Wczoraj popołudniu Skrzat poczuł się odrobinę lepiej. Nawet sam wskoczył mi na kolana i otarł się pyszczkiem o moją twarz, serce zmiękło mi tak bardzo, że jeszcze chwilę, a spłynęłoby gdzieś do otrzewnej. Mimo wszystko był bardzo słaby i po chwili pieszczot położył się w kąciku i leżał tak jak nie leżą zdrowe koty.
Po 16.00 przyjechał Pan Właściciel Domu i znów zaczęła się nieprzyjemna zabawa w zamykanie kota w kocim domku. Bardzo nie chciał, wyrywał się biedak i bardzo się bał. Mimo to po ucieczce, kiedy go wołałam znów do mnie podchodził pełen zaufania, a ja znów próbowałam go włożyć do domku pełna wyrzutów sumienia. Trudno – zdecydowałam w końcu, mimo protestów męża, który obawiał się, czy mój pomysł jest bezpieczny. Będzie jechał na moich kolanach, a ja jakoś spróbuję go przytrzymać. Wzięłam kota na ręce. Był spokojny. Musiałam jednak przenieść go przez całą galerię, w tym przez wielka salę wystawową. Pan Właściciel Domu popędził pierwszy, żeby pootwierać mi drzwi, a ja z kotem na rękach, który z silnego i niezależnego, wielkiego kocura stał się nagle małym przestraszonym kotkiem ruszyłam za nim. Po drodze szeptem poprosiłam kolegę z pracy, żeby zamknął za mną drzwi od zaplecza budynku. Kolega nie spodziewając się reakcji od razu zerwał się swoją dwumetrową posturą do pomocy, z jednoczesnym basowym stwierdzeniem: „Już idę!”. Biedny Skrzat ze strachu chciał wyskoczyć z moich ramion, udało mi się go przytrzymać i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Kocisko uspokoiło się w samochodzie, wtulone w moje ramiona z zaciekawieniem obserwowało uciekające domy, ulice i drzewa. Kolejna chwila krytyczna: Pan Właściciel Domu idzie do sklepu po miękkie jedzenie dla Skrzata, bo domowe zapasy mogły nie wystarczyć. Otwieranie drzwi, szelest kurtki – to naprawdę straszne dźwięki. Skrzat wbił mi pazurki w ramię, ale został w moich objęciach. W końcu zbliżamy się do domu. Kot jest spokojny, przysypia i nagle wjeżdżamy na drogę polną. Samochód podskakiwał co chwilę, a kot bardzo się bał, być może odczuwał też ból. W końcu na zakręcie przed wjazdem na nasze podwórko nie wytrzymał i wyrywał się z moich rąk. Usiadł na podłodze pod nogami. Kiedy samochód zatrzymał się Skrzat zaczął latać jak szalony, raz siedział w bagażniku, to znów pod siedzeniami. Pan właściciel Domu poszedł do domu zamknąć Miejskiego Psa i Wiedźmę, a ja próbowałam złapać Skrzata. Na nic to się zdało. Nie chcieliśmy go dłużej stresować, postanowiliśmy więc po prostu otworzyć drzwi od samochodu i go wypuścić. Pobiegł w stronę sadu, ale zawołany wrócił – znów nam zaufał. Wreszcie znalazł się na ganku – w miejscu, które sam sobie wybrał, w miejscu, w którym czuł się bezpiecznie, a my znów kota na ręce i w obce miejsce – do domu, do łazienki. Przerażony Skrzat chwilę po łazience pochodził, wysunęłam się delikatnie za drzwi, żeby przynieść mu jedzenie i posłanie. Kot wyleciał i zaczął latać po domu jak szalony. Miejski Pies zamknięty w jednym pokoju zaczął ujadać, Wiedźma w drugim miauczeć i warczeć, tak przeraźliwie i skrzecząco jak to tylko ona potrafi. Decyzja została podjęta bardzo szybko – Skrzat wraca na podwórko, bo chyba mimo naszych dobrych chęci i zaleceń Pani wet. tam będzie mu lepiej. Otworzyliśmy drzwi od domu, a umęczony i zestresowany kot od razu wybiegł na zewnątrz i położył się na ganku. Po chwili odpoczynku poszedł spokojnie do swojej budy w stodole spać. Niestety okazało się, że rany na łapach podkrwawiają, bo na podłodze w łazience zostało sporo krwawych śladów. Kiedy Pan Właściciel Domu wyszedł na spacer z psem, Skrzat znów był na ganku. Dał się pogłaskać i był we w miarę dobrej formie. Rano niestety go nie było. Nici więc z wyjazdu z kotem do weterynarza na zastrzyk. Pojechaliśmy więc sami i dostaliśmy tabletki. Podobno są słabsze i gorzej działają, ale lepsze chyba to niż nic? Trafiliśmy tym razem na sympatycznego lekarza, który powiedział nam także czym przemywać rany, żeby jednocześnie nie szczypało, a dobrze odkażało. Mamy tylko nadzieję, że kiedy wrócimy z pracy, to Skrzat będzie jak zawsze na ganku i chętnie połknie lekarstwa. Bardzo się o niego martwię.
