W naszej wsi odbyły się też wreszcie wybory na sołtysa. Cztery lata temu, kiedy jeszcze nie mieszkaliśmy w Studziance i dopiero planowaliśmy przeprowadzkę do wyborów stanęła tylko jedna osoba, Pani Sołtys – bardzo starsza Pani, która sołtysem była od zarania dziejów. Oczywiście wybory jednogłośnie wygrała. Jakiś czas temu poszła jednak plotka, że Pani D. abdykowała, bo już nie ma siły i chęci sołtysować. Ten brak sił i chęci było też widać (albo raczej widać nie było) w tym jak wieś wyglądała i co się w niej działo. Mimo to, kiedy przyszło co do czego, to pierwsza zgłosiła swoją kandydaturę. Wybory na sołtysa to taka śmieszna procedura. Nasze były na godzinę 19.00 w wiejskiej świetlicy, która jest w stanie raczej opłakanym – nie ma w niej toalety, wody, ogrzewa ją piec kaflowy, który jest tak wypalony, że niemal nie grzeje, a ostatni remont pamięta zamierzchłe czasy. Na sam początek ledwie zdążyliśmy. Bylismy tego dnia na finisażu wystawy Ani Drońskiej (zresztą naszej sąsiadki, bo mieszka tylko 5 km od nas) – polecam bardzo, a zaraz potem popsuł nam się odebrany od mechanika kilka godzin wcześniej samochód. Burmistrz nie zaszczycił nas swoją obecnością, ale pojawił się za to pan zastępca. Do komisji skrutacyjnej (liczącej głosy) poszedł mój mąż i Tomek z Pasieki z mamą. Ktoś chciał mnie wyciągnąć, ale usłyszałam głosy z boku: „nie, pani Natalka nie, ona będzie kandydować”. Nie miałam zamiaru kandydować i szybko zaprzeczyłam, ale po prostu nie jestem dobra w liczeniu. Ludzi było bardzo dużo, nie było gdzie usiąść. Jedna starsza pani natychmiast przyniosła mi krzesło. Poczułam się zażenowana, ale chyba nie wypadało odmówić, tym bardziej, że Pani szybko zniknęła na drugim końcu sali. Kiedy tylko usiadłam przemiła również starsza Pani obok mnie – Pani Aniela powiedziała: „Pani Natalko, proszę poduszkę pod pupę, bo krzesełko zimne i nieprzyjemnie tak siedzieć” - moje „nie dziękuję” nie pomogło. Usiadłam na poduszce. Podobno uprawnionych do głosowania mieszkańców w naszej wsi jest około setki. W rzeczywistości jednak duża część z nich mieszka za granicą i może już nigdy nie wróci. Na wybory przyszło 48 osób, a zastępca burmistrza był bardzo zaskoczony taką frekwencją (w niektórych wsiach podobno wybory musiały zostać odwołane, bo nie było dwudziestu procent). Nikt nie zgłosił żadnych kandydatów, a tak się to powinno odbywać, w związku z tym kandydaci zgłaszali się sami. Zgłosiła się aktualna Pani Sołtys, jeden Pan, którego nie znałam nawet z widzenia i nasz super sąsiad – Piotrek z Leśnej Dolinki. Każdy kto przyszedł na głosowanie miał się wpisać na listę. Nikt nie sprawdzał czy wpisują się rzeczywiście mieszkańcy wsi. Nikt nie sprawdzał dowodów osobistych, tak naprawdę mogłam przyprowadzić znajomych i oni też mogliby zagłosować, pewnie nikt by się nie dowiedział. Przed samymi wyborami podeszła do mnie Pani Sołtys, jak się później okazało podeszła również do mojego męża, który siedział już za stołem komisyjnym. Niewysoka Pani stanęła naprzeciwko mnie, siedzącej na krześle, na poduszce. Miała twarz dokładnie na wysokości mojej twarzy. Zaczęła coś mówić, ale zrozumiałam tylko ogólny sens, że tyle lat jest sołtysem i nie zna wszystkich mieszkańców i żeby na nią głosować, podobną agitację przeżyła komisja skrutacyjna. Kartki do głosowania zostały wydrukowane na drukarce podłączonej do gminnego laptopa przywiezionego przez przedstawicieli gminy. Rozdawane były w wielkim haosie i podawane z rąk do rąk. Komisja liczyła i przybywało gwałtownie głosów w dwóch kupkach. W końcu ogłoszenie wyników:
Pan (którego nie znam) – 10 głósów
Pani Sołtys – 18
Piotrek – 19
Jeden głos nieważny. Od razu zorientowaliśmy się, kto nie zdążył zagłosować, bo na finał odczytania wyników jeden pan spadł z krzesła, a przez resztę spotkania kilka osób asekurowało go, żeby nie upadł ponownie. Już BYŁA Pani Sołtys wraz ze swoją córką od razu po odczytaniu wyników wstały i z wyraźnym fochem i głośnym komentarzem: „WYCHODZIMY!!!” opuściły salę. Jak się potem okazało Pani D. dokumenty nowemu sołtysowi postanowiła przekazać za pośrednictwem gminy. Woli pojechać do Jezioran niż osobiście gratulując nowemu sołtysowi, po prostu mu je dać.
