Nie tylko Wonnym Wzgórzem
człowiek żyje. Dlatego też kilka wolnych chwil tym razem postanowiliśmy spędzić
w Siemianach na Jeziorakiem. W czwartek miał być koncert naszych przyjaciół z
EKT, którego nie mogliśmy przecież opuścić. Nie chodzi tu już do końca o
muzykę, ale o klimat, atmosferę i przemiłe spotkanie, zakrapiane kilkoma
kroplami mocnych trunków. Oczywiście pisząc o koncercie nie mogę nie wspomnieć
o tym, że zespół po raz kolejny nie przyjechał w pełnym składzie i nigdy już w
tym składzie nie przyjedzie. Chociaż wszystkim brakuje Mesaliny – pełnego
ciepła i cudownie śpiewającego, to przy każdej piosence mamy wrażenie, że też
stoi na scenie. Kiedy chłopcy wysiadają z busa, wciąż czekam, żeby się z nim
serdecznie uściskać, a potem mam wrażenie, że słyszę jego głos, choćby w
chórkach.
Uwielbiam tę atmosferę, która
szybko ogarnęła nas i całą licznie zgromadzoną publiczność. Szanty i piosenka
turystyczna, bo przecież EKT – Gdynia to Elitarny Klub Turystów z Gdyni, tak
cudnie brzmią tylko nad Jeziorem, czy morzem. Spotkaliśmy kilka miłych osób,
dobrze i trochę mniej nam znanych znajomych. Poznaliśmy też parę nowych, co
zawsze bardzo nas cieszy. Głowę ogarnęły wspomnienia, bo przecież te koncerty i
ta muzyka zawsze kojarzą się z miłymi chwilami. Poszaleliśmy na parkiecie, a potem zaczął się już tylko nasz mały
prywatny koncert. Jacek – perkusista, jest też świetnym gitarzystą i kiedy
odkłada pałki, bierze w ręce gitarę i gra wszystko o co się poprosi. Gra mi
nawet mojego ulubionego Turnaua i inne trudne do zagrania piosenki, których moi
(też przeze mnie ogromnie doceniani) ogniskowi grajkowie nie potrafią
(niektórzy też nie chcą ;-) zagrać. Ciepły wieczór i śpiewy zawładnęły nami w
stu procentach i spać poszliśmy dopiero, kiedy zaczęło robić się jasno. Zmęczenie
dawało się we znaki, a przygotować mieliśmy się na kolejny pełen wrażeń
wieczór.
W piątek pojechaliśmy na długi
spacer do lasu i wykąpać w leśnym jeziorze Anioła. Zaopatrzyliśmy się w szampon
i ręcznik. Anioł wszedł chętnie do wody, ale kiedy zobaczył co się święci,
zaczął wyć tak jakbyśmy chcieli go utopić, aż jacyś ludzie przyjechali
rowerami, pod pretekstem zapytania nas o coś, a my dobrze wiemy, że przyjechali
sprawdzić, czy nie krzywdzimy psa. Sami zachowalibyśmy się tak samo, więc nie
mamy do tych Państwa pretensji, a Anioł wył naprawdę przerażająco na pół lasu. Podczas spaceru znalazłam też czterolistną koniczynkę, rosła sobie na środku drogi i uśmiechała się do mnie. Dałam ją Sebastianowi, ale on powiedział, że trzeba było ją zostawić dla kogoś innego, przecież my i tak mamy szczęście. Szczęścia jednak nigdy za wiele, więc zasuszyłam ją w książeczce zdrowia Szczęściarza, która wciąż jeździ z nami samochodem i czekać będzie sobie koniczynka na moment kiedy się przyda.
Wieczorem przybyła moja Mała
Sylwia od Starych Mebli i to nie sama. Miło było zobaczyć ją tak roześmianą i
szczęśliwą, taką, jakiej jej jeszcze nigdy nie widziałam.
Oprócz Sylwii, przyjechały
jeszcze dwie przemiłe osoby – Ola i Marek. Piosenki Marka, pewnie wielu z Was
zna, niektóre z nich towarzyszyły mi w dzieciństwie, kiedy śpiewała mi je mama.