Trzymam za niego kciuki. Przy tak troskliwej opiece na pewno szybko wróci do zdrowia. A w stodole nie da rady go na noc zamykać, czy ona taka bardziej nieszczelna, nie do połatania?
OdpowiedzUsuńTo właściwie ruina stodoły z prowizorycznym zadaszeniem, czeka na remont.
UsuńBiedny Skrzat...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, by jednak wrócił
a leczenie przyniosło rezultaty...
biedaczysko...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za wyleczenie!
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za wsparcie. Wczoraj Skrzat nie wrócił, ale dziś rano jakby nigdy nic wyszedł ze swojej budy ze stodoły i położył się na plecach pokazując brzuszek, jakby nie pamiętał, że coś go bolało. Zjadł też chętnie antybiotyk w tabletce, więc wszystko będzie dobrze!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki. Natalia, a myśleliście o wycięciu kotu jajek? Odjajczony nie bedzie wdawał się tak w bójki i nie będzie się włóczył. Nie bedzie też rywalem dla innych kotów, więc powinny dać mu spokój. U nas metoda działa.
OdpowiedzUsuńAsia
Tak, myśleliśmy o tym i być może tak się stanie, jest u nas dopiero 3 miesiące. Mamy jednak obawy (podobnie weterynarze), bo Skrzat jest półdziki i strasznie panikuje zabierany do domu, a po zabiegu musiałby być w w miarę sterylnych warunkach. Zobaczymy jak to będzie.
OdpowiedzUsuńSłuchaj, zabieg odjajczenia to taki "drobiazg". Mój wet robi kastrację kotom wolnobytującym. Szew 1,5 cm, antybiotyk o przedłużonym działaniu, szwy rozpuszczalne i wio do swojego miejsca. Kotkom też robimy tak sterylkę. Tu szew ma 2,5 cm... Nic się nie dzieje. A jak chcesz kota bezstresowo zapakować do kontenerka poproś wetkę o sedalin. Kot się lekko "przyćpa" i będzie mu wszystko jedno. Ja tak Rycha i Filipa muszę zawsze "załatwić" przed wizytą u weta.
OdpowiedzUsuńDzięki za info, pewnie za jak wyzdrowieje to go wykastrujemy. Zawsze miałam kotki, a nie kocury i zawsze je sterylizowałam. Wiem, że szew u kota jest znacznie mniejszy niż u kotki, ale mimo to myślałam, że musi być w czystym pomieszczeniu. :)
UsuńBiedny Skrzat, ale przynajmniej ma kogoś kto o niego dba :) Może tabletki słabsze, ale mniej zestresowany kot szybciej będzie wracał do zdrowia. A kontenerek dla kotów dobrze wystawić w miejsce, gdzie kot często bywa. Tak swoje przyzwyczaiłam, co by strachu przed wchodzeniem do niego nie miały i takiego stresu podczas podróży w nim. A i teraz im zostawiłam go w sieni, czasem sobie w nim śpią ;) Pozdrawiam i niech Skrzacik szybko wraca do zdrowia.
OdpowiedzUsuńZ Wiedźmą też tak zrobiłam, bo to jej domek, a teraz tylko użyliśmy go dla Skrzata. Jak zabudujemy do końca ganek i będzie tam już sucho i ciepło, to Skrzat tam zamieszka i wtedy też wstawimy mu tam kontenerek. Dzięki, pozdrawiam ciepło!
UsuńTrzymam kciuki za lepsze jutro. Ile to jak miałem przygód z kociakami. Zawsze boli kiedy odchodzi któryś z nich, ale ile też jest szczęścia przy powrocie do zdrowia. Pozdrawiam miło :)
OdpowiedzUsuńNatalio, jak zawsze jestem pod wrażeniem tego, co robicie dla swoich (i nie tylko) zwierząt. One na pewno czują to Wasze poświęcenie, miłość i determinację, aby zapewnić im dobre życie. Trzymam mocno kciuki za Skrzata i za Was!
OdpowiedzUsuńMoja bratowa poleca solarium w salonie www.bote.pl – podobno bardzo miła obsługa i świetne specjalistki!
OdpowiedzUsuńGdy posiadamy kota to naprawdę bardzo ważne jest to, aby go dobrze wychować. Mi spodobał się artykuł o kotach w https://www.kariera24.info/dlaczego-niektore-lazienki/ i moim zdaniem jest tak, iż na pewno wielu z nas również tak uważa.
OdpowiedzUsuńJa jestem zdania, iż koty są bardzo ciekawymi zwierzętami i na pewno warto jest je mieć u siebie w domu. Również fajnie napisano o nich w http://smakterrarium.pl/ciekawostki-na-temat-kotow-maine-coon/ i ja myślę,że takie kociaki są po prostu milutkie. W takiej sytuacji ja także myślę o tym aby wziąć jeszcze kolejnego kotka do siebie do domu.
OdpowiedzUsuń