Witam Was ciepło! Dzisiejszy post zacznę od tekstu, który napisałam o wsi Lekity - tej, w której odbywa się już głośny na całą Polskę protest przeciw wiatrakom. Zostaliśmy wciągnięci w wydarzenia, dlatego też o tej właśnie miejscowości postanowiłam napisać kolejny tekst do naszej jeziorańskiej gazety Głos Jezioran. W aktualnym numerze ukazał się mój tekst o tym jak to było na Warmii przed laty w okresie, w który właśnie wchodzimy - w okresie Świąt Bożego Narodzenia, tego tekstu nie umieszczam, bo o Godnich Świętach na Warmii pisałam już ze dwa lata temu na łamach bloga, nie będę się więc powtarzać. Zapraszam więc do zapoznania się z małą warmińską wioską, która wcale nie z własnej woli stała się sławna.
Lekity, wieś w środku świata
Lekity, to w przeciwieństwie do mojej Studzianki, o której już pisałam na łamach Głosu Jezioran, wieś nie na końcu świata, a w samym jego środku. W środku małego świata jakim dla niektórych, a od pewnego czasu i dla mnie, jest Gmina Jeziorany. Lekity (niem. Lekitten) są środkiem nie tylko ze względu na ostatnie burzliwe wydarzenia, które sprawiły, że ta mała, skromna wieś, stała się wsią znaną, ale także ze względu na jej położenie. Lekity leżą na uboczu, dojeżdża się do nich szutrowymi drogami, ale te szutrowe drogi mogą doprowadzić nas niemal wszędzie – do Derca, do Studnicy, czy wreszcie do Jezioran (3 km) i co najprzyjemniejsze – z Lekit naprawdę wszędzie jest blisko. Jak więc nie mówić, że Lekity są w centrum świata? Przez Lekity prowadzą dwa bardzo malownicze szlaki rowerowe – zielony o długości 26,9 km (Jeziorany – Lekity – Derc – Frączki – Studzianka – Radostowo – Studnica – Jeziorany) oraz żółty o długości 31,8 km (Jeziorany – Wójtówko – Ustnik – Kalis– Lekity – Krokowo – Kostrzewy – Wipsowo – Jeziorany). Przy okazji jazdy rowerem, ale i wycieczki pieszej, czy samochodowej, warto zwrócić uwagę na kapliczki w okolicach wsi, których znaleźć możemy aż pięć – są to zarówno kapliczki przydomowe – stawiane jako wota dziękczynne, czy po prostu aby pochwalić się sąsiadom bogactwem domostwa, oraz te przydrożne – stawiane na krzyżówkach dróg i przy polach uprawnych – w miejscach gdzie, jak wierzono, pojawiały się demony i duchy, lub tam gdzie wydarzyło się coś złego. Z Lekit do Jezioran prowadzi także urocza trasa obstawiona regularnie takimi samymi kapliczkami neogotyckimi. Wśród kapliczek warta uwagi jest szczególnie przydrożna kapliczka dzwonniczkowa, bo to ona na pewno wyznaczała niegdyś rytm życia wsi, swoim dzwonieniem o różnych porach dnia. Kapliczka zbudowana jest w stylu neogotyckim, na kamiennej podmurówce z podłużną typową dla stylu niszą, a także z ośmioma sterczynami. Po dzwonku niestety została tylko pusta nisza. Drugą bardzo ciekawą kapliczką jest dwukondygnacyjna kapliczka przydomowa z 1800 r. (najstarsza w okolicy), niedawno poddana renowacji. Kapliczka jest niewysoka i przysadzista, zdradzająca cechy stylu barokowego, choć znacznie opóźnionego, o roku jej budowy świadczy umieszczona na szczycie daszku metalowa chorągiewka z datą.
