Jechaliśmy sobie dzisiaj rano do pracy trochę wcześniej niż zwykle, jak zawsze mijaliśmy nasze cudne pagórki, drzewa, wsie, skręty w urocze boczne drogi, warmińskie kapliczki i krzyże... Bliżej Olsztyna robi się jednak paskudniej, dom na domu i to każdy inny, kolumienki, wieżyczki, betonowe płoty, elewacje jak i dachy we wszystkich kolorach tęczy. Ruch też staje się większy. Codziennie wyprzedza nas kilku wariatów, którzy myślą, że jak staną na skrzyżowaniu przed nami, to naprawdę mocno przyspieszy się ich przyjazd do celu. Dzisiaj jednak zamiast na wariatów trafialiśmy na samych, jak to mówi Pan Właściciel Domu "panów w czapce z nutrii" i na – to już ja dodaję: panie co lusterka używają do poprawiania ust. Jeździmy bardzo spokojnie, ale dzisiaj przez Olsztyn jechaliśmy w ślimaczym tempie. Pan Właściciel Domu, który chciał być nieco wcześniej w pracy zaczął się powoli denerwować.
- Tak dzisiaj trafiliśmy, bo jedziemy o innej porze niż zwykle – powiedziałam pocieszająco.
- Czyli o tej porze jeżdżą panowie w czapkach z nutrii?
- widocznie tak. Może oni jeżdżą załatwiać wcześniej swoje sprawy, a jak my jeździmy to już ich nie ma. - Pan Właściciel Domu popatrzył na mnie z politowaniem.
- Czyli według ciebie za piętnaście dziewiąta jeżdżą mięczaki, a o dziewiątej już sami twardziele? - w tym momencie zrozumiałam mój nieco durny tok myślenia ;-)
Wieczorem zaczął wydzwaniać do mnie kurier, który miał dla mnie przesyłkę (roślinki!). Twierdził, że jest już niedaleko. Od tego niedaleko minęła ponad godzina i pan kurier zadzwonił, że jest w Radostowie, z którego droga do nas to jakieś pięć kilometrów po wertepach, albo na około, ale wtedy chyba ponad dziesięć kilometrów. Powiedziałam, żeby jechał przez Frączki, bo może mieć problem z dojazdem przez Radostowo (tym bardziej, że nawiedziły nas pierwsze wiosennie burze), a Pan Kurier, że w takim razie on kiedy indziej przyjedzie. Uświadomiłam mu więc, że nie może przyjechać kiedy indziej, bo mi roślinki zdechną. Postanowił więc przyjechać, ale powiedział, żebym mu wytłumaczyła dokładnie drogę. Nie ma problemu mogę tłumaczyć kurierom drogę dojazdową do nas do domu, od napisu "Studzianka", mogę tłumaczyć nawet jak dojechać do nas z Frączek, ale nie jak ma przejechać dziesięć kilometrów! To nie ma map, GPSów? Odpowiedziałam grzecznie Panu, że tak dokładnie wioska po wiosce to ja nie wiem jak dojechać i że musi sobie poradzić. W końcu trafił, ale zakopał się u nas przed domem...
W tym roku zakwiecam sad. Ponieważ powierzchnie do koszenia są bardzo duże, a w niektórych miejscach z ziemi wystają stare korzenie, kamienie i inne nierówności, to działamy tak, aby nie trzeba tam było wjeżdżać kosiarką. Posadziłam już setki konwalii, zawilców, barwinków, przylaszczek, a teraz domówiłam dąbrówkę rozłogową – same tanie roślinki okrywowe, które mogą rosnąć w cieniu. Posadziłam już ich całą masę, a w tej przestrzeni w ogóle ich nie widać. Mam nadzieję, że szybko się porozrastają dając mi piękny dywan listków i kwiatów, których nie trzeba będzie kosić.
Kiedy leżeliśmy już w łóżku usłyszeliśmy najpierw szczekanie psa, a następnie pukanie do drzwi. Pan Właściciel Domu otworzył i jego oczom ukazał się jeden z naszych dwóch nowych sąsiadów. Taki biedny i zmęczony się wydawał. Żona kazała mu na siódmą rano do Warszawy wrócić, a on zakopał się busem, koparka co robić szambo miała też się zakopała i generalnie kiepsko. Pan Właściciel Domu pojechał z nim wyciągać busa. Nasza Vitarka sprawuje się świetnie bo dała sobie radę z takim dużym i ciężkim autkiem w pokaźnym błotku, a sąsiad mógł odwieźć pana operatora koparki, rano miał przyjechać traktor i wyciągnąć wielką koparę. Pan Właściciel Domu przywiózł też sąsiadowi wodę, bo jeszcze biedaki nie mają, a bali się po błotku sami do nas po wodę zajechać. Z sąsiadem rano już nie rozmawialiśmy, ale na siódmą to na pewno go w domu nie było, bo jak szłam rano z psem, to bus jeszcze stał.
