poniedziałek, 16 września 2013
Słodkie wolne dni i rozmowa z Królem Lasu.
Uwielbiam weekendy, kiedy Pan Właściciel Domu jest w domu i spędzamy razem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mimo, że często mamy sporo pracy, bo przecież przy domu wciąż trzeba coś robić, to dni te są bardzo leniwe. Nigdzie nie musimy się spieszyć, a jak czegoś nie zdążymy to robimy to w następnym tygodniu. Zazwyczaj oczywiście nie realizujemy nawet połowy naszych planów. Jeździmy za to razem na spacery z psem, robimy sery, gotujemy obiady, jemy kolację w łóżku. Jest cudnie.
W tym tygodniu też wiele nie zrobiliśmy. Nie przesadziliśmy drzewka, nie pokroiliśmy papryki, której czas już się kończy i nie zrobiliśmy kilku jeszcze rzeczy, ale co tam!
Byliśmy za to, co prawda w strugach deszczu, ale byliśmy na imprezie „dziedzictwo kulinarne” we Frączkach, gdzie wystawiało się dziesięć wsi z gminy Dywity. Mimo pogody, z której powodu nie robiłam zdjęć była to przednia impreza. Cudne stoiska na których można było kupić rozmaite specjały, wędliny, przetwory, świeżo smażone naleśniki i placki, mnóstwo ciast, kiszki ziemniaczane, kotlety z kaszy, ryby i wiele innych cudnych rzeczy. Każdy „stragan” był pięknie przystrojony, a konkretne wsie zbierały pieniążki na cele społeczne. Napatrzyliśmy się na serwety i serwetki, stare meble - te ludowe i bardziej mieszczańskie, na wspaniałe świeże warzywa czy kwiaty, tworzące dekorację stoisk. Moją uwagę zwróciła piękna stara kuchnia emaliowana, taka jaka mi się kiedyś marzy w mojej kuchni. Na imprezie zabrakło nam serów i miodów, na które po cichu liczyliśmy. Miałam nadzieję popróbować nowych serowych smaków i być może poradzić się co do receptur, czyli po prosty trochę się doszkolić. Chcieliśmy też kupić miód od pana sklepikarza, który ma małą pasiekę, ale nie zdążyliśmy do sklepu (jest otwarty do 11.00), miałam więc nadzieję zaopatrzyć się w miód na zimę na którymś ze stoisk. Niestety. Za to „stety” szczególnie w ten deszczowy, chłodny dzień trafiliśmy pod daszek stoiska z Różnowa, gdzie przemiły pan z „Wrzosowego Wzgórza” oferował pyszne, mocne i rozgrzewające nalewki. Spróbowałam tej na pigwie i malinówki, Pan Właściciel Domu za to wypił odrobinę krupniku i śliwkówki. „Producent” z pasją opowiedział nam o produkcji nalewek i win, a wybór trunków przyprawiał o zawrót głowy, jeszcze przed ich spróbowaniem.
Kupiliśmy jeszcze coś słodkiego na stoisku z Frączek (lepiej dać zarobić tym najbliżej nas, stoiska ze Studzianki niestety być nie mogło, bo chociaż dwa kilometry od Frączek, to już gmina Jeziorany) i ze względu na pogodę nie doczekaliśmy na kolejne atrakcje. Ziemia robiła się błotnista, bałam się, że znów „zaliczę glebę”, tłum gęstniał, a grupa przebranych w kolorowe peruki chłopców udawała, że kopie w moje kule, co wydawało im się niezwykle zabawne. Pojechaliśmy do domu. Czekał nas spacer z psem i przygotowanie późnego obiadu.
Niedziela upłynęła bardzo leniwie. Wpadł do nas sąsiad, który mamy nadzieję zrobi nam rozprowadzenie i obuduje kominek, tak jak sobie wymarzyłam, czyli kaflami. Pod wieczór zabraliśmy się za robienie kolejnej partii serów. Niedziela choć wilgotna była ładna i od czasu do czasu nawet prześwitywało słońce. Lekka mgła unosiła się nad łąką, a przez uchylone okno dochodziły przeraźliwe dźwięki trwających rykowisk. Nagle niskie nawoływanie wydało nam się bardzo bliskie, jakby dochodziło dosłownie zza krzaków. Pan Właściciel Domu wystawił głowę przez okno i zaczął naśladować dźwięk, który natychmiast mu odpowiedział. Staliśmy tak chwilę i nagle: jest! Sam król studziankowych lasów przybył nam na spotkanie. Stał patrząc na nas i wydając swoje ryczące dźwięki. Patrzyliśmy jak wryci. Pomyślałam sobie, że możliwość obserwowania Jego Wysokości jest nagrodą za to, że on i jego szanowni poddani mogli częstować się do woli burakami i kapustą z naszego ogródka, tak że właściwie nic nam nie zostało. Pan Właściciel Domu znów poczuł zew natury prawdziwego samca i wydał z siebie dźwięk rogacza (nie wiem czemu tak go do tych rogów ciągnie, ale muszę to przemyśleć), Król nieco zdziwiony odpowiedział. Tak chwilę trwała ta rozmowa. O czym mówili, tylko oni wiedzą. Jeleń powoli, pełen majestatu, bez strachu, świadomy swojej siły i mocy odszedł. W nocy jednak znów pojawiły się bardzo blisko i mimo szczelnych, drewnianych okien słychać było ich jęki tak głośno, że myślę, że mogły być nawet w naszym sadzie.