Lekity położone są w dolinie, otoczonej wzgórzami. Miejsce, w którym leżą, zwane jest często warmińskimi Bieszczadami. Po samym tym określeniu można sobie wyobrazić, jak pięknie ulokowana jest ta malutka i bardzo stara wioska, najlepiej jednak zobaczyć ją osobiście. Zjeżdżając z góry od strony drogi z Derca do Jezioran ukazuje nam się przepiękny widok na warmińskie zabudowania – mury tradycyjnych domów, z których niektóre są naprawdę okazałe, co świadczy o dawnym bogactwie wsi i rude dachy tychże domów. Wieś jest dzisiaj podupadła, biedna, zaplątana w bieg wydarzeń, zupełnie nie pasujących do sennego życia, które w Lekitach płynie, a raczej płynęło bardzo wolno, sielsko, spokojnie. Lekity nigdy nie były wielką wsią, przed II Wojną Światową, w okresie największego jej zaludnienia (udokumentowane zaludnienie od XIX wieku), Lekity liczyły nieco ponad 200 osób. W XXI wieku, w 2010 roku pobiły jednak swój własny rekord wyludnienia. Liczyły zaledwie stu mieszkańców. Dziś jest ich za pewne jeszcze mniej. Akt lokacyjny miejscowości został wydany w 1358 roku, prawdopodobnie jednak okolice Lekit zaludnione były znacznie wcześniej, także ze względu na swoje naturalne, warowne ukształtowanie – góry i jeziora. Nad jednym z jezior (Jezioro Krokowskie) leżały także Lekity. Piszę "leżały", bo niestety jezioro zostało osuszone w XIX wieku. Nad brzegiem nieistniejącego już jeziora stoi wciąż dumnie Święta Góra (179 m n. p. m.), zwana także Piękną Górą, lub Pogańską Górą. Góra ta (dziś teren prywatny) prawdopodobnie była świętym miejscem Prusów, tak naprawdę nie wiadomo jednak czy była tam pogańska świątynia, czy może pruskie grodzisko. W "Słowniku geograficznym Królestwa polskiego i innych krajów słowiańskich" napisane jest na temat tego miejsca: Można dość dobrze rozpoznać, że tu kiedyś stał zamek obronny, i po szczątkach wałów zachowanych i po fosach wydrążonych i cegłach, kamieniach przy oraniu wydobywanych. Istnieje więc także podejrzenie, że na górze stał zamek, a jak wiadomo często na miejscach starych grodzisk stawiano właśnie zamki. W tym samym słowniku przeczytać można także: Teraz jeszcze opowiadają sobie o zamkach tutejszych zaczarowanych i o górze, którą święta zowią, albo zamczyskiem. Legenda o zaczarowanych zamkach czy klasztorach to popularna opowieść nie tylko na Warmii. Swoją legendę o zamku mają także Lekity. Wg podań ludowych na Świętej Górze stał piękny, okazały zamek. Zamek ten jednak piękny był tylko z zewnątrz, a w środku, tak jak w złym człowieku czaiła się rozpusta i herezja. Za karę zamek wraz z mieszkańcami swoimi i całym swoim ogromnym bogactwem zapadł się pod ziemię i teraz tkwi we wnętrzu góry. Źli mieszkańcy zamku zostali zamienieni w ryby, które dziś miały by pływać w pobliskim jeziorze (jez. Krokowskie), a ja od siebie dodam, że kara była tym okrutniejsza, że i jeziora już nie ma. Skarbów na dnie góry podobno pilnuje siwowłosy staruszek i piękna panna – najsprawiedliwsi z niesprawiedliwych mieszkańców zamku. Z wnętrza Góry wg kolejnej legendy prowadzi też podziemny tunel aż do podziemi Urzędu Gminy w Jezioranach, czyli zamku jeziorańskiego. Za to ze szczytu góry rozciąga się niesamowity widok na całą okolicę – Lekity, Jeziorany i na następne wsie, na pola uprawne, na stawy, pagórki i sąsiednie wzgórza.