Teraz rada sołecka. Znów nikt nikogo nie zgłosił, trzeba więc było zgłosić się samemu. Zgłosiłam się, w papierkową robotę sołtysa mnie nie wrobią, ale całym swoim zaangażowaniem i energią chętnie pomogę sołtysowi. Zgłosiła się też dumna narzeczona sołtysa – Kasia, a także Krzysztof C., Pan, który w wyborach dostał 10 głosów i Pani Edyta F. Ponieważ zgłosiło się pięć osób, a tyle może być w radzie, to głosowanie było zbędne. Uznane zostało, że wszyscy kandydaci zostają członkami rady sołeckiej maksymalną ilością głosów. Potem zaczęły się pytania: Kiedy we wsi będzie woda? Kiedy zaczną wywozić regularnie śmieci? Czy mamy szanse na fundusz sołecki? Czy wyremontują nam świetlicę? Oj ciężko będzie Panu sołtysowi zadowolić mieszkańców. Ja również zadawałam sporo pytań, niestety na większość pan z gminy nie potrafił odpowiedzieć, lub odpowiadał wymijająco. „Pani Natalko, walczy pani o nas” - słyszałam co jakiś czas zza pleców. Muszę przyznać, że było to miłe. Zaskakujące jest też to, że wieś wybrała sołtysa, który mieszka w Studziance dopiero cztery lata, a w radzie sołeckiej jest tylko jedna osoba, która nie wprowadziła się jakiś czas temu. Najważniejsze jednak jest to, że w radzie większość jest nasza, być może uda się więc coś dla naszej wsi zrobić.
Następnego dnia zaszliśmy do Kasi i Piotrka w ramach spaceru z Aniołem, który natychmiast pobiegł pobawić się z Sabą. Można powiedzieć, że zrobiliśmy takie mini spotkanie rady sołeckiej, rozmawialiśmy o tym co można by we wsi zdziałać i zrobić i trochę pomysłów jest, zobaczymy tylko czy mieszkańcy będą chcieli się w to włączyć. Mam nadzieję, że będzie to miła praca, ale i twórcza zabawa.
Ostatnio był światowy dzień walki z depresją, więc na koniec jeszcze kilka słów o wystawie, o której wspomniałam już wyżej. Wystawa ma tytuł „Melancholia”, jest zapisem uczuć autorki, które towarzyszyły jej, kiedy chorowała na depresję. Obrazy są niesamowite, przerażające. Chociaż mam wrażenie, że każdy wrażliwy człowiek czuje się czasem tak właśnie jak autorka i jednocześnie postać z obrazów, każdy czasem czuje ból każdego kawałka ciała, każdej myśli. Każdy czasem czuje się tak jakby przygniatały go ściany, jakby słyszał niewyobrażalny, przerażający hałas, jakby ktoś zaszył mu oczy, które nie mogą już zobaczyć jasnych barw, tylko ciemność. Gorzej jeśli te wszystkie uczucia są długotrwałe i skumulowane, jeśli smutek jest nieustający. Wtedy mówimy już o depresji. Kiedy ogląda się obrazy Ani Drońskiej i jest się w otoczeniu tych złych emocji, to przez moment ma się wrażenie, jakby wchodziło się w myśli autorki, jakby też miało się depresję. Na szczęście u większości z nas takie stany są tylko chwilowe. Mimo to, że emanują smutkiem i bezradnością, to naprawdę polecam obrazy artystki, ja jestem pod ogromnym wrażeniem „Melancholii” od dłuższego czasu.



(reprodukcje prac ze stron: www.olsztyn24.com, www.formwell.pl, www.ro.com.pl,
Proponuję jednak aż tak bardzo z obrazami się nie utożsamiać i potraktować je tak jak traktuje się dobry, ale bardzo smutny film. Coś po takim filmie w nas zostaje, ale staramy się nie myśleć o tym codziennie, nie przeżywać. Lepiej cieszyć się tym co jest wokół, małymi rzeczami. Na przykład tym, że w niedzielę przyleciały żurawie!
Już naprawdę na sam koniec jeszcze jedna sprawa:
Nasz drogi sąsiad z bloga Neowieśniak Codzienny, którego zresztą przez bloga poznaliśmy i którego (jak i jego żonkę równie mocno) bardzo polubiliśmy powrócił do swojego poprzedniego bloga na którego serdecznie zapraszam: http://blog.schronisko.art.pl/
Chociaż Neowieśniaka będzie mi brakować :)