Od kilku nocy śpimy bardzo słabo. Myszy za naszym łóżkiem postanowiły chyba zostać u nas już na stałe i nie biorą pod uwagę wyprowadzki na czas wiosny i lata. Chroboczą niemiłosiernie. Do tego jednak już się przyzwyczailiśmy. Gorzej jest z kotami, które nagle zaczęły pojawiać się w pobliżu naszego domu. Mieszkamy na tyle daleko od wsi, że nigdy koty nie zaciągały się aż tu. Teraz przychodzi do nas wielki czarno-biały, bardzo piękny kot. Nie wygląda na bezdomnego, bo sierść ma miękką, puszystą, zadbaną. Kot nie jest mocno strachliwy, któregoś dnia siedział pod naszym oknem, patrzył na mnie i beztrosko się mył. Oczywiście podsypaliśmy mu to i owo, ale nie jest szczególnym głodomorem. Wiedźma za to spanikowała i jak tylko zobaczyła go pod oknem, to rzuciła się na szybę z wielką agresją, budząc nas oczywiście. Kot ma też chyba jakiegoś kolegę, który jeszcze się nie ujawnił. Jednej nocy obudziły nas odgłosy kociej walki, sprawdziliśmy czy nasza kicia jest w domu. Była. Anioł ujadał jak szalony, a koty w najlepsze uprawiały boks przed naszym domem. Potem była już cisza, zwyciężył chyba czarno-biały, bo wciąż pokazuje się nam to w sadzie, to przy oknie. Nie warczy już i nie wykłóca się tak głośno. Myszy też mamy już dosyć, więc wymyśliliśmy na nie bardzo okrutny sposób. Do kontaktu podłączyłam sprzęt, który wydaje ponoć dźwięki nie słyszalne dla ludzi, ale przeszkadzające myszom, w którego tajną moc zupełnie nie wierzyłam, więc tak sobie leżał w szafce. O dziwo myszy ucichły. Może wreszcie postanowią się wynieść. Pan Właściciel Domu znów krzyczy, że je potruje. Kiwam głową, że ma racje, ale i tak mu nie wierzę ;-)
Tyle opowiastek z Wonnego Wzgórza.
Pozdrawiam ciepło!
Oooo to pozdrawiam myszkii kotki :-)))
OdpowiedzUsuńLubię myszki byle nie umnie :-)
No to wiele się dzieje...A potruć myszy nie możecie bo jakby Wiedźma zjadła to byłby problem i to poważny...
OdpowiedzUsuńMy nigdy nie trujemy myszy, ani żadnych żywych istot.
UsuńOj działo ł się u Was trochę. Nieprzyjemnie jest gdy myszy harcują , jak nie zrobicie z nimi porządku będziecie mieli problem , u nas wiele rzeczy zostało zniszczonych. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńNatalio jak mnie brakuje tych pięknych warmińskich widoków zapamiętanych z dzieciństwa!:) Pozdrawiam ciepło!:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie obejrzałam film i - cudne wrażenie - jakbym was osobiście poznała:))) Świetny ten nowy kawałek ogrodu i ciekawa jestem, jak będzie wyglądał na wiosnę. A na myszy - cóż, jeśli się jednak nie wyniosą - trzeba będzie zaakceptować;) Ja też nie zabijam żadnych istot poza komarami i kleszczami, a jak mam wyciąć drzewo to jestem chora...
OdpowiedzUsuńPs. Podczas oglądania programu zdrętwiałam w momencie, kiedy Dominik podszedł do tego czarnego bzu i odetchnęłam, kiedy stwierdził, że nie ma zamiaru go wycinać;)
No kleszcze i komary też zabijam, ale much już mi żal.
UsuńPoza tym to tego bzu nie dałabym wyciąć, chociaż pleni się u nas jak chwast, to akurat ten jest duży i dorodny ;-)
Niestety filmu nie udaje mi się obejrzeć... moj net malo jakis sprawny, sama nie wiem?
OdpowiedzUsuńAle pomysł na kwietna łake swietny, też musze w ten sposob swój ugor zagospodarowac!
A dlaczego Wasze koty nie łapia myszek? u mnie zadnej nie ma, teraz przezucily sie na krety, choc mi ich bardzo szkoda.
Pozdrawiam ciepło
Mamy tylko jednego kota, który łapie myszy na podwórku, a w domu jej się nie chce. Poza tym pod podłogę nie wejdzie ;-)
Usuń