Niestety od kilku lat mieszkańcy wsi dzielnie walczą, aby na górze, na której spokojnie mógłby być turystyczny punkt widokowy i na której powinny być prowadzone wykopaliska archeologiczne (stanowiska archeologiczne zostały oznaczone na Świętej Górze jeszcze za czasów Prusów Wschodnich) nie stanęły wiatraki. Ta spokojna wieś i Piękna Góra stały się dla większości mieszkańców bombą zegarową, która wciąż tyka. Dla Lekitan po jej wybuchu życie diametralnie się zmieni na gorsze. Przestanie być cicho, przestanie być sielsko, a na starą warmińską wieś cień rzucą hałasujące turbiny. Do kieszeni innych popłynie żyła złota, złego złota, może więc jak w każdej legendzie i w tej z Lekit jest ziarnko prawdy, a współcześni właściciele Góry dogadali się z panną i starcem? Może więc wielkie wiatraki – kość niezgody zapadną się do wnętrza góry, tak jak legendarny zamek? Na razie trzymajmy kciuki żeby w ogóle nie stanęły!
Dodam jeszcze, że jak na razie szala zwycięstwa przechyla się ku jedynej, słusznej stronie.
Teraz reklama:
Wyszedł kolejny numer magazynu Piękno&Pasje. Ponieważ od dawna chciałam zrobić jakieś swojskie ozdoby na mini choinkę w naszym domku (dużej choinki nie stawiamy, bo jak zawsze święta spędzamy u moich rodziców), to najnowszy numer bardzo mi się przydał. Aniołki proponowane przez gazetę zrobione są z papieru i z koralików. Miałam stare korale, które rozwaliłam, wzięłam czerwoną kartkę papieru, sznurek i już? Niestety nie było to takie proste jak się wydawało. Zawsze powtarzam, że zdolności manualne, a zdolności plastyczne to dwie różne rzeczy. Mi tych manualnych z pewnością brakuje. Mimo to w końcu aniołki wyszły, chociaż trochę innym sposobem niż proponowany, w każdym razie pomysł zerżnęłam, a więcej różnych pomysłów np. na stroiki jest w tym i w poprzednich wydaniach P&P. Takie urocze ozdoby można zawiesić na świerkowych gałązkach, ale także np. w oknie, a kiedy zrobi się je w mniej świątecznych kolorach, to świetnie będą ozdabiać oszronione okna cały zimowy sezon. Może dorobię jeszcze w jakiś bardziej stonowanych kolorach do kompletu? Resztę zawieszek na choinkę mam zamiar zrobić z masy solnej i będą to zwykłe serduszka i gwiazdki.
Pozdrawiam serdecznie i gdybym już nic przed Świętami nie napisała, to na wszelki wypadek życzę Wam słoneczka w sercach i za oknem!
wtorek, 16 grudnia 2014
czwartek, 4 grudnia 2014
Zabawa w kotka i myszkę, syzyfowe prace i powyborcze wynurzenia
U nas ciągle w centrum zainteresowania są zwierzaki. Trzeba ich bardzo pilnować. Wiedźma nie lubi Miejskiego Psa, mimo że go toleruje, to potraf zdzielić go pazurkiem po nosie. Jeszcze bardziej jednak Wiedźma nie znosi Anioła i Skrzata. Przed Aniołem ucieka, ale nauczyła się już go tak mijać, że nieczęsto udaje się mu ją pogonić, natomiast Skrzata goni ona, chociaż też nie zawsze, chyba tylko jak ma ochotę. Wiedźma potrafi siedzieć obok Skrzata i nie zwracać na niego uwagi, a innym razem tłuką się tak, że tylko sierść leci. Skrzat atakuje Miejskiego Psa, nie pozwala mu wyjść z domu, warczy, prycha i stroszy się w pozycji atakującej. Miejski Pies nienawidzi Anioła i najchętniej by go pogryzł (co już kilka razy się zdarzyło), więc i Anioł przestał próbować przyjaźni. Najgorzej jest jednak przy wyjściach na spacer z Aniołem. Skrzat ciągle okupuje wycieraczkę, na szczęście Anioł już na ganek nie wchodzi, a Anioł wie, że kota pod domem ruszyć nie ma prawa. Wie też, że w ogóle nie może ruszyć kota, ale kiedy Skrzat postanowi po przechadzać się przy Aniele, to Anioł za nic ma zasady i goni Skrzata, a my denerwujemy się, czy nic mu się nie stało.