Na podwórku zespół weselny, więc mimo oszałamiającego zapachu jeziora i cudnych
widoków przenieśliśmy się do domowego zacisza, gdzie Marek i Ola zagrali. Dwie
gitary, okulele i harmonijki ustne. Ola przepięknie śpiewała "Sarajewo", Nohawicy
w wersji oryginalnej, dośpiewywałam tylko po cichu refren po polsku. „Noc
Czerwcowa” i inne ballady, również wciąż dźwięczą mi w uszach. Marek nie
przejmował się, że publiczność mają raptem sześcioosobową i wręcz prowadził
koncert. Uczył nas refrenów, żebyśmy mogli śpiewać razem, opowiadał o historii kolejnych piosenek, które napisał. Kilka z nich
były to tłumaczenia ludowych piosenek bałkańskich. Każdy utwór był połączeniem
liryki i humoru. Był też mały koncert życzeń i standard w postaci Pod Budą, a
także właśnie ta piosenka Marka, którą mama mi nuciła: „Bo każdy chłopiec
powinien mieć misia, bo każdy miś powinien chłopca mieć, tak jak Puchatek miał
swojego Krzysia, bo najlepiej śpi się z misiem to się wie, bo każdy chłopiec
powinien mieć misia, dziewczynka też jeżeli tylko chce...” Słodko się zrobiło i
cudnie, bo nawet te piosenki Marka, które napisał dla dzieci, do końca
dziecięce nie są. Polecam Wam wszystkim ;-)
W sobotę usiedliśmy nad jeziorem
tylko we dwoje i było cudnie. Potem dosiadł się Misiek i jeszcze kilka innych
osób i znów gitara i tak zwane Miśkowe szlagiery: „Dla takiej jak Ty”, „Na
parterze w mojej chacie”, kilka szant, a potem już tylko „Misiek Blues”. Znów
przywitał nas różowy horyzont, dlatego też w niedzielę nie daliśmy rady
pojechać do domu i zawitaliśmy na Wonne Wzgórze dopiero w poniedziałek, gdzie
przywitały nas zjedzone do korzonków kapusty i... wszystko wielkie i pachnące.
Przyroda przez te kilka dni pokazała nam swoje możliwości. Zobaczcie sami.
 |
Taki krzew nam się kiedyś spodobał i sobie rośnie. Nie pamiętam jego nazwy. Ktoś może kojarzy? |
 |
Drobne kwiaty tawuły, mamy ich dwa rodzaje, ale tylko te już kwitną. |
 |
kwiatki z bajki, kojarzą mi się z dzieciństwem. Szczepkę dostaliśmy od Kasi z Leśnej Doliny, a reszta przekopana jest z pola. |
 |
to kupiliśmy ostatnio i już zapomnielśmy nazwy. Skoplikowana jakaś ;-) |
 |
Zaczynają się moje ulubione fiolety, lawendowo ;-) |
 |
Zakwitł też szczypior, którego kwiaty uwielbiam. |
 |
w tle łubin, obok mięta - dzika przekopana z bagien i ta domowa - cytrynowa, też będzie kwitła na fioletowo. |
 |
zmiana koloru ;-) |
 |
pierwsze pomidorki. |
 |
smakowita bardzo ;-) |
 |
Zrobiłam zdjęcie tylko tej pani, ale także i agrest ma owocki i maliny ;-) |
 |
nasza kochana łąka. |
 |
Jeszcze powrót do ogródka i rozkwitły pierwsze piwonie.
|
 |
schody do domku i anielski pies. W tle jeszcze trochę bałaganu, ale staramy się powoli wszystko sprzątać.
|
Dziękuję wszystkim za miłe i pełne wsparcia komentarze pod poprzednim postem. Przez miesiąc nie wchodziłam w ogóle na Wasze blogi, bo musiałam zrobić sobie mały komputerowy urlop. Już nam przeszło i wiemy, że Szczęściarz jest w niebie. Obiecuję nadrobić zaległości. Dzięki i pozdrawiam.