Spokojnie nam ostatnio życie płynie. Tak już chyba bywa, że po nerwach związanych z tym, że poprzedni samochód już po prostu "się skończył" i z emocjami towarzyszącymi kupnu kolejnego musi nastać odrobina spokoju. Walentynek nigdy nie obchodzimy. Wychodzimy z założenia, że jak ludzie się kochają to mają walentynki codziennie, dnia kota też nie obchodzimy, bo nasza najbardziej rozpieszczona istota, która potrafi ukraść wędlinę z kanapki również ma swoje święto cały czas (bo jak się kocha kota to... wiadomo). Mimo to Pan Właściciel Domu zrobił mi niespodziankę i w piątek czternastego lutego zaprosił mnie do kina, na wielce romantyczny film "Pod mocnym Aniołem". Że to akurat w dzień walentynek, to przypadek zupełny, ważne, że piątek i nie trzeba było myśleć o wstawaniu do pracy. Film niezwykle walentynkowy (hehe), kto widział ten wie, kto nie widział temu polecam. W każdym razie lekka trauma po nim zostanie nam chyba w głowach na długo.
W sobotę po walentynkach natomiast mieliśmy bardzo ważnego gościa. Zabrałam się więc za gotowanie obiadu i pieczenie ciasta. Ksiądz – bo o nim tu mowa przyjechał punktualnie, przywiózł nam bardzo ładny kalendarz z Madonnami, bo jak powiedział "tak myślałem, że dla was raczej Madonny, niż papież", wyświęcił chałupę i...
"Zobaczycie teraz jak wygląda ksiądz pod spodem" – popatrzyliśmy na siebie zdziwieni, a ksiądz hop koloratkę wyjął i hop sutannę zrzucił i po cywilnemu już z nami zasiadł. Ksiądz w naszej parafii to, jak już kilkukrotnie pisałam naprawdę fajny gość, dlatego miło spędziliśmy czas i dlatego chce się go zapraszać. Oczywiście duszpasterz nie był nam dłużny i zaprosił nas do siebie do kościoła. Tu nastały chwilowe tłumaczenia, czemu nas tam jeszcze nie widział, co skwitował jasno: - Nie pogrążajcie się. - Jak co roku stanęło na tym, że wreszcie się tam pojawimy.
Tydzień znów zaczął się od spotkań z Wojtkiem od terenówek. Wojtek przetransportował naszą starą Vitarę z parkingu do warsztatu. Przetransportował ją w sposób dla nas dość dziwny, a dla niego chyba charakterystyczny. Po prostu do niej wsiadł i ruszył polnymi drogami tak szybko, jak my nigdy nią nie jeździliśmy, a my chcieliśmy brać lawetę... Pan Właściciel Domu starał się utrzymać tępo. Ja starałam się nie patrzeć jak nasze stare autko jechało sobie, a podwozie sobie. Miałam wrażenie jakby zaraz buda miała odpaść od podwozia, a koła potoczyć się gdzieś hen. Dojechaliśmy jednak szczęśliwie do warsztatu, gdzie Wojtek wziął się za demolowanie starej Vitary. Powykręcał z niej wszystko co się dało, poczynając od radia, wszystkich obudów, drzwi, światełek, kończąc na amortyzatorach, jakiś tam sprężynach i Bóg wie czym jeszcze. Teraz samochód w środku wygląda jak znaleziony na złomie, chociaż i tak już niewiele mu do takiego wyglądu brakowało wcześniej. Mimo to dwóch kupców (mechaników – kolegów Wojtka) prawie się o nią bije. Następnego dnia znów umówiliśmy się rano z Wojtkiem. Pojechaliśmy pod jego blok, dzwoniliśmy przez jakiś czas, ale Wojtek nie odpowiadał. Zrezygnowaliśmy wreszcie i ruszyliśmy do pracy. Popołudniu się odezwał i poinformował nas, że zatruł się pizzą i nie dał rady rano wstać, bo bardzo źle się czuł. "Gdyby to nie była tak głupia wymówka, że aż niemożliwa, to chyba bym mu nie uwierzył" – stwierdził Sebastian. Następnego dnia rano znów pojechaliśmy po Wojtka, tym razem wstał, chociaż twierdził, że pizza go trzyma. Na mój gust był po prostu pijany i na kilometr czuć było od niego dymem, na pewno nie papierosowym, ani z ogniska. Okazało się, że tę felerną pizzę owszem zjadł, ale popił ją dużą ilością piwa i zapalił do tego sporo różnych rzeczy. Wojtek jednak święcie wierzy, że to pizza mu zaszkodziła. No cóż, skoro codziennie robi to samo, a raz akurat zjadł pizze, to co miało na niego zły wpływ? To chyba jasne, że pizza! Wypił jednak litrową colę (ach to zdrowe odżywianie Wojtka), co postawiło go na nogi i zajął się w końcu naszym samochodem. Oprócz całego dobra, które przy nim zrobił, to połamał schowek, zgubił obcęgi, które Pan Właściciel Domu miał w środku i niechcący zabrał czapkę Sebastiana, co Pan Właściciel Domu podsumował słowami: "Niech sobie lepiej już ją weźmie". Założył też nowe amortyzatory, które okazały się za krótkie i tył samochodu stuka. To "walenie" naprawił wkładając do bagażnika cegły, których mój mąż pozbył się na pierwszym zakręcie. Jeszcze jego naprawa silnika była rewelacyjna. Nie chciał żebyśmy wydawali pieniądze na uszczelkę, która kosztuje pewnie z całe 20 zł, więc silnik obłożył kartonami. W autku po czarach Wojtka został niezły bałagan, zanim więc Sebastian ruszył po mnie do pracy, to wziął się za wyrzucanie śmieci. Wszędzie leżą fragmenty silnika, jakieś nowe i stare części i różne inne dziwadła. Nasz mechanik wymyślił i zadanie dla mnie, ponieważ nasz dwudziesto ponad letni samochód ma oryginalną instrukcję obsługi w postaci grubej cegły. "Ty Natalka to mi wyglądasz na taką co lubi czytać książki co?" - Kiwnęłam głową. -"No to zaznaczyłem Ci rozdziały przeznaczone dla ciebie." "Pewnie o sprzątaniu?" "Zgadłaś. O sprzątaniu i pielęgnacji wnętrza i podwozia, chyba, że będziesz chciała jeździć, to jeszcze rozdział trzeci Ci zaznaczę."