W domu natomiast myszy harcują, a my łapiemy je w żywołapki i wypuszczamy w bezpieczne miejsce. Niosłam ostatnio takie dwie myszki, w otwartej już żywołapce. Jedna z nich chciała popełnić samobójstwo i zaczęła szykować się do skoku z wysokości. Szybko postawiłam pudełko z myszką na ziemi i nagle niewiadomo skąd pojawił się Skrzat, porwał biedną mysz i uciekł. Udało się nieszczęsnej myszy popełnić samobójstwo... Skrzat morduje też szczury ze stodoły, a pod drzwi przyniósł nam już pierwszy dowód miłości, niestety była to sikorka, a właściwie jej część, bo głowę gdzieś po drodze zgubił. Chciałabym żeby taka łowna była Wiedźma, która zapadła w częściowy sen zimowy. Właściwie nie wychodzi z domu, tylko je i śpi. Latem przynosiła nawet 10 myszy dziennie i układała je pięknie na parapecie. Teraz myszy chodzą po pokoju a ona nic. Któregoś dnia Pan Właściciel Domu pojechał rano na czyn społeczny (o tym za chwilę), a ja leżałam jeszcze w łóżku. Nagle patrzę po pokoju chodzi mysz. Obudziłam szybko kota, jak zwykle śpiącego przy moim boku. Wiedźma spełzła z łóżka i zaczęła obserwować myszkę. Miałam chytry plan. Wiedźma miała złapać mysz, a ja Wiedźmę i wytrzepać ją z myszy na podwórku, a potem zabrać do domu. Wiedźma skradała się po podłodze i nagle mysz znalazła się przy samym jej pyszczku (dosłownie chodziła jej pod wąsami). Wiedźma nic. Mysz odeszła, a kocica siedziała dalej. Nabluzgałam kota strasznie, a mysz tymczasem wróciła i znów chodziła przy samej, wciąż zastygłej jak kamień Wiedźmie. "No kicia, masz drugą szansę, pewnie to wszystko było zamierzone, żeby mysz zmylić" – pomyślałam i rzeczywiście zaczęło się i.... skończyło. Trwało to ułamek sekundy. Wiedźma palnęła mysz łapą i nie patrząc co dalej zerknęła na mnie zadowolona i poszła do miski z wodą. Bardzo męczące było to polowanie i widocznie poczuła tak silne pragnienie, że nie była w stanie kontynuować. Mysz spokojnie odeszła. Następnego dnia miałam powtórkę z rozrywki. Znów rano mysz jakby nigdy nic zaczęła spacerować po pokoju. Tym razem Wiedźma spała na mnie. Szybko zrzuciłam ją ze swojego brzucha, a ona od razu zauważyła gryzonia i machając nerwowo ogonem przycupnęła na brzegu łóżka. Nie chciałam przeszkadzać jej w polowaniu, więc starałam się nawet nie oddychać i gdybym dalej tak nie oddychała to bym umarła z braku tlenu, bo Wiedźma siedziała i siedziała i machała tym ogonem coraz wolniej, aż przestała, a mysz odeszła. "Wiedźma, ty ofiaro zawołałam" – chyba mnie nie usłyszała. Spała. Takiego to mamy kota na myszy!
