piątek, 28 czerwca 2013

małe życia

Ostatnio mam troszkę mniej czasu na pisanie bloga, bo znów zaczęłam pracować, co ogromnie mnie cieszy, bo w końcu jestem już prawie rok po studiach i wciąż nie miałam pracy. Udało się wreszcie pracę dostać, w miejscu, które zawsze podziwiałam i to w moim zawodzie, czyli zawodzie plastyka. Dlatego też, żeby po roku po studiach nie wypaść zupełnie z wprawy postanowiłam też od czasu do czasu popisać o wystawach i artystach, myślę, więc że możecie takich postów o sztuce spodziewać się w najbliższym czasie.
Dzisiaj jednak napiszę zupełnie o czym innym.
Nie raz już opisywałam naszą cudowną drogę do domu. Rozciągające się pola zbóż, czerwone dachy, stare, powyginane drzewa. Dzisiaj jednak chciałam tę drogę opisać z zupełnie innej perspektywy, z perspektywy życia, które wręcz inwazyjnie na naszą drogę wkracza i czasem utrudnia nam wręcz dojazd.
Nie chodzi mi tu tym razem o krowy, na które trzeba czekać, kiedy przeganiane są przez drogę, nie chodzi o wszędobylskie kury Pani R., o brykające po polu źrebaki, które są tak słodkie, że musimy zwolnić żeby się trochę na nie pogapić, nie chodzi nawet o goniące nas psy (które ostatnio gonią nas trochę mniej), czy o Pana Bociana, majestatycznie spacerującego środkiem drogi, ale o życie znacznie drobniejsze. Na drodze pełno jest żab, ślimaków i ... kuropatw! Pan Właściciel Domu dzielnie kręci kierownicą omijając wszystkie żyjątka, często też zbieramy je z drogi, tak żeby nie zrobić im krzywdy. Dzisiaj jednak rano po raz kolejny zaskoczyły nas właśnie kuropatwy. Te nie za mądre ptaszki biegną środkiem drogi przed samym samochodem i nie bardzo mają chęć schować się gdzieś w trawach. Dzisiaj biegła sobie mama, z całym przedszkolem maluchów. Biedaki nie nadążały i przewracały się uciekając z górki. Zatrzymaliśmy auto, a kiedy wyszłam z samochodu, tuż przy moich nogach siedziały maleńkie kurczaczki w drobne cętki, mniejsze niż pięść. Bohaterska mama uciekała drogą, śmiesznie zadzierając nogi, nie oglądając się na dzieci, które myślały, że jak schowają głowę, to już nikt ich nie zobaczy. W końcu kilku odważniaków ruszyło w trawy, a za nimi po chwili te mniej odważne rodzeństwo. Został tylko jeden, wciąż myśląc, że go nie widać. Delikatnie objechaliśmy maleństwo i ruszyliśmy w dalszą już spokojną drogę do Olsztyna. Odważna mama na pewno wróci do swojego „kurczakowego” przedszkola.

Pozdrawiam wszystkich z pochmurnego Olsztyna.

9 komentarzy:

  1. Pewnie mamie-kuropatwie nie mieści się w małej główce, że może być coś lepszego od ucieczki...
    Na mojej drodze do pracy mijam często bażanty, które gapią się na mnie z pobocza, ale jak tylko się zatrzymam, aby zrobić im zdjęcie - myk i chowają się w zaroślach. Gratuluję wymarzonej pracy! Uściski;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja takich widoków nie mam. jakiś lis albo zając najwyżej...

    OdpowiedzUsuń
  3. u nas w blokowisku wczoraj wieczorem przesytaszył mnie "wytryskujący" spod nóg zając! Przyleciał za nami ze wsi, czy co?:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę że cała rodzinka się znajdzie.Fajne są takie spotkania ze zwierzątkami.Gratuluję że masz prace i to w swoim zawodzie bo w obecnych czasach to naprawdę sukces.Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale macie widoki po drodze :)) Nie tylko kuropatwy mają taki syndrom "biegania na oślep do przodu, a nie ucieczka w bok". U nas czasami robią tak nawet pieski :) W dzień przynajmniej coś widać, ale wieczorową porą... szkoda by było rozjechać jakąś żabę czy inne żyjątko ;[ Gratuluje pracy w swoim zawodzie! Teraz to chyba rzadkość :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja dawno nie widziałam kuropatwy...

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami w "Sztygarowie" "mieliśmy" stadko kuropatw, które często pasło się na terenie szkolnego boiska. Miły był to widok...
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Opóźniona jestem, ale wpadam do Cię, często myślę jak u Was.
    Buziole

    OdpowiedzUsuń
  9. Eh, a ja nigdy nie widziałam kuropatw, chyba że na obrazie Chełmońskiego:)

    OdpowiedzUsuń