Pozdrawiam serdecznie!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cudowny widok, i to tak blisko; u nas też ryczą, gdzieś w dolinie potoku, ale i myśliwi zwiększyli częstotliwość najazdów, nie raz w nocy czy nad ranem słyszę wystrzały, nie wiem, do nich czy do dzików; uwielbiam takie wolne dni, bardzo ich mało w tym roku, przez te pszczelarskie szkolenia; podrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńObłędny! Takiego to jeszcze nie widziałam :) No i ciesze się, że udało się Wam upolowac go aparatem :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękny zwierz! Dobrze, że tylko aparatem upolowany:) Takie senne, leniwe dni, nawet jeśli deszczowe, spędzone razem nabierają innego znaczenia. Nawet zwykłe czynności domowe czy spacery, we dwoje przeżywa się zupełnie inaczej. A taka naleweczka w deszczowy, zimny dzień pewnie także smakowała nad wyraz dobrze:)
OdpowiedzUsuńPiękny, wręcz majestatyczny!!! Cudownie że macie możliwość tak blisko obcować z naturą.
OdpowiedzUsuńI okazuje sie że nawet w mężczyźnie odezwał sie zew natury.
Pozdrowienia z Przytulnego Domu
Spotkania z rogaczem pozazdraszczam:-))) Na naszych polach codziennie spotykamy sarny, jedna mamuska z dwójką młodych całe lato podjadały nam warzywa z ogrodu i nie boją się nic a nic:-))) Ale jeleń...Ho! Ho! A takie regionalne imprezy uwielbiam. W zeszły weekend byłam w Piszu na " dziedzictwie lulinarnym". Niestety - wystawców niewielu, impreza maleńka. A w miniona sobotę zaliczyłam nasze dożynki gminne. Tym razem były pod hasłem wikingów:-))) Relacja wkrótce:-)))
OdpowiedzUsuńUściski
Asia
Olala! Ależ majestat! Ty tak o tych rogach nie rozmyślaj ;-))
OdpowiedzUsuńTakie wspólne dni, z celebrowaniem śniadań, wypełnione wspólną pracą i drobnymi przyjemnościami, bez pośpiechu i przymusu, to kwintesencja życia... Oby było ich jak najwięcej. I wracaj szybciutko do formy!
Ściskam czule ;)
Zazdroszczę Tobie tej sielskiej imprezy, lubię takie klimaty .
OdpowiedzUsuńU nas też słychać odgłosy rykowiska . Piękny jeleń nie widziałam dawno tak imponującego poroża. Pozdrawiam cieplutko.
"Pan Właściciel Domu znów poczuł zew natury prawdziwego samca i wydał z siebie dźwięk rogacza (nie wiem czemu tak go do tych rogów ciągnie, ale muszę to przemyśleć)" - znakomite :D
OdpowiedzUsuńZobaczyć Jaśnie Króla to naprawdę wielkie szczęście, pozazdrościć takiego spotkania :)) Piękny!
Piękne zdjęcia i wyjątkowa sytuacja.
OdpowiedzUsuńRaz tylko w życiu słyszałam i widziałam jelenia na rykowisku :-)
to ty aż w takim lesie mieszkasz???? ja mam las niedaleko, ale takich cudowności nie widziałam, choć chłopaki sie pod lasem plączą. a może ja mam ze złej strony okna?
OdpowiedzUsuńa ty uważaj na siebie, bo niby pupa nie szklanka, ale noga to juz inna para kaloszy!
ściskam
O rany, jak Wam zazdroszczę tego SPOTKANIA. Jaki On piękny i majestatyczny!!!
OdpowiedzUsuńFajnie, że potraficie odpuścić czasem w tym pędzącym dziś świecie.
Przeczytałam zaległości, jednym tchem. Kocham Cię za tą lekkość pióra:)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie Twój dobry nastrój, mimo feralnej 13. Ja męża poznałam trzynastego, co prawda był to czwartek, a chyba nie najgorzej, bo jesteśmy razem lat już 39, po ślubie 36.
No jeleń z tym porożem prześliczny, wspaniały widok, zdjęcia rewelacja, uśmiałam się z dialogu rogacza z PWD. Mimo, że mieszkamy bezpośrednio przy lesie, nie przeżyliśmy takiego spotkania. Może to coś symbolizuje? I ta Ich rozmowa, no, no.
Uściski serdeczne przesyłam
Ech, pozazdrościć takiego dostojnego gościa!
OdpowiedzUsuńRewelacyjny blogspot! Zdjecia "rogacza" super! Ciekawie piszesz ! POzdrawiam
OdpowiedzUsuńCo za okaz! Też miałam przyjemność, ale "mój" miał mniejsze poroże.
OdpowiedzUsuńMoje najbliższe spotkanie z jeleniem miało miejsce dwa lata temu w lesie. Wpadaliśmy na siebie i staliśmy w odległości dwóch metrów ze zdziwieniem wlepiając z siebie nawzajem wzrok. Tak mnie zamurowało, że nawet nie próbowałam wyciągnąć z kieszeni aparatu. Potem król dostojnie się odwrócił i poszedł w swoją stronę. Super zdjęcia. Rykowisko lubię u nas ostatnio niosło się od łąk aż do domu, niestety za daleko by cokolwiek zobaczyć. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPiękny!
OdpowiedzUsuńW naszej okolicy widuję czasami, jak przebiegają przez drogę, ale rzadki to widok..
Super wpis i fajny cały blog. Lubie spotkania z naturą, jeśli pozwolisz to chętnie tu będę zaglądał. :)
OdpowiedzUsuńPodrwiwam i się daje zaobserwować. :)