W przyszłym tygodniu na szczęście będzie zajmował się tym co potrafi najlepiej, czyli konserwacją ramy, mostami i podwoziem. Tutaj też trzeba go pilnować. Wojtek wymyślił bowiem sobie, że wstawi nam podwozie, które kosztuje prawie tyle ile zapłaciliśmy za samochód. Mówi, że każde inne jest beznadziejne. Ciężko mu wytłumaczyć, że to nasze jest OK i potrzebujemy tylko zwykłych amortyzatorów (każde są beznadziejne, oprócz tych z tamtego podwozia), bo jeździmy po terenie tylko kilka minut dziennie, a większość po asfalcie i że nie ma być to samochód do orania pola, czy na wyprawy po klamki w błocie. Wojtek jednak twierdzi, że to podwozie, które chce nam wstawić, jest tak dobre, że przeżyje samochód. Tylko po co nam potem samo niezniszczalne podwozie? W tej kwestii musimy postawić na swoim. Trzymajcie więc kciuki za asertywność Pana Właściciela Samochodu ;-)
Pozdrawiam ciepło i wiosennie. Wreszcie i u nas główki wystawiły przebiśniegi.
Eee, ja zdzieram moje dwudziestojednoletnie mitsubishi do cna a jeszcze drugie tyle pojeździ ;-) No a podwozie jest na ramie :D
OdpowiedzUsuńNo jak to, po co niezniszczalne podwozie? Żeby potem ustawić na nim kolejną Vitarę...
OdpowiedzUsuńChyba musicie jakieś zioło wypalić przed rozmową o podwoziu, bo speedy Wojtek Was zagada! :)
OdpowiedzUsuńRewelacyjna relacja, nawet ja się uśmiałem. :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, a z mechanikami od terenowych już tak jest :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy
Po ostatnich aferach kościelnych, czytając zdanie: ,, a teraz zobaczycie, co ksiądz ma pod spodem,, zadrżałam trochę, ale wszystko dobrze się skończyło : ).
OdpowiedzUsuńA z Wojtkiem nudzić się nie będziecie, to pewne. W tej sytuacji rada Magdy jest niezła.
Macie trochę rozrywki z tym Wojtkiem :-)))
OdpowiedzUsuńTeż byłam w ramach walentynek na tym filmie,
"eksperci" orzekli że film jest czystą prawdą :-)
fragment o instrukcji rozłożył mnie na łopatki :)
OdpowiedzUsuńU nas również przebiśniegi zwiastują wiosnę. Fajnie że wszystko wrociło do normy , miłego weekendu.
OdpowiedzUsuńŁadne zdjęcia i rzeczywiście podobne jak u mnie ;) Prawdziwe przedwiośnie jak nic :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo romantyczny film wybraliście :) Niezłe macie przeboje z mechanikiem, zawsze w takich sytuacjach mówię, że przynajmniej jest wesoło :)
OdpowiedzUsuńCoś mi się wydaje, że powinniście zastanowić się nad zmianą mechanika, bo na dłuższą metę taki wieczny remont Was zmęczy, no i te cegły na dociążenie, nie, no, mój mąż by go przegonił w cztery wiatry; dla niego samochód ma byś postawiony, zrobiony i sprawnym wyjechać, bez naciągactwa; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCześć Kochana Natali. Jestem, mam się dobrze.
OdpowiedzUsuńLubię Cię czytać. Śmiem twierdzić, że tutejsi mechanicy to same oryginały. Nasz żuberek stoi całą zimę u mechanika, a postęp prac zerowy.
Buziole