Wrócę jednak do czynu społecznego. Wieczorem zadzwonił telefon od sąsiada z informacją, że wszyscy, którzy jeżdżą danym fragmentem drogi stawiają się rano i zasypują dziury piaskiem, bo gmina przed wyborami dała piasek, ale maszyn do rozsypania i ubicia tego piasku już nie. No cóż, nam tak mocno dziury nie przeszkadzają, a nawet uważamy, że dodają uroku naszej wsi, ale odmówić nie można było, wysłałam więc męża rano na roboty. Kilka godzi rozrzucali i rozgrabiali piach. Droga była piękna, gładka niemal jak autostrada, a wyglądała tak aż do wieczora, kiedy to spadł deszcz. Na drugi dzień rano miękki piasek porozmywał się, a samochody i wozy porozjeżdżały go do tego stopnia, że Ci nieuzbrojeni w auta terenowe pewnie już przejechać nie mogli. Taki to czyn społeczny i syzyfowe prace. Na szczęście mróz zmroził ziemię i choć jeszcze nierówniej jest niż było, to przynajmniej twardo.
Staliśmy się też ostatnio wzorowymi obywatelami i regularnie chodziliśmy na spotkania wyborcze z kandydatami na burmistrzów Jezioran. Pierwszym wyznacznikiem na kogo nie głosować, była debata w nowej jeziorańskiej gazecie "Głos Jezioran". Te same pytania zostały skierowane do każdego z czterech kandydatów, którzy mieli odpowiedzieć na nie na piśmie. Odpowiedziało tylko dwóch. Wiedzieliśmy już, że pozostała dwójka do naszych kandydatów należeć nie będzie. Pozostali panowie wypowiedzieli się mądrze, a jeden z nich zorganizował spotkanie w naszej wsi. Na spotkaniu owy pan też mówił mądrze, chociaż zaskoczyło nas przyklaskiwanie każdemu rzuconemu przez mieszkańców pomysłowi, a przecież wszyscy mamy świadomość, że gmina zadłużona jest na 17 milonów, a długi łata się zaciągając kolejne kredyty. Pomysłem pana kandydata było łatanie długów poprzez zaproponowanie budowania domów ludziom z Olsztyna w naszej gminie, zwalniając ich jednocześnie z podatków przez cztery lata, a po czterech latach podatki zaczęły by spływać. Nie spodobał się nam ten pomysł. Pan okazał się jednak być miłym człowiekiem, a jego wyborcze hasło brzmiało "Nic o Was bez Was" i nawiązywało do tego co działo się w naszej gminie do tej pory, czyli np. do braku konsultacji społecznych w ważnych społecznie sprawach (jak budowa wiatraków). Do drugiej tury wyborów przeszli obaj panowie, którzy wzięli udział w debacie w Głosie Jezioran, co miało na pewno wpływ na wynik wyborów. Byliśmy zadowoleni z wyniku, bo świadczyło to o zakończeniu istniejącego i niepodobającego się nam gminnego układu. Były burmistrz nie wszedł nawet do rady gminy, prawie cały skład gminy został wymieniony na nowy. Przed drugą turą padł pomysł zorganizowania debaty z prawdziwego zdarzenia, gdzie każdy z kandydatów odpowiadałby na pytania swoje i jednocześnie zadawał je konkurentowi. Pan, który głosił "Nic o Was bez Was" nie chciał do takiej debaty przystąpić, tłumacząc się brakiem czasu i innym pomysłem na kampanię. Nas to bardzo zaskoczyło. Nadszedł jednak czas drugiej tury i tym razem w naszej wsi zorganizowane było spotkanie z drugim z dwóch kandydatem na burmistrza. Tutaj obietnic było znacznie mniej, ale za to więcej realiów. Pomysł na wyjście z zadłużenia? Darmowy odbiór segregowanych śmieci i sprzedaż tych śmieci firmie zajmującej się surowcami wtórnymi – super! Pan obiecał też kategorycznie, że będzie walczył z wiatrakami, a próbkę tego mieliśmy tego samego dnia rano w sądzie, kiedy to ja jako świadek, a mąż mój jako obwiniony (za niby blokowanie drogi pod koniec marca w Lekitach – pisałam o tym, może ktoś pamięta, kiedy to wjechał w nas samochód) byliśmy także do sądu zaproszeni. Sprawa jeszcze nie została rozstrzygnięta, więc napiszę o niej więcej już po wyroku sądu. Nasz wybór był oczywisty. Wybraliśmy stanowisko bardziej merytoryczne i konkretne. Udało się. Mamy nadzieję, ze Pan burmistrz będzie chciał współpracować ze wszystkimi jednakowo i wszystkim da szanse.
