepłego wiatru. Noc była jasna, widać było wyraźnie latające po sadzie liście i drobne gałęzie. Niebo gwieździste, świecił wygięty w cienki pałąk księżyc. Wróciłam do łóżka wciąż nasłuchując. Tylko chwilę cieszyłam się z myśli, o zbawiennym, bo osuszającym nasze błota wietrze. Wydaje się, że jeszcze sekundę temu patrzyłam przez okno na rozgwieżdżone niebo, a teraz usłyszałam dźwięki ulewy. Wiatr szarpał chmurami to przeganiając je z nad Gór Studzianki i całej leżącej w dolinie wsi, to znów nasyłając je nad nasze domy i zmuszając do wylewania strumieni wody. Wiedźma przestała kręcić się po pokoju, wskoczyła za to na moje plecy i pomiaukując zaczęła prosić o pieszczoty (a właściwie to zaczęła mnie swoimi krzykami zmuszać do głaskania, nagradzała mnie ciszą, lub miłym mruczeniem). Posuwam się zaspana, robiąc miejsce nieznośnemu stworzeniu, które co noc wtula się we mnie, pełniąc jednocześnie funkcje małego grzejniczka. Moja ręka już na wpół śpiąca przesuwa się po czarnym miękkim futerku. Zadzwonił budzik. Nakryłam twarz kołdrą. "Kochanie, chyba wstajemy" – usłyszałam i miałam ochotę odpowiedzieć: "To ja CHYBA nie". Pan Właściciel Domu był jednak niewinny i pewnie sam się nie wyspał, zostawiłam więc tę złotą myśl dla siebie i powoli zwlekłam się z łóżka. Mąż wyszedł na spacer z Aniołem, a ja zabrałam się za śniadanie i ratowanie resztki żaru w kominku. Mimo tej zaledwie jednej czerwonej szczapki w domu było ciepło i przyjemnie, a kiedy włożyłam kawałek bardziej wysuszonego drewna ogień natychmiast buchnął całą swoją rudością. Sebastian wrócił ze spaceru sam. Jakieś stadko jeleni ukryło się na noc przed wiatrem w zagajniku brzozowym tuż obok naszego domu, Anioł poczuł zew. "Uciekł, jak tylko wyszliśmy za drogę" – mówi mąż. Pies nie wraca. Kiedy wołałam jego imię, wiatr chwytał każdą głoskę i rozrzucał w różne strony. Nie słyszałam wśród tych szumów i huków swojego własnego głosu, jak więc miał usłyszeć go w ferworze gonitwy nasz pies? Czas wyjeżdżać do pracy. Psa nie ma. Zdarzały się już takie sytuacje i wtedy wsiadaliśmy do samochodu i zamiast do Olsztyna jechaliśmy szukać Anioła, który zawsze słysząc auto zbiegał z górki, na położoną w dole drogę i z radością wsiadał na tylne siedzenie. Potem zawsze był zawiedziony, że nie jedzie na wycieczkę, tylko wraca na własne podwórko, skoro mógł przecież jeszcze polatać za tym dzikiem. Tym razem jednak nie było potrzeby szukania zguby. Kiedy tylko zatrzasnęliśmy drzwi samochodu zza zakrętu wyłoniła się kupka nieszczęścia. Nasz pies, który zazwyczaj zgrywa owczarka (jest kundelkiem, ale jak ma dobry nastrój i wygnie pierś do przodu to nawet weterynarz potrafi się pomylić), tym razem był najbardziej skundlony na świecie. Ledwo przebierał łapami, sierść miał mokrą i potarganą, uszy klapnięte, przy czym jedno zupełnie się wygięło, jęzor wywalił tak, że nie spodziewałam się, iż może być tak długi. Pysk miał jednak głupawo uśmiechnięty, a oczy świecące. Podleciał do samochodu, oparł się błotnistymi łapami o szybę, zostawiając ślady, mówiące wszystkim z miasta: "oni mają psa" i popatrzył na mnie przez chwilę wielce zadowolony. Nie mogłam otworzyć drzwi, bo zaraz zmuszona byłabym się przebrać. Pan Właściciel Domu pokazał mu miskę z jedzeniem i zmęczone psisko pobiegło do swojego pokoju na zasłużony odpoczynek. A my ruszyliśmy jak zwykle w podróż do Olsztyna narażeni na wicher, który próbował zaatakować nasze małe autko. Tak na Wonnym Wzgórzu wieje często i wcale nie musi się to nazywać Ksawery!
Dobrze, że już piątek!


Na koniec chciałam pokazać wam tekst, który dopiero odkryłam o historii Studzianki. Zapraszam Was do przeczytania:

http://www.warmiaznanainieznana.pl/czytaj.php?strona=studzianka

8 komentarzy:

  1. Myślałam, że to fragment jakiejś powieści, tak sugestywnie i pięknie piszesz. We mnie każdy, trochę mocniejszy wiatr wywołuje niepokój. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Natalio, a spałaś kiedyś w Waszym domu sama? Ja ostatniej nocy w R. miałam takie lęki, że zapowiedziałam Padre, że nie zostanę na noc sama za nic w świecie. Tam wiatr wyje, łomocze, pogwizduje... pewnie tak samo sugestywnie, jak u Was. To super przeżycie, ale o ile mocne męskie ramię jest w zasięgu ;-))
    Ściskam czule ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inkwizycjo, nie wpadnij w szpony lęku, bo jeśli zdarzy się, że zostaniesz sama na dwa dni, to przecież oszalejesz! Pracuj nad tym, póki czas, taki absurdalny lęk może zatruć Ci życie w tym pięknym miejscu. Zabrzmiało jak pouczanie, ale po prostu wiem, co mówię.

      Usuń
    2. Nigdy nie miałam okazji spać w naszym domu sama, ale na pewno bym się nie bała. Czuję się na Wonnym Wzgórzu bardzo bezpieczna i wierzę, że wszystkie mieszkające z nami duchy (a mieszkają tu takowe na pewno!) są dobrymi duchami. Wiatr i taką niepokojącą pogodę też tak naprawdę lubię. Lubię ją o ile mogę siedzieć w ciepłym domu i patrzeć na nią przez okno, albo na chwile wyjść z psem, a potem grzać się długo przy kominku ;-)

      Usuń
  3. Jeszcze o tym nie wspominałam, ale naprawdę świetnie piszesz! Znakomicie się czytało! :) Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie ten wiatr opisałaś :-)
    Czyta się jak powieść albo nowelę...

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo Wam dziękuję za takie miłe słowa. Cieszę się, że spodobała Wam się moja wietrzna opowieść ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. U nas też tak często wieje , klimat się zmienił w Polsce i więcej dmucha obecnie.Teraz co roku ubezpieczamy dom od kiedy wiatr zerwał kilka pobliskich dachów. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń