Jest samochód. Po długich oczekiwaniach na telefon, po oględzinach pierwszego typu, który okazał się rozpadać, udało się wreszcie osiągnąć cel. Długo w piątkową noc czekałam jeszcze na Pana Właściciela Domu, który wracał świeżo zakupioną Vitarą. Na szczęście dopiero po jego powrocie dowiedziałam się, że auto miało letnie i łyse opony. Umarłabym chyba z nerwów, gdybym wiedziała wcześniej. Potem do godziny czwartej rano mąż opowiadał mi o dziwnej podróży z Wojtkiem. Wojtek, to jak wcześniej wspominałam mój kolega z klasy z podstawówki, spotkany po latach, trzy lata temu, kiedy akurat potrzebowaliśmy samochodu terenowego. Wojtek jest mechanikiem i zajmuje się samochodami terenowymi. Buduje samochody od podstaw, budował też auto dla najbardziej znanego olsztyńskiego rajdowca. W szkole był największym rozrabiaką, albo, jak sam teraz stwierdził, tak był po prostu postrzegany. Wojtek zna się świetnie na samochodach, które są jego wielką pasją. Wojtek jest również nadpobudliwy, a ja uważam, że oprócz tego, że trochę urósł, to za bardzo od klas 1-3 się nie zmienił.
Pierwsze auto oglądali w Brzeźnie, niestety było tak skorodowane, że Wojtek spędził pod nim około dwadzieścia sekund. Pojechali. Drugi samochód był do obejrzenia dopiero po godzinie czternastej. Siedziałam w pracy jak na szpilkach, bo nikt nie dawał mi znać. Dowiedziałam się od mojego taty, który pojechał z chłopakami (Wojtek nie ma prawa jazdy, a musiał być drugi kierowca, swoją drogą widzieliście kiedyś mechanika bez prawa jazdy?!), że Vitara nr 2 jest w dobrym stanie i że Wojtek ją pochwalił. Sprzedawał ją młody chłopak, który podobno miał kaprys żeby pojeździć sobie terenówką, ale ma daleko do dziewczyny, więc chce kupić coś co będzie lepsze na dłuższe trasy. Miał też w domu kanał, na którym pozwolił Wojtkowi po obstukiwać auto. Nasz mechanik przebrał się w fachowy kombinezon, a jeszcze właściciel samochodu i jego rodzice, patrzyli zszokowani i chyba trochę przerażeni jak ten wali młotkiem w podwozie samochodu. Obok Vitary stał nowiutki Golf rodziców chłopaka, którzy nie omieszkali się pochwalić, że mają taki ładny i zupełnie nowy samochód. "To coś?" - oburzył się Wojtek. "Nawet jakby mi dopłacali to i tak bym nie zamienił tego na tę Vitarę!" - wyparował, po czym zrobił wykład na temat beznadziejności golfów i w ogóle beznadziejności wszystkiego co nie jest terenowe. Gospodarze patrzyli po sobie, a Pan Właściciel Domu śmiał się w duchu.
O 18.00 Wojtek zadzwonił z informacją, że wracają zakupionym właśnie autem. Teraz dopiero się zaczęło. Jak opowiada Pan Właściciel Domu, Wojtek był w swoim żywiole. Wreszcie nie jechał jakąś tam osobówką, a niedużą, ale jednak terenówką. Nie było też mojego taty, przy którym pewnie trochę się hamował. Oczywiście w autku nie wszystko było idealnie. Brakowało żarówek przy wyświetlaczach, nie działał jeden głośnik z tyłu. Wojtek podczas jazdy postanowił powykręcać mniej ważne żarówki i powkręcać je tam, gdzie są bardziej potrzebne, chociaż chyba podobał mu się fakt, że nie było widać ile jest na liczniku prędkości. Potem zaczął przechodzić z przodu na tylne siedzenia i naprawiać głośniki, skakał, nie mógł usiedzieć w miejscu. Kiedy nie miał już co robić to zaczął "wypędzać z samochodu wilgoć" – polegało to na otwarciu wszystkich szyb w rozpędzonym aucie. Pan Właściciel Domu, jak potem skwitował właśnie Wojtek w pewnych sprawach był jednak nieugięty. Ta nieugiętość polegała na zabranianiu rozkręcania radia i prędkościomierza i takich tam szczegółach. Ich rozmowy też były niezwykłe. Wojtek powiedział, że zajmie się regulacją Vitary, w którą trzeba troszkę jeszcze pracy i pieniędzy włożyć. "Zobaczysz – mówił, jak to on – zrobimy ją tak, że będziesz mógł przejeżdżać koryta suchych rzek, a i pływać w tych mokrych, będziesz mógł brodzić w błocie po klamki i jeździć po każdych bezdrożach". Na nic zdawały się tłumaczenia, że musimy tylko dojechać do domu i nic więcej, a żadna rzeka ani sucha, ani mokra nam drogi nie przecina. Potem mój mąż zaczął wypytywać się o ceny robocizny. Wg Wojtka zrobienie czegoś tam czegoś będzie trwało trzy dni i kosztowało dwie flaszki. "A da się zrobić w dwa dni za trzy flaszki?" - zażartował Sebastian. Wojtek jednak z pełną powagą odpowiedział, że to jeszcze lepiej i że oczywiście. Następna usługa Wojtka miała kosztować trzy ciasta. "Co to są te trzy ciasta?" - zapytał Pan Właściciel Domu sądząc, że to jakiś slang. "No normalnie, trzy blachy ciasta, bo ja lubię ciasto" – skwitował Wojtek.
Tak wreszcie dojechali do Olsztyna koło 12.00 w nocy. Sebastian zawiózł Wojtka na imprezę, a sam zmęczony wrócił do domu. Przez te pół godziny jazdy Pana Właściciela Domu z Olsztyna do Studzianki Wojtek zadzwonił do mnie ze trzy razy z pytaniami czy już dojechał, bo przecież tak dawno się pożegnali, że już na pewno powinien być w domu (potęgował moje nerwy) i czy już umył samochód. Zdziwił się trochę, jak dowiedział się, że raczej po nocy Sebastian samochodu nie będzie mył. Pochwalił się też zarówno mnie, jak i podobno swojej dziewczynie, że Sebastian wytrzymał z nim aż trzynaście godzin, bo nigdy nikt z nim jeszcze tyle bez przerwy nie wytrzymał.
Autko jest bardzo fajne. Takie jak tamto, tylko długie, z twardym dachem (nie pada więc w nim deszcz, ani tym bardziej śnieg), ma ogrzewanie i jest zadbane, jak na dwudziestoletni samochód. W poniedziałek byliśmy u Wojtka na pierwszych poprawkach i spędziliśmy w warsztacie u jego taty cały dzień, ale to już kolejna długa historia.
:-))
OdpowiedzUsuńFajne :-)))
Ludzie są jednak bardzo różni...
Bardzo dobrze jest mieć takiego fachowca, któy doradzi w sprawie samochodu.
Ale ci fajny Wojtek! Mam nadzieję, że oprócz nadpobudliwości jest też dobrym fachowcem i że wasze nowe-stare autko będzie miało dobrą opiekę:) A już za ciasto i flaszki , dobry przelicznik.
OdpowiedzUsuńWojtek sam w sobie to niezły maateriał na posty...
Taki mechanik to skarb! I jeszcze ubawić się można ;-))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że macie nowy pojazd. Oby Wam służył jak najdłużej bez fochów (z drugiej strony pozbawiłoby to Was kontaktów z Wojtkiem, a nas frajdy z czytania historyjek o tym) ;-D
Niestrudzony Wojtek! pewnie jakaś nadpobudliwość mu dokucza, ciężko za nim nadążyć; ważne, że czterokołowiec już jest i niestraszne Wam wiosenne roztopy; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNo to gratuluję nabytku i aby długo Wan służył. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńA jak to się stało że ja dopiero teraz Twojego bloga odkryłam?... Lepiej późno niz wcale... ;-))
OdpowiedzUsuńpzdr
Fajny ten Wasz Wojtek. Pasjonat. Takich ludzi lubię najbardziej. Niech Wam autko służy jak najdłużej bez problemów. Moje dziecko kupiło sobie właśnie 25 letnie auteczko. Ale bez Wojtka. Nie wiem czy to dobry wybór był. Się okaże.
OdpowiedzUsuńTerenówka to moje marzenie a najbardziej ta najmniejsza czyli Vitara. Jak tylko padnie ze starości mój żółty kaczorek będę szukać własnie jej. Zaraz nurkuję w Twoje starsze posty by sprawdzić jak znaleźliście swój. Pozdrawiam Walentynkowo!
OdpowiedzUsuń"Nie pada więc w nim deszcz, ani tym bardziej śnieg" - mistrzowskie! :D
OdpowiedzUsuńTo szerokiej drogi : )
OdpowiedzUsuń