No i jeszcze miłe spotkania:
Ostatnio na wystawie Łukasza Pepola w galerii gdzie pracuję spotkałam Ewę Pe – której wegańskiego bloga czytuję i która jest też trochę (chyba mogę tak powiedzieć) związana z Jezioranami.
Dzwoniła do mnie też Jolanda, która prowadzi jednego z moich ulubionych blogów "Jolandia Mazurska kraina"- Jolanda bierze udział w akcji "Gadające dachówki", która ma na celu zebrać pieniążki dla szkoły w Lamkowie (gmina Jeziorany), a w naszej galerii będzie aukcja dachówek. Może uda się nam poznać wtedy, a może jeszcze szybciej?
Zaskoczył mnie też Łukasz Pepol, który napisał do mnie, już po jego wystawie, że był na moje wystawie jak miałam z 15 lat. Muszę też wspomnieć o fantastycznej akcji, którą wymyśliła żona Łukasza Pepola. Organizuje darmowe warsztaty pieczenia chleba przed świętami, a każdy, kto chce wziąć w nich udział musi w zamian przynieść jedzenie, które zostanie przed świętami przekazane potrzebującym. Cudowny pomysł prawda? Myślę, że powinien zostać zmałpowany przez jak największą liczbę ludzi. Jeśli się coś potrafi i można kogoś tego nauczyć i przy okazji zrobić taką zbiórkę to naprawdę bombowo!
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam na kiermasz sztuki do BWA w Olsztynie, gdzie będzie można kupić moje prace, ale także innych znacznie zacniejszych artystów z regionu.
W domu natomiast myszy harcują, a my łapiemy je w żywołapki i wypuszczamy w bezpieczne miejsce. Niosłam ostatnio takie dwie myszki, w otwartej już żywołapce. Jedna z nich chciała popełnić samobójstwo i zaczęła szykować się do skoku z wysokości. Szybko postawiłam pudełko z myszką na ziemi i nagle niewiadomo skąd pojawił się Skrzat, porwał biedną mysz i uciekł. Udało się nieszczęsnej myszy popełnić samobójstwo... Skrzat morduje też szczury ze stodoły, a pod drzwi przyniósł nam już pierwszy dowód miłości, niestety była to sikorka, a właściwie jej część, bo głowę gdzieś po drodze zgubił. Chciałabym żeby taka łowna była Wiedźma, która zapadła w częściowy sen zimowy. Właściwie nie wychodzi z domu, tylko je i śpi. Latem przynosiła nawet 10 myszy dziennie i układała je pięknie na parapecie. Teraz myszy chodzą po pokoju a ona nic. Któregoś dnia Pan Właściciel Domu pojechał rano na czyn społeczny (o tym za chwilę), a ja leżałam jeszcze w łóżku. Nagle patrzę po pokoju chodzi mysz. Obudziłam szybko kota, jak zwykle śpiącego przy moim boku. Wiedźma spełzła z łóżka i zaczęła obserwować myszkę. Miałam chytry plan. Wiedźma miała złapać mysz, a ja Wiedźmę i wytrzepać ją z myszy na podwórku, a potem zabrać do domu. Wiedźma skradała się po podłodze i nagle mysz znalazła się przy samym jej pyszczku (dosłownie chodziła jej pod wąsami). Wiedźma nic. Mysz odeszła, a kocica siedziała dalej. Nabluzgałam kota strasznie, a mysz tymczasem wróciła i znów chodziła przy samej, wciąż zastygłej jak kamień Wiedźmie. "No kicia, masz drugą szansę, pewnie to wszystko było zamierzone, żeby mysz zmylić" – pomyślałam i rzeczywiście zaczęło się i.... skończyło. Trwało to ułamek sekundy. Wiedźma palnęła mysz łapą i nie patrząc co dalej zerknęła na mnie zadowolona i poszła do miski z wodą. Bardzo męczące było to polowanie i widocznie poczuła tak silne pragnienie, że nie była w stanie kontynuować. Mysz spokojnie odeszła. Następnego dnia miałam powtórkę z rozrywki. Znów rano mysz jakby nigdy nic zaczęła spacerować po pokoju. Tym razem Wiedźma spała na mnie. Szybko zrzuciłam ją ze swojego brzucha, a ona od razu zauważyła gryzonia i machając nerwowo ogonem przycupnęła na brzegu łóżka. Nie chciałam przeszkadzać jej w polowaniu, więc starałam się nawet nie oddychać i gdybym dalej tak nie oddychała to bym umarła z braku tlenu, bo Wiedźma siedziała i siedziała i machała tym ogonem coraz wolniej, aż przestała, a mysz odeszła. "Wiedźma, ty ofiaro zawołałam" – chyba mnie nie usłyszała. Spała. Takiego to mamy kota na myszy!
Wrócę jednak do czynu społecznego. Wieczorem zadzwonił telefon od sąsiada z informacją, że wszyscy, którzy jeżdżą danym fragmentem drogi stawiają się rano i zasypują dziury piaskiem, bo gmina przed wyborami dała piasek, ale maszyn do rozsypania i ubicia tego piasku już nie. No cóż, nam tak mocno dziury nie przeszkadzają, a nawet uważamy, że dodają uroku naszej wsi, ale odmówić nie można było, wysłałam więc męża rano na roboty. Kilka godzi rozrzucali i rozgrabiali piach. Droga była piękna, gładka niemal jak autostrada, a wyglądała tak aż do wieczora, kiedy to spadł deszcz. Na drugi dzień rano miękki piasek porozmywał się, a samochody i wozy porozjeżdżały go do tego stopnia, że Ci nieuzbrojeni w auta terenowe pewnie już przejechać nie mogli. Taki to czyn społeczny i syzyfowe prace. Na szczęście mróz zmroził ziemię i choć jeszcze nierówniej jest niż było, to przynajmniej twardo.
Staliśmy się też ostatnio wzorowymi obywatelami i regularnie chodziliśmy na spotkania wyborcze z kandydatami na burmistrzów Jezioran. Pierwszym wyznacznikiem na kogo nie głosować, była debata w nowej jeziorańskiej gazecie "Głos Jezioran". Te same pytania zostały skierowane do każdego z czterech kandydatów, którzy mieli odpowiedzieć na nie na piśmie. Odpowiedziało tylko dwóch. Wiedzieliśmy już, że pozostała dwójka do naszych kandydatów należeć nie będzie. Pozostali panowie wypowiedzieli się mądrze, a jeden z nich zorganizował spotkanie w naszej wsi. Na spotkaniu owy pan też mówił mądrze, chociaż zaskoczyło nas przyklaskiwanie każdemu rzuconemu przez mieszkańców pomysłowi, a przecież wszyscy mamy świadomość, że gmina zadłużona jest na 17 milonów, a długi łata się zaciągając kolejne kredyty. Pomysłem pana kandydata było łatanie długów poprzez zaproponowanie budowania domów ludziom z Olsztyna w naszej gminie, zwalniając ich jednocześnie z podatków przez cztery lata, a po czterech latach podatki zaczęły by spływać. Nie spodobał się nam ten pomysł. Pan okazał się jednak być miłym człowiekiem, a jego wyborcze hasło brzmiało "Nic o Was bez Was" i nawiązywało do tego co działo się w naszej gminie do tej pory, czyli np. do braku konsultacji społecznych w ważnych społecznie sprawach (jak budowa wiatraków). Do drugiej tury wyborów przeszli obaj panowie, którzy wzięli udział w debacie w Głosie Jezioran, co miało na pewno wpływ na wynik wyborów. Byliśmy zadowoleni z wyniku, bo świadczyło to o zakończeniu istniejącego i niepodobającego się nam gminnego układu. Były burmistrz nie wszedł nawet do rady gminy, prawie cały skład gminy został wymieniony na nowy. Przed drugą turą padł pomysł zorganizowania debaty z prawdziwego zdarzenia, gdzie każdy z kandydatów odpowiadałby na pytania swoje i jednocześnie zadawał je konkurentowi. Pan, który głosił "Nic o Was bez Was" nie chciał do takiej debaty przystąpić, tłumacząc się brakiem czasu i innym pomysłem na kampanię. Nas to bardzo zaskoczyło. Nadszedł jednak czas drugiej tury i tym razem w naszej wsi zorganizowane było spotkanie z drugim z dwóch kandydatem na burmistrza. Tutaj obietnic było znacznie mniej, ale za to więcej realiów. Pomysł na wyjście z zadłużenia? Darmowy odbiór segregowanych śmieci i sprzedaż tych śmieci firmie zajmującej się surowcami wtórnymi – super! Pan obiecał też kategorycznie, że będzie walczył z wiatrakami, a próbkę tego mieliśmy tego samego dnia rano w sądzie, kiedy to ja jako świadek, a mąż mój jako obwiniony (za niby blokowanie drogi pod koniec marca w Lekitach – pisałam o tym, może ktoś pamięta, kiedy to wjechał w nas samochód) byliśmy także do sądu zaproszeni. Sprawa jeszcze nie została rozstrzygnięta, więc napiszę o niej więcej już po wyroku sądu. Nasz wybór był oczywisty. Wybraliśmy stanowisko bardziej merytoryczne i konkretne. Udało się. Mamy nadzieję, ze Pan burmistrz będzie chciał współpracować ze wszystkimi jednakowo i wszystkim da szanse.
No i jeszcze miłe spotkania:
Ostatnio na wystawie Łukasza Pepola w galerii gdzie pracuję spotkałam Ewę Pe – której wegańskiego bloga czytuję i która jest też trochę (chyba mogę tak powiedzieć) związana z Jezioranami.
Dzwoniła do mnie też Jolanda, która prowadzi jednego z moich ulubionych blogów "Jolandia Mazurska kraina"- Jolanda bierze udział w akcji "Gadające dachówki", która ma na celu zebrać pieniążki dla szkoły w Lamkowie (gmina Jeziorany), a w naszej galerii będzie aukcja dachówek. Może uda się nam poznać wtedy, a może jeszcze szybciej?
Zaskoczył mnie też Łukasz Pepol, który napisał do mnie, już po jego wystawie, że był na moje wystawie jak miałam z 15 lat. Muszę też wspomnieć o fantastycznej akcji, którą wymyśliła żona Łukasza Pepola. Organizuje darmowe warsztaty pieczenia chleba przed świętami, a każdy, kto chce wziąć w nich udział musi w zamian przynieść jedzenie, które zostanie przed świętami przekazane potrzebującym. Cudowny pomysł prawda? Myślę, że powinien zostać zmałpowany przez jak największą liczbę ludzi. Jeśli się coś potrafi i można kogoś tego nauczyć i przy okazji zrobić taką zbiórkę to naprawdę bombowo!
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam na kiermasz sztuki do BWA w Olsztynie, gdzie będzie można kupić moje prace, ale także innych znacznie zacniejszych artystów